Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 października 2011

książeczkowy czyścioszek

Przy weekendzie nadchodzi czas sprzątania. Co prawda dzisiaj już niedziela i pewnie kto sprzątać miał, ten już to zrobił wczoraj, a dzisiaj sobie leniuchuje (chyba, że jest mną i idzie do pracy), ale może mimo wszystko utrzymam porządkowy temat.
Czyszczenie książek... powiem Wam, że uwielbiam porządkować moje książeczki. Każdą z osobna wyciągam, wycieram z kurzu, odkładam na miejsce. Może być kolorystycznie, może być alfabetycznie, może być tematycznie, może być autorami, może być rozmiarowo. Do wyboru do koloru, co kto woli. A jaki piękny jest widok równiutko ułożonych woluminów.
A wszystko to pisze nie tylko ze względu na weekend, ale też z powodu tego, co znalazłam podczas buszowania na internetowym polu.
Patrzcie, patrzcie, propozycja dla tych, którzy nie mają czasu wycierać osobno każdej książki.
Oto co znalazłam na stronie www.thisnext.com



I jak Wam się podoba? Ta szczotka ma nawet kształt książki, więc po skończonej robocie można ją elegancko ulokować w dziale "literatura pożyteczna".
Oh, jakie te książki są pełne pomysłów :)
Z pozdrowieniami w tę jesienną niedzielę!

sobota, 29 października 2011

zaproszenie

a może by tak Uwolnić Książkę?  
4-ego i 5-ego listopada w Sopocie w budynku SWPS będziecie mogli wziąć udział w wydarzeniu, w którym książki będą się sypały drzwiami i oknami.
Wszystko tam będzie: kiermasz, warsztaty, konkursy, dyskusje, stoiska wydawnicze. Znajdzie się też coś dla fanów RPG, będą warsztaty językowe, będzie joga śmiechu.

Program i krótkie opisy warsztatów znajdziecie tutaj,
a jeśli ktoś z Was ma facebooka, to zapraszam do wzięcia udziału w wydarzeniu, które znajdziecie tutaj.

No to nie pozostaje nic innego, jak tylko Uwolnienie Książek! Hej!

piątek, 28 października 2011

opowiadanie o powieści

Zdarzało mi się już kilkukrotnie kupować książki na "chybił trafił". Działało to na zasadzie impulsu. Brałam książkę do ręki i albo mnie wołała, albo mnie odpychała. Polegałam tylko na dwóch zmysłach: dotyku i wzroku. Czasami dodawałam do tego węch, ale na pewno nie polegałam na osądzie intelektualnym. Liczyła się okładka, liczyła się czcionka, liczyła się jakoś kartek, czasami ich zapach. I powiem Wam, że w 90% okazywało się, że wybór nie był najgorszy. Zwykle wydawca postanawia wzbogacić książkę o te wszystkie efektowne, wizualne gadżety, gdy ma przeczucie, że będzie to dobra inwestycja.
No tak, ale czasami zdarzało się, że w ten sposób trafiałam na zbiór opowiadań. W takim przypadku jestem odrobinę rozdarta, ponieważ nie przepadam za tego rodzaju pozycjami. Coś takiego jest w opowiadaniach, że niewygodnie mi się je czyta. A przecież nie mam złych wspomnień. Zbiór opowiadań Pawła Huelle, zbiór opowiadań Yanna Martela, wszystkie one były fantastycznie cudowne i warte każdej spędzonej nad nimi minuty. Mimo wszystko opowiadania mi nie odpowiadają. Wydaje mi się, że jest to głównie sprawa tego, że jestem typem osoby przywiązującej się do bohaterów. W opowiadaniach zanim zdążę kogoś poznać, to już trzeba się z nim rozstawać i poznawać kogoś nowego. Trzeba przyzwyczajać się do zupełnie innego świata przedstawionego, często do innej atmosfery, do innego języka, do innego tonu opowiadania.
Bardziej podchodzą mi obszerne opowieści, wydawane w tomach, niż krótkie historie, wydawane w ramach jednej książki.
Podzielacie moją opinię? A może ktoś spróbuje pokazać mi, że unikając opowiadań wiele tracę?

wtorek, 25 października 2011

książkomeble, a co!

pewnie jak pokażę Wam kolejne fotki mebli zrobionych z książek, to nikt już nie będzie zdziwiony. A mnie jednak, mimo wszystko, zadziwia pomysłowość ludzi. Bo w sumie wiele nie trzeba, żeby zrobić coś tak nietuzinkowego i kreatywnego. Popatrzcie sami:

Bo na przykład taki książkowy barek?
Ze strony www.blog.craftzine.com
albo ze strony www.psfk.com

Mogą też być książkowe półki na książki, ze strony www.pulowerek.pl
i ze strony www.themetapicture.com

Można by też odrobinkę odpocząć na książkowym fotelu ze strony www.randommization.com. Nie wydaje mi się, żeby było jakieś szczególnie wygodne, ale na pewno wygląda szałowo.

I na sam koniec coś, co możecie w sumie zrobić sami. Książkowy piórnik ze strony www.keetsa.com. Nikt nie może powiedzieć, ze zniszczono tutaj książkę, bo całość zrobiona jest ze starej (tak mniemam) książki telefonicznej
Ciekawe kiedy sama zacznę coś kombinować z książkami...
Oj korci, korci!

sobota, 22 października 2011

Największe skandale w świecie filmu

Bardzo lubię pokazać Wam jakąś książkę, a potem zaprezentować jej recenzję. Po pierwsze dlatego, że ktoś z Was również może po nią sięgnie i wtedy porównamy wrażenia, a po drugie dlatego, że sama mogę porównać swoje oczekiwania z rzeczywistością. Ostatnio polecałam książkę "Największe skandale w świecie filmu" i oto nadszedł czas na jej recenzję (historie zdecydowanie dla pełnoletniego czytelnika)

Znamy ich, podziwiamy, uwielbiamy i kochamy. A jednak okazuje się, że na tym nieskazitelnym niebie filmowych gwiazd, pojawiają się czasem chmury. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, czasami nie dopuszczamy do siebie myśli, że ikony kina, wzory do naśladowania, są często łajdakami, zdrajcami, alkoholikami, lub po prostu normalnymi ludźmi. Jak to możliwe? Taka popularność, takie zaszczyty, tyle wpływów, takie talenty, a wszystko to albo nic, albo rezultat ogromnych wyrzeczeń.
Przemysław Słowiński (autor wielu opowieści o sławnych i sławniejszych) postanawia wprowadzić nas w filmowy świat od kuchni. Książka jego autorstwa, "Największe skandale w świecie filmu", wydana przez wydawnictwo Videograf, to zbiór osiemnastu historii, które pokazują jak bardzo sztuczny jest uśmiech Hollywood.
I tak dowiemy się jak bardzo myliła się Jane Fonda, spotkamy się oko w oko z fatum ciążącym nad rodziną Frykowskich, przekonamy się jak wiele z ojca mają dzieci Bruce'a Lee. Przyjrzymy się z bliska historii niechcianych Oscarów, dowiemy się z kim romansował Charlie Chaplin i dlaczego Brigitte Bardot jest właśnie tą, którą jest. Oczywiście historii jest o wiele więcej, dodatkowych wątków całe mnóstwo, a zabawy z wyszukiwaniem kolejnych korelacji co niemiara.
Tylko, że tym razem, powiedzmy, że idziemy do cukierni. Kupujemy tort. Znamy go, wiemy, że jest dobry, bo kiedyś u kogoś już go smakowaliśmy, ktoś inny go jadł i bardzo zachwalał (historie tam opisane nie są nowe, ani niczego nowego nie odkrywają). Kupujemy go mimo wszystko, bo skoro jest dobry, to nie ma co szukać lepszego (lepsze jest wrogiem dobrego!). Szkoda tylko, że dostajemy go w mało trwałym opakowaniu, z niezbyt smakowitym nadrukiem. Rogi tego pudełka bardzo szybko się zaokrąglają, a folia, którą jest ono powleczone, zbyt łatwo odchodzi. No ale powiedzmy, że opakowanie, opakowaniem, a przecież nie to, a smak się liczy.
Szkoda tylko, że kucharz nie przemyślał dodatków do tego tortu. Przecież nie wszystkie składniki razem zmieszane współgrają. Niektóre są zbyt kolokwialne i użyte na siłę. O wiele lepiej brzmiałoby słowo "pieniądze" zamiast "forsa", słowo "tatuś" lepiej prezentuje się w swojej zgrubionej formie, a "przelecieć kogoś" to umie najwyżej ptak. Może i słowa te pasowałyby, gdyby cały tekst pisany był z przymrużeniem oka, ale tak nie jest. W większości jest to wypunktowana relacja, fakt po fakcie. Czasami tylko dodane są rozluźniające wstawki, które jednak w rezultacie z naszego tortu robią słodką breję. Najeść się najemy, nawet smakuje, ale czy można tu mówić o delektowaniu?
Nie zrozumcie mnie źle. Czytanie tej książki było niesamowitą frajdą. Każdego wieczora okupowałam ekran komputera wyszukując stare zdjęcia, potwierdzając przeczytane zdarzenia, odkrywając kolejne awantury. Jeszcze do dzisiaj zaczynam rozmowę z przyjaciółmi od stwierdzenia "A wiecie, że w Hollywood...". Tylko tak to już jest, że jak mam ochotę na tort, to po prostu szukam idealnego.

za książkę dziękuję portalowi sztukater.pl oraz wydawnictwu Videograf
(całkiem przyjemnie jest poszerzyć swoją filmową wiedzę)

piątek, 21 października 2011

nowość

A co by tak tu Wam zaproponować? W imię wszechstronności i szacunku dla wszelkich gustów, tym razem proponuję Wam trzecią część serii "Zew nocy", pod tytułem "Kuszące zło" (wydawnictwo ERICA). Jej autorką jest Australijka Keri Arthur.
Nie wiem jak u Was stoi sprawa z wampirami, ale w tej książce zdecydowanie na kilku napotkacie. Będzie nawet wilkołak, ponieważ główna bohaterka jest połączeniem obydwu tych stworzeń (jakby jedno z nich to było mało!).
No dobrze, jeśli jednak nie przemawiają do Was wampiry, to może przemówi takie określenie jak "pałac rozkoszy", bo właśnie w nim większość czasu spędzi główna bohaterka. Jej nową misją jest przeniknięcie do potężnie strzeżonego pałacu rozkoszy (tak, tak! Pałacu!), którego właścicielem jest przestępca znany jako Deshon Starr - szaleniec od lat zajmujący się genetyką.
A resztę znacie, dwaj seksowni adoratorzy: wilkołak i wampir, potem ocalenie świata (standard) i happy end (albo i nie, kto wie?).
No sami widzicie, miłość w książce, jak w życiu: krew, pot i łzy.
Kto się skusi?

a najlepsze jest to, że patronują jej dwa moje ulubione serwisy: nakanapie.pl i sztukater.pl
oni nie mogą się mylić!

czwartek, 20 października 2011

oni też bardzo kochają książki

Proszę bardzo. Spodobały się Wam ostatnie przykłady książkowej miłości, oto kolejne.
te latające książki pochodzą ze strony www.inkah.tumblr.com

książkowy wieszaczek znalazłam na stronie www.contrariwise.org

a może przerażająca wizja ze szkieletem? www.tattoodonkey.com

i na koniec stos książek z www.vi.sualize.us

niedziela, 16 października 2011

książki, których mogłoby nie być

Moje kolejne polowanie zaowocowało w całkiem soczystej zwierzynie. Oto druga już odsłona książek, których mogłoby nie być i tym razem jest to coś, na kształt poradnika.
  
(zwróćcie uwagę, jaka ciekawa iluzja optyczna się wytworzyła)

A zatem... książki takie to nie jest samo zło. Ktoś kupuje je komuś z zamiarem wywołania na twarzy uśmiechu. Może nawet przewiduje jakieś efekty słuchowe. Ba! Może nawet chce na tej książce zbudować jakąś głębszą relację, sprowokować rozmowę, zapoczątkować skomplikowaną interakcję.
Wszystko ładnie, pięknie, tylko taki żart w końcu (a czasem już na początku) się wyczerpuje. Śmiechy milkną i znikają z twarzy, książka zostaje. Co gorsze, zostaje też ubytek w portfelu i zatłoczony książkotrzymacz
Może lepiej powiedzieć po prostu dowcip? A jeśli ktoś nie radzi sobie ze swoją partnerką, to może jakaś konstruktywna rada? A może dowcipna rada? Pamiętajcie, za nią też możecie zainkasować należność! 

zapraszam do wyszukiwania "książek, których mogłoby nie być" i do poczytania o tych poprzednich

sobota, 15 października 2011

książkotrzymacz

fascynują mnie takie kształty. Do tego niesamowita wizualna czystość i nieskazitelność. Jedyne, co mi się nie podoba, to reszta pokoju. Dodałabym inne podłogi, prawdopodobnie bardziej naturalne i złamałabym biel ścian kolorowym akcentem. Jednak półka na środku pokoju i jeszcze zbudowana "dookoła" to bardzo ciekawy i odważny pomysł.
znalezisko ze strony www.inehome.com

piątek, 14 października 2011

no bo ile można?!

od kiedy tylko pracuję, zawsze starałam się znaleźć kawałek wolnego czasu w pracy, żeby poczytać. Pamiętam, jak rozdawałam kiedyś ulotki. W jednej ręce stos ulotek, w drugiej książka. Potem, gdy przyszły prace, gdzie nie dało się jednocześnie pracować i czytać, to starałam się to robić na każdej przerwie. Nie wspominam oczywiście o drodze do pracy, bo gdyby tylko używałam autobusu do przemieszczania się, to to było nieodzowne. W każdym razie czytanie w pracy zawsze było i jest bardzo przyjemne. Jednak mimo wszystko trzeba zachować jakiś umiar. I nie mówię tutaj tylko o zaniedbywaniu obowiązków, bo tego nam robić nie wolno, ale raczej o zaniedbywaniu koleżanek i kolegów. Gdy zbyt wiele się czyta na przerwach, to czasem można być nieźle do tyłu w kontaktach towarzyskich.
Na szczęście mam teraz taką pracę, gdzie zdarza się, że mam troszkę wolnego czasu, a akurat nie ma zbytniej możliwości porozmawiać z kimś z pracy.
Oczywiście idealnym stanem byłaby praca, polegająca między innymi na czytaniu. No cóż... może kiedyś...
Powiedzcie mi, jak sprawa wygląda u Was? Czytacie w pracy?

środa, 12 października 2011

nowość

ostatnimi czasy bieganie stało się niezwykle popularne. Biegamy do pracy, biegamy w pracy, biegamy z pracy. Biegamy w sklepie, biegamy po wyprzedażach, biegamy w domu. A może by tak pobiegać na ulicy, lub w parku? W odpowiednich butach, po odpowiednim treningu, z odpowiednią motywacją i do wartościowej mety.
Zapraszam Was do zapoznania się z książką "Mój pierwszy maraton", wydaną przez wydawnictwo Buk Rower, a napisaną przez Tim'a Rogers'a.
Ta książka to Maraton Londyński krok po kroku. I właśnie ona pokaże Wam czym jest prawdziwe bieganie i prawdziwy maraton. Nauczy Was czerpania przyjemności z wysiłku fizycznego i odpowiedniego dozowania sił. A żebyście wiedzieli, że autor nie jest gołosłowny, poznacie historię jego uczennicy, która mimo częstej pracy i braku wiary w siebie i swoją siłę, postanowiła przygotować się do maratonu i pobiec w nim.
Korzystajcie, póki ciepło!

A gdzie dostać takie fizyczne cudo?
na stronie wydawnictwa www.bukrower.pl możecie je mieć za 29,90
na stronie gandalf.com.pl widnieje cena 25,79
wysylkowa.pl proponuje 26,90

no dobrze, to kto podejmuje wyzwanie?

wtorek, 11 października 2011

nowość

Dzisiaj zaproponuję Wam to, co wszyscy lubią najbardziej (chociaż nie zawsze chcą się do tego przyznać)- skandale. Wydawnictwo Videograf wydało książkę "Największe skandale w świecie filmu. 18 historii dozwolonych od 18 lat". Jeszcze nie wiem co autor, Przemysław Słowiński, miał na myśli pisząc "dozwolone od 18 lat". Czy może to, że dopiero pełnoletni mogą je czytać, czy może to, że dopiero 18 lat temu odtajniono pewne sekrety. Przekonam się dopiero po lekturze, a wtedy pewnie Wam powiem.
Tak czy inaczej, książka ta składa się z historii o ludziach kina, którzy nie zawsze byli tacy, jakimi chcielibyśmy ich widzieć: uczciwymi, wiernymi, dobrymi, układnymi i szanowanymi.Historie te, to opowieści, które już nie raz poruszyły opinią publiczną, wywołały skandal i oburzenie.
Czy jesteście gotowi na to, aby stawić czoło prawdzie?  Przygotujcie się na opowieści o takich sławach, jak:
  • Charlie Chaplin
  • Brigitte Bardot
  • Sharon Tate
  • Marlon Brando
  • Jane Fonda
  • Bruce Lee
  • Roman Polański
  • Sophia Loren
i wielu innych.
Pojawi się też historia o rodzie Frykowskich.
Ja tę książkę mam (pozdrowienia dla portalu www.sztukater.pl) i ją czytam. A jak przeczytam, to recenzje umieszczę. Także albo poczekacie, albo ksiażkę sami przeczytacie.

Gdzie ją zdobyć?
empik.com proponuje cenę 31,49
gandalf.pl proponuje 30,78
na allegro.pl ceny oscylują od 27 do 31 złotych
lideria.pl oferuje za tę książkę 28,14
wysylkowa.pl proponuje 29,30
merlin.pl 31,49
a selkar.pl chce okrągłe 30 złotych

niedziela, 9 października 2011

piątek, 7 października 2011

książkoopinia

Pojawiło się stwierdzenie, że czytamy książki. Pojawiły się też cztery możliwości jak: na siedząco, na stojąco, na leżąco i na toalecie. I jakże tłumnie pospieszyliście z odpowiedzią. Oto 21 osób postanowiło wyrazić swoje zdanie.

Słuchajcie, nikt nie czyta na stojąco! A dziwne, bo mi się kilkakrotnie zdarzyło. Przede wszystkim wtedy, gdy jechałam autobusem i nie było miejsca do siedzenia, a ja akurat byłam w takim miejscu książki, w którym nie mogłam się zatrzymać. Zdarzało mi się też czytać w kolejce w banku i ogólnie we wszystkich dłuższych kolejkach.

Aż 10 osób czyta na leżąco. Dosyć ciekawe jest to, że osób czytających na leżąco jest więcej, niż tych czytających na siedząco. Bo wiecie, czytanie na leżąco ma swoje plusy, ale w moim przypadku szybko drętwieją ręce. Obojętnie w jakiej konfiguracji się leży. Także u mnie czytanie na leżąco, zwykle nie trwa długo.

9-cioro z Was czyta na siedząco. I to jest dla mnie absolutnie naturalna poza. Lekko podkurczone nogi, rozluźnione ciało, herbatka na poręczy fotela, lub na stoliku, i dawaj! Do czytania na siedząco książki zostały stworzone.

Tylko dwie osoby czytają na toalecie (jestem pewna, że mogę je wskazać palcem :) ). I ja powiem to szczerze i otwarcie: TEŻ TO LUBIĘ! Bo wiecie, tam mam czas i nikt mi nie przeszkadza (chyba, że akurat inny z członków rodziny pilnie potrzebuje znaleźć się w tym samym miejscu). Ale to w sumie nic dziwnego, bo ponoć najlepsze pomysły się wtedy pojawiają, bo człowiek jest wyjątkowo skupiony...


A może są jeszcze jakieś pozycje, lub miejsca, gdzie książki czyta się wyjątkowo przyjemnie?

czwartek, 6 października 2011

kategoria nieskategoryzowana

Półki na książki z książek... są. Meble z książek... są. Ściany z książek... są. Biżuteria z książek... jest. Milion rzeczy jest z książek. A ktoś postanowił iść nieco dalej i zbudować dom z książek. Nie użył do tego książek papierowych, bo przecież każdy wilk mógłby taki domek zdmuchnąć, ale te, których użył też robią wrażenie.
A takie rzeczy, to są na stronie www.storms.typepad.com

wtorek, 4 października 2011

Nike 2011

To wszystko już wiemy odnośnie nagrody literackiej Nike. Otrzymał ją Marian Pilot za powieść "Pióropusz". Jest to książka wydana przez Wydawnictwo Literackie i wszelkie potrzebne informacje o niej znajdziecie tutaj.
Poza tym, co to za książka i kim jest autor, interesuje mnie Wasza opinia na temat laureata i samej nagrody.
Uważacie, że słusznie ją otrzymał, czy może nie słusznie. Czy może uważacie, że tematyka wojenna przy Nike jest już lekko nużąca, zwłaszcza po Słobodzianku? Co uważacie?
Piszcie moi Mili niech rozpęta się burza!

poniedziałek, 3 października 2011

Niewidzialne Kolegium

Jakiś czas temu pisałam Wam o nowości, której patronuje portal nakanapie.pl.
Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moją opinią na temat tej książki. Oto ona:

Kochamy książki za to, że pozwalają robić to, czego sami nie umiemy, lub czego sami się boimy. Kochamy je za to, że przenoszą nas tam, gdzie dojść sami nie możemy. Bo kto z nas ma taką moc, żeby znaleźć się na włoskich salonach w XVIII wieku? Otóż wyobraźcie sobie, że Fabrizio Battistelli wyposaża nas w pewne możliwości, o których nikomu z nas się nie śniło. Za sprawą lekkiego pióra i niewyobrażalnego polotu przenosi czytelnika do pałacyków, winnic, bibliotek i willi Rzymu. Z delikatnością i dokładnością, która aż dziwi u mężczyzny, opisuje pomieszczenia, postaci i wydarzenia. Czytelnik będzie zatem zadowolony wiedząc, że oto ma przed sobą książkę "Niewidzialne kolegium", pełną takich opisów.

Pozwólcie jednak, że porównam tę pozycję do zupy. No więc gotujemy zupę. Niech będzie to zupa pomidorowa. Jest marchewka, jest pietruszka, troszkę pora i selera, mamy też pomidory, dodaliśmy bazylię, a na drugim palniku gotuje się makaron (może być ryż, obojętnie). Wszystko jest na swoim miejscu, łącznie z czekającymi na obiad głodomorami. Są więc piękne talerze (opakowanie książki, stworzone przez wydawnictwo Oficynka, jakim jest okładka, jest jak najbardziej estetyczne. Wielka pieczęć na środku okładki, tajemnicze litery, a wszystko na starym pergaminie), są i sztućce, może nie są one srebrne (książka jest niestety klejona, a przecież mogłaby być szyta), ale nikomu to nie przeszkadza. Na stole leży świeżutki chlebek (kartki mają przyjemną w dotyku, lekko szorstkawą fakturę), a pokój skompany jest w przyjemnym, ciepłym świetle (czcionka, użyta w książce jest duża i wyraźna, co zdecydowanie wpływa na duży komfort czytania), to jednak domownicy nie są zachwyceni zupą.

I bardzo łatwo podać powód. W zupie brakuje soli! A co jest solą powieści? Oczywiście akcja. I chociaż Fabrizio Battistelli rzuca na drodze głównego bohatera, jakim jest kawaler Riziero, całe mnóstwo przedziwnych wydarzeń (niezliczone miłosne ekscesy, niebezpieczne potyczki w winnicach, a wreszcie poszukiwanie utraconego papieskiego rękopisu, który może doprowadzić do obalenia miłościwie panującego papieża), to jednak zapomniał on dodać spoiwa łączącego te wszystkie, osobne epizody.

Co prawda istnieje zadanie, które przyświeca wszystkim innym: odzyskanie rękopisu, który papież napisał za młodu, a który teraz może spowodować nie lada kłopoty, ale to, co kawaler Riziero wyczynia po drodze do wykonania owego zadania, trudno pozlepiać. Tu jest jakiś markiz, tutaj markiza, jest i hrabia, jest książę. Pojawia się nawet malarz, kardynał, są i cyrkowcy. Czytelnik czuje, że ich wszystkich coś łączy, ale czy ma on oczywiste dowody? Nie powiedziałabym.

Nitka, która łączy te wszystkie postacie jest, ale opisać ją można jako mało widoczną i delikatną. Intrygi, które snują się po włoskim dworze, są mało intrygujące, a zamki, za którymi kryją się straszliwe tajemnice, nie są zbyt szczelne.

Dobrze, że nasza zupa przyprawiona jest pieprzem, bo skoro nie ma soli, to chociaż posilimy się odrobinką lekko wyuzdanej, sprośnej i kuszącej erotyki.

Za delikatność, bogactwo opisów i erotykę wypijmy toast z XVIII-ego wina! Na zdrowie!


(Książka została przekazana od portalu nakanapie.pl)   

niedziela, 2 października 2011

książki, których mogłoby nie być

Kilka postów temu deklarowałam polowanie na niepotrzebne książki. No to zaczynamy. Jakich książek mogłoby nie być? Na pierwszy ogień niech zatem idą te największe oczywistości. Małe książeczki dawane sobie nawzajem z okazji bycia mamą, przyjacielem, mężem, żoną, babcią, dziadkiem, człowiekiem, ble ble ble...

i powiem Wam tak, takie książeczki nie mają złej idei. To miłe dać komuś bliskiemu dowód naszych uczuć i przywiązania, ale czy na prawdę musi on tak wyglądać? Przede wszystkim książeczki te są bardzo drogie i zwykle lądują w koszu, lub gdzieś tam pochowane po najgłębszych zakamarkach w domu, lub po prostu dawane są jeszcze komuś innemu i tak zyskują status "przechodniego prezentu". Moim zdaniem są znacznie przyjemniejsze sposoby pokazania komuś, że nam na nim zależy. Nie trzeba od razu wydawać 20 złotych. W to miejsce kupcie doniczkowy kwiatek, albo zabierzcie kogoś na przyjemny spacer. Cokolwiek, byle nie napędzać spirali niepotrzebnych wydatków. A na koniec Wam powiem, że wydaje mi się, że takie książeczki wcale nie pokazują nic miłego. Wyprodukowane z kropkami, na których wypisuje się imię. Nikt z kupujących pewnie ich nawet nie czyta i sam nie wie co daje. Lepiej samemu coś naskrobać na papierze!

sobota, 1 października 2011

w bibliotece straszy!

W październiku wieczory coraz dłuższe, noce coraz zimniejsze, a duchy coraz widoczniejsze. Dzisiejszy spacer po Gdańsku pełen był opowieści o duchach. Bo nie wiem, czy wiecie, ale w Anglii, w hrabstwie Sussex, na dwunastowiecznym zamku Arundel straszy!
Jest tam ponoć przepiękna dziewczyna, ubrana cała na biało, która popełniła samobójstwo skacząc z wieży zamku, jest tam również tajemniczy biały ptak, który pojawia się w okolicy, gdy ma umrzeć któryś z członków rodu książęcego. Ale jest również trzeci duch, który idealnie pasuje do naszej literackiej tematyki.
Otóż Błękitny Mąż (Blue Man) to widmo mężczyzny, eleganta z dawnych wieków, ubranego we wspaniały strój z błękitnego jedwabiu. Możecie napotkać go, podczas spaceru po zamkowej bibliotece.
Czemu akurat upodobał on sobie to miejsce? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że literaccy amatorzy muszą się mieć na baczności, trudno bowiem powiedzieć, co owego młodzieńca może rozwścieczyć!


A tak w ogóle, to o duchowych rewelacjach możecie poczytać w książce "Leksykon duchów" autorstwa Petera Haininga (mój nowy, antykwaryczny nabytek)