Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 grudnia 2013

uniwersalna prawda

Powrót do bajek i dziecięcych wierszyków jest nieodzownym elementem posiadania niemowlaczka w domu. Stasiu niekoniecznie rozumie o czym mu czytamy, ale za to doskonale rozumieją rodzice (a przynajmniej tak im się wydaje :) ) i mogą, zupełnie bezkarnie i pod płaszczykiem czytania maluchowi, powrócić do starych bajek i opowiastek z dzieciństwa. 
Tym jednym wierszykiem postanowiłam się z Wami podzielić w ostatnim dniu 2013-ego roku. Poza tym, że jest to zgrabnie przetłumaczone przez Ignacego Krasickiego dzieło La Fontainea i bardzo melodyjna opowiastka dla dzieciaków, to jeszcze całkiem przydatna nauka dla dorosłych. 
Chwytajcie i interpretujcie:

Bywa często zwiedzionym,
Kto lubi być chwalonym.
Kruk miał w pysku ser ogromny;
Lis, niby skromny,
Przyszedł do niego i rzekł: "Miły bracie,
Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię!
Cóż to za oczy!
Ich blask aż mroczy!
Czyż można dostać
Takową postać?
A pióra jakie!
Szklniące, jednakie.
A jeśli nie jestem w błędzie,
Pewnie i głos śliczny będzie."
Więc kruk w kantaty; skoro pysk rozdziawił,
Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.

Szczęśliwego Nowego Roku!

obrazek pochodzi z książki "Bajki" La Fontaine 

niedziela, 29 grudnia 2013

Prześwietny raport kapitana Dosa

Niczego innego nie można się spodziewać, gdy sięga się po książki Eduardo Mendozy! W taki oto właśnie sposób powstała najkrótsza recenzja literacka, bo cóż więcej mogę powiedzieć o książce wydanej przez wydawnictwo Znak i zatytułowanej "Prześwietny raport kapitana Dosa", której to pomysłodawcą, twórcą i głównym sprawcą jej genialności jest Eduardo Mendoza. 
Chociaż, gdy tak się zastanowię, to muszę dodać do pierwszego zdania drogowskaz, który wskaże mendozowym prawiczkom w którą stronę geniusz autora się skłania. Zatem dodaję co następuje: Mendoza wirtuozem literackim jest, a jego dzieła niczym dumna dziatwa za swym twórcą stoi. 
Nikogo więc nie zdziwi, że "Prześwietny raport kapitana Dosa" czyta się jednym tchem (wyłączając z tego momenty oddechu potrzebne, aby się z lekka nie poddusić, gdy podśmiechujemy się czasem), a akcja, chociaż miejscami trudna do ogarnięcia, wprost pali nam się w wyobraźni (gdyby robiła to w rękach, byłoby zdecydowanie mniej przyjemnie). 
Kapitan Horacio Dos zasiada za sterami statku kosmicznego, który musi wypełnić pewną niebezpieczną misję. Przystępuje do tego zadania niezwykle ochoczo (jak to zwykle bywa, gdy ktoś kogoś zgłosi, zupełnie bez przymusu, na ochotnika. Dodatkowo trudna misja to jedyna droga, aby uzyskać upragnioną, wcześniejszą emeryturę z prawem do pełnego żołdu). I chociaż Dos ma kilka zastrzeżeń, bo misja niepewna i nieokreślona, pasażerowie głęboko zdeprawowani (Przestępcy, Upadłe Kobiety i kilkunastu Nieprzewidywalnych Staruszków), a personel, delikatnie mówiąc, kłopotliwy i podatny na wszelkie zmiany losu, to mimo to kapitan staje na wysokości zadania i…
… i zaczyna się kolejne 156 stron niezdecydowania, chaosu, odwlekania narady dowództwa, wypełniania akt naganami oraz generalnego łapu capu. Dodatkowo też znajdzie się tam trochę walki o przetrwanie, całkiem sporo odwiedzin na Stacjach Kosmicznych, ataków z zewnątrz, z wewnątrz i z gdziekolwiek bądź, a także bardzo dużo siniaków w sektorze Nieprzewidywalnych Staruszków. Będą też niestety ofiary, ale czego się nie robi dla wartkiej akcji i odrobiny emerytalnego spokoju. 
Mendoza, ze swojej strony, dodaje niewiarygodną wręcz łatwość manewrowania słowem. Wylewa je z siebie tak naturalnie, jakby był do tego stworzony, tak jak przeciętny człowiek do oddychania. Słowa układają się jak puzzle. Zresztą cały czas ma się takie odczucie, jakie zapalony układacz tychże właśnie ma, gdy z radością umiejscawia ostatni element. Wszystko jest tam gdzie być powinno, wszechświat słowa uporządkowany, harmonijna muzyka pitagorejskich sfer w literackim wydaniu. 
Aż dziw bierze, że on i ja używamy tych samych wyrazów, a moje jakoś tak szybciutko bledną. A zresztą… życie nigdy nie było sprawiedliwie, co z pewnością potwierdzi kapitan Horacio Dos, jeśli tylko złapiecie go w strefie helikoidalnej i zdołacie zapytać… 

sobota, 28 grudnia 2013

książkoteria przed sylwestrem

Sylwester zbliża się wielkimi krokami, zatem czas na wielkie przygotowania. Czemu by nie zamanifestować swojej miłości do literatury? A jak! Oto moje propozycje wyszukane pieczołowicie w czeluściach internetu:

ze strony www.trashionista.com naszyjnik. Jak dla mnie zbyt skomplikowany projekt, ale może Wam się spodoba:

na stronie www.missbohemia.com propozycja jak połączyć miłość do książek wszystkich i książki konkretnej, czyli coś już zdecydowanie bardziej dla mnie. W końcu kto nie kocha Wichrowych Wzgórz...

zresztą w podobnym tonie (z tej samej strony) propozycja dla panów:

strona www.rangiru.com proponuje taki oto naszyjnik. Muszę przyznać, że robi na mnie ogromne wrażenie i pozostaje jedynie mieć nadzieję, że jest bardziej trwały, niż wskazuje na to wygląd...

na stronie www.artatheart.co.uk znalazłam równie ciekawą propozycję, tym razem na rękę. Pieczołowicie zawinięte kartki i taki oto efekt:

samanthakey.wordpress.com natomiast przedstawia element dekoracyjny palca ( :P ). Niespecjalnie przemawiają do mnie te pododawane koraliki, ale sami wiecie... co kto lubi:

na koniec zaproponuję Wam książkową kreację, ze strony jenniferpritchardbridal.wordpress.com:

lub coś odrobinę mniej szykownego, ale równie klimatycznego:

I jak? Jesteście gotowi? :)




środa, 18 grudnia 2013

Moje pierwsze obrazki

Recenzja napisana pod wpływem chwili i fascynacji mojego synka. Otóż okazuje się, że gdy ma się dwa tygodnie można być zapalczywym czytelnikiem. Co prawa jeszcze nie można wtedy napisać co się czuje i jak lektura się podoba, ale od czego jest mama, która odpowiednio odczyta znaki i w imieniu Stasia napisze Wam co nieco. 
Otóż Staś dostał książeczkę, która nosi tytuł "Moje pierwsze obrazki" i należy do serii "Książeczek kontrastowych". Została wydana przez wydawnictwo Wilga. Książeczka ta składa się z kilku twardych stron na których znajdują się proste obrazki. Raz białe na czarnym tle, a innym razem czarne na białym (świat dziecka jest absolutnie do pozazdroszczenia. Czarne albo białe i mamy pełną jasność sytuacji). Dzieciaczki w wieku Stasia głównie te kolory widzą, a dzięki odpowiedniemu zaprojektowaniu książeczki mogą przypatrywać się obrazkom i stymulować swój wzrok. Zresztą samo wydawnictwo spieszy z informowaniem nas, że dzieci nie widzą zbyt ostro, a do tego jeszcze postrzegają wszystko dwuwymiarowo. 
Książeczki kontrastowe to też niezła okazja, żeby poopowiadać maluchowi odrobinkę o tym co jest na obrazku, spędzić z nim troszkę czasu i oderwać od śpiąco-jedząco-wydalającej rutyny. A reakcja? Bezcenna! I niech Was nie zwiedzie napis "3m+". Zabawa zaczyna się już na początku!
Stasiu wpatruje się w obrazek, potem wodzi oczami po konturach i jest niesamowicie zaaferowany. Zupełnie jakby czytał niesamowitą powieść... hmm... może sama powinnam lepiej wgłębić się w tę lekturę?





sobota, 14 grudnia 2013

Sokrates

Najlepiej do tej recenzji pasowałoby rozpoczęcie zawierające grecką sentencję mówiącą o ignorancji. Wtedy mogłabym napisać, że właśnie tylko owi ignoranci nie wiedzą zapewne kim był Sokrates.
Nie ukrywajmy jednak, że myśl po grecku to nie lada wyzwanie, a za to łacińskie "ars non habet osorem nisi ignorantem" niekoniecznie oddaje to, co chcę powiedzieć. 
Tak czy inaczej o Sokratesie słyszał niemal każdy, ale nie każdy zdaje sobie sprawę jak fascynującym człowiekiem był i jak wiele wątków pobocznych utworzył (jest to oczywiście dużo uproszczenie, jak na laika przystało).
Temat niezwykle obszerny, trudny, odpowiedzialny i pełen zakamarków, niczym broda naszego mistrza, postanowił podjąć Ryszard Legutko, polski naukowiec i polityk, ale również profesor filozofii. Ułatwić to trudne zadanie zdecydowało się wydawnictwo Zysk i S-ka, które opatrzyło książkę imponującą twardą okładką z wizerunkiem wyrzeźbionego Sokratesa. Aż chce się otwierać i czytać, a temat woluminu przestaje być filozoficznym wywodem, stając się zaproszeniem do ciekawej przygody (zdanie banalne, acz prawdziwe). 
Już tyle zrobiło dla Czytelnika wydawnictwo, a co zrobił sam autor? Przede wszystkim zacząć należy od tego, że język, jakim napisana jest ta książka, okazuje się być zaskakująco przystępnym i łatwo przyswajalnym dla Czytelnika. Co jakiś czas trzeba oczywiście zmagać się z terminologią filozoficzną, ale przecież to o wybitnym jej przedstawicielu mowa (kochani Czytelnicy, nie ma róży bez kolców).
Ryszard Legutko oprowadza nas po sokratejskim świecie całkiem bezboleśnie, zamieniając filozoficzne wywody, twierdzenia i debaty w porywające opowieści (kto czytał dialogi Platona ten wie jak potrafią być fascynujące), zachowując przy tym wartości naukowe dzieła.
Docenić również należy próbę pozostania obserwatorem i narratorem obiektywnym (czasami da się odczuć ukierunkowania ku określonym teoriom, ale nie są one nachalne, a jedynie delikatnie wskazujące pewne możliwości), który stara się przedstawić Czytelnikowi możliwie wiele wizji, aby ten mógł sam wybrać, po uprzednim przemyśleniu, właściwą i najbardziej prawdopodobną. 
Książka ta jest o tyle interesującą pozycją, że przedstawiony jest nie tylko sam Sokrates, ale również całe historyczno-filozoficzne tło, w którym się obraca, przez które jest oceniany, poważany i znieważany. Wytłumaczone są również określone zachowania kulturowe, które w kontekście współczesności mogłyby zostać opacznie zrozumiane (jaki savoir vivre, taka epoka). 
Drodzy Czytelnicy, oczywiście ten wolumin nie zawiera opowieści historycznej, wymaga odrobiny więcej czasu, spokoju, analizowania, cierpliwości (siły w rękach) i badawczo nastawionego umysłu. Jestem jednak przekonana, że nawet, jeśli czytanie go zabierze Wam sporo czasu, to na pewno będziecie usatysfakcjonowani jego wykorzystaniem. Ot co! 


za książkę dziękuję portalowi sztukater.pl oraz wydawnictwu Zysk i S-ka

Ogólnopolska Zbiórka Darów Kulturalnych

Jeśli pomagać, to na całego! 
Nie ograniczajmy się i puśćmy wodze fantazji. Zatem bez zbędnego wstępu i patetyzmu powiem tak: POTRZEBUJEMY KSIĄŻEK! A właściwie nie my, tylko świetlice wiejskie i przeróżne biblioteki. 
Po wszelkie szczegóły i ogóły możecie udać się na fejsbukowe wydarzenie dostępne TUTAJ, dołączyć do niego i przez cały rok(!) przesyłać książki, które z jakiegoś powodu już nie pasują na wasze półki, które już doskonale znacie, które się zdublowały, lub które po prostu chcecie oddać.

W skrócie powiem, że adres, na który można przesyłać literackie paczuszki to:
Stowarzyszenie Sztukater
Z dopiskiem: „Święta z Książką”
skr. pocz. Nr 6
50-950 Wrocław 68

To jak? Do półek! Gotowi! Staaaaaaaaaart!

piątek, 13 grudnia 2013

Leksykon smoków

Wbrew temu, co powszechnie się uważa, okazuje się, że smoki istnieją. I możecie udawać, że zagadnienie to absolutnie Was nie dotyczy, ale jeśli rozejrzycie się dookoła, to ilość łusek, rogów i ziejących ogniem istot jest niewyobrażalnie wielka. 
Żeby więc nie zagubić się w tym smoczym świecie i nie oceniać smoka po okładce, warto sięgnąć po "Leksykon Smoków" autorstwa Agnieszki Korol, wydany w postaci e-booka przez wydawnictwo RW2010 (bardzo przekonuje mnie adnotacja, że "aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa").
Agnieszka Korol spędziła wiele godzin, narażając się na niewiarygodne niebezpieczeństwo, tylko po to, aby uświadomić Wam z którymi smokami warto się zaprzyjaźnić, a które zdecydowanie omijać z daleka. Z tego heroicznego wyczynu powstał dokładny opis trzydziestu czterech smoków, które mogą wystąpić w niedalekim naszym sąsiedztwie. Jednocześnie autorka zatroszczyła się o to, aby leksykon ten był jak najbardziej skondensowany i dał się szybciutko przeczytać, żeby wiedza od niej, spłynęła do nas w jak najkrótszym czasie. Użyła zwięzłego i przystępnego języka, żeby nie pozostawiał on żadnych wątpliwości interpretacyjnych, jednocześnie zostawiając kilka wskazówek i okazji do wyobraźniowego dryfu dla śmiałków, którzy wiedzę o smokach wolą sobie dawkować. 
Zastawiła także pułapkę dla złych smoków, które dorwawszy tę książeczkę w swoje ręce mogą uznać, że jest ona tylko dla dzieci i sami dorośli nic się z niej nie dowiedzą. Nic bardziej mylnego, ponieważ każda grupa odbiorców odczyta skierowane do nich wskazówki. Sama osobiście mam kilka podejrzeń, co do otaczających mnie istot i wydaje mi się, że już zdążyłam wyśledzić smoka romantyka z dwiema głowami, który może zakochać się przede wszystkim w sobie. Na pewno widziałam smoka skarbolubnego i słyszałam jego fałszywe wywody. Na własnej skórze przekonałam się jak działa smok kamuflaż i jak bardzo może mnie zdenerwować. A już na pewno złośliwy przesmok i jego przyjaciel na całe życie krasnoludek, który postanowił we śnie ucałować swojego wybranka, są mi zupełnie znani.
Jest tylko jedna rzecz, w którą autorce absolutnie nie wierzę, bo przecież "nie bój się smoków dentystów" stanowczo nie może być prawdą! Zresztą pewnie dlatego ten smok nie został zilustrowany przez Jolantę Jaworską. Bo przecież pozostałe jej smoki wyglądają dokładnie tak, jak powinny wyglądać, dzięki czemu wyposażeni jesteśmy w dodatkowe wizualne ostrzeżenie. Kogo by więc przekonał smok z ogromnymi łapami i maszyną do borowania? Na pewno nie mnie! 
Przekonuje mnie natomiast smok pustynny i to jego kolejnego mam zamiar wypatrzeć. Obym tylko nie spotkała smoka złotoustego, bo jeszcze uwierzę w to co mówi i spocznę na laurach...


za książkę i możliwość poszerzenia wiedzy o smokach dziękuję wydawnictwu RW2010 i Agnieszce Korol (jeszcze raz zachęcam do przeczytania wywiadu z autorką)

piątek, 22 listopada 2013

książkotrzymacz

Oto lokacja, w której mogłabym się znaleźć już! Raz... dwa... trzy... JUŻ! Taki mam nastrój, takie mam pragnienia. JUŻ!


JUŻ! Ze strony www.weheartit.com

czwartek, 7 listopada 2013

książkomeble i książkotrzymacze skąpane w designie

Internet nie zawodzi, a przede wszystkim nie zawodzi ludzka kreatywność i chęć tworzenia. Zawsze można liczyć na garść inspiracji i radość dla oka. Mam dla Was książkomeble:

ze strony www.theluxhome.com bardzo interesujący stolik


książki aktualnie czytane pod ręką. U mnie piętrzą się na podłodze, a tu proszę. Organizacja, ład i estetyka. Pięknie!
Na stronie www.toocool2betrue.com odrobina czytania i ruchu, żeby nikt nie mówił, że trzeba się poruszać, a nie wiecznie siedzieć i czytać:


na forum.xcitefun.net trafiłam na coś w rodzaju stołu z kartkopamiętaczami. Przyznaję, że całkiem to cudeńko praktyczne:


www.distroarchitecture.com prezentuje bardzo przejrzysty projekt, który zdecydowanie do mnie trafia. Niby mebel, a jednak nie...


na www.funcage.com bardzo ciekawa zabawa książek i światła:


i na koniec, żeby nie przesycić Wam książkowego piękna, prezentuję dywan ze strony indulgy.com:


wtorek, 5 listopada 2013

czytanie, a jedzenie

Na stronie www.freshome.com znalazłam taki oto wynalazek specjalnie do kuchni:


Wydaje mi się nawet, że już kiedyś go Wam prezentowałam. Nie ma to jednak znaczenia, bo dzisiaj będzie on tylko wstępem do przemyśleń dotyczących kuchni i książek, a konkretnie jedzenie i czytania. 
Mimo to, że jedzenie jest zdecydowanie zdominowane przez telewizor, to zdarzają się ludzie, którzy nie są w stanie nic przełknąć jeśli przed nimi nie leży książka, lub gazeta (do tej kategorii zaliczmy też wszelkiego rodzaju czytniki). I chociaż mama zawsze powtarzała, że jedzenie powinno być czasem dla rodziny na rozmowę (mówiła też coś o niemówieniu z pełnymi ustami... hmm...), to naprawdę wolę zająć czymś swoje oczy, a ustom dać pole do popisu w zakresie przyjmowania kalorii. 
Pytanie moje, rozterka moja, przemyślenia moje, odnoszą się głównie do tego, że jedzenie bywa kapryśne i nie zawsze decyduje się na przebyci drogi od talerza do buzi zupełnie spokojnie i pokornie. Wręcz przeciwnie, najczęściej lubi prysnąć, spaść, ześlizgnąć się, kapnąć i robić to wszystko, na co pozwala roztargniony i zaczytany głodomor.
I tak jak telewizor (zakładając, że oglądamy go z bardzo bliska i znajduje się na terytorium potencjalnego zagrożenia), a także czytnik mają to do siebie, że ściereczka zwykle załatwia sprawę, tak z książką nie pójdzie już nam tak lekko. I potem musimy użerać się z plamami, które ani myślą odpuścić i dać spokój naszym przepięknym woluminom. 
I zaufajcie mi, jakkolwiek pasjonujące jest odkrywanie co tatuś jadł, jak czytał "Trzech muszkieterów" i o jakiej porze dotarł do każdego fragmentu, to mimo wszystko zdecydowanie lepiej jest skupić się na samej fabule, niż kulinarnych didaskaliach. 
Może więc warto odstawić książkę na czas posiłku i albo czytać gazety, które o wiele mniej miejsca zajmują w czytelniczych sercach, albo może dać wygrać temu nieszczęsnemu TV? No i na koniec możecie spróbować też porozmawiać z rodziną. Będzie to okazja, aby każdy każdego wysłuchał, bo proces rozdrabniania jedzenie będzie tu idealnym stymulatorem. 

sobota, 2 listopada 2013

jesienią nad wodą

Inspirujące spacerki to moja specjalność. Uwielbiam w każdej postaci (tym razem niestety bez kawy w ciepłym kubeczku, ale i tak bardzo przyjemnie) i w każdym miejscu. A już jak mam potem komu pokazać fotki (Wam :) ), to już zupełnie cudownie. 
Oto kilka obrazków, które czekały na nas podczas spaceru po plaży w Chałupach (zdecydowanie polecam wybrać się tam poza sezonem i odkryć piękno wyludnionych plaż):











piątek, 1 listopada 2013

e-bookowa nowość

Pamiętacie wywiad z Agnieszką Korol, który przeprowadziłam ponad rok temu? Bardzo przyjemna rozmowa, która jak dla mnie, mogłaby nie mieć końca. Tym bardziej więc spieszę powiedzieć Wam, że Agnieszka, we współpracy z wydawnictwem RW2010, wydała książkę (w formie e-booka), która niejako zapoczątkowała jej przygodę z pisaniem. Mowa oczywiście o Leksykonie Smoków, czyli niesamowitej gratce dla każdego dziecka. 
Tak oto wydawnictwo chwali się swoim nowym nabytkiem:
"To poradnik dla podróżników zbłąkanych w Krainie Smoków (która nas zewsząd otacza). Znajdziecie w nim charakterystyki poszczególnych rodzajów smoków, a także wskazówki, z którymi osobnikami można się zaprzyjaźnić, a które należy omijać szerokim łukiem. Leksykon smoków jest pięknie ilustrowany przez Jolantę Jaworską. Polecamy go zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Najlepiej czytajcie go razem, komentując na bieżąco i dzieląc się wrażeniami. Bo każdy z nas kiedyś spotkał smoki"
Na stronie wydawnictwa dostępne jest demo, które pozwoli Wam liznąć zaczarowanego świata.
Zresztą powiem Wam, że niedługo sama się przekonam jak on wygląda i ile tych smoków stanęło na mojej drodze. Obym tylko potem nie bała się zasnąć...



wtorek, 15 października 2013

Łamigłówki Zuźki D. Zołzik

Kim jest Zuźka D. Zołzik i do czego będzie nam potrzebna? Otóż Zuźka to całkiem szalona dziewczynka, z pomocą której może się okazać, że równie szalone dzieci będą w stanie usiąść spokojnie na miejscu i zabrać się za rozwiązywanie łamigłówek.
A takie łamigłówki to sam pożytek, bo nic bardziej nie wytęży młodych umysłów, jak odnalezienie drogi przez labirynt do kosza pełnego cukierków, albo obserwowanie i szukanie różnic podczas wyśmienitej klasowej zabawy, lub łączenie kropek w celu dowiedzenia się jaki szałowy samochód ma babcia Zuźki. 
Zresztą Zuźka, to niezłe ziółko. Jeździ do szkoły śmierdzącym autobusem, zdarza się jej lizać swoje buty (dla większego połysku! Ot co!), nie przepada za klownami (przecież oni nie są normalni!), w przyszłości chce zostać dozorcą (wbrew koleżankom i kolegom, którzy przede wszystkim marzą o byciu księżniczką i superbohaterem), do tego uważa, że gdy jest pod kołdrą to może mówić co jej się żywnie podoba, bo przecież nikt jej tam nie usłyszy. Mimo tego, że to takie młode dziewczę już interesuje się chłopakami (uwaga rodzice!) i nie straszny jej potwór mieszkający pod łóżkiem. 
Czasami nie bardzo wie jak się zachować, bo zgubionego długopisu nie chce oddać, tylko zabiera dla siebie, a na ślubie wyrywa koszyk z kwiatkami innej dziewczynce. Generalnie trudno okiełznać ją i jej szalone pomysły, dlatego lepiej, żeby rodzic od czasu do czasu rzucał okiem na proces zaznajamiania się Zuźki z jego własną pociechą. Odpowiedni kontekst i kilka prostujących uwag mogą zdecydowanie pomóc w dziecięcej zabawie. 
A naprawdę jest co robić, bo trzeba rysować, łamać kody, przemierzać labirynty, łączyć cyferki, szukać różnic, wynajdywać podobieństwa, kolorować trójkąty, pisać opowiadania, rozwiązywać szarady i słowne łamigłówki, szukać wyrazów i nadążać za Zuźką.
Barbara Park, amerykańska autorka książek dla dzieci, i Nasza Księgarnia postarali się, żeby przez 204 strony mały czytelnik nie zdążył się znudzić. Zbudowali historię małej Zuźki i przekazali ją bardzo przyjemnym językiem. Do tego wybrali odpowiedni materiał na kartki, żeby aż chciało się po nim rysować, malować, pisać i wariować. 
"Łamigłówki Zuźki D. Zołzik" to ciekawa propozycja dla rodziców i jeszcze ciekawsza dla dzieci. Grunt, żeby dorośli nie podeszli do nich zbyt pobłażliwie, a dzieci zbyt serio. 


za książkę dziękuję portalowi sztukater.pl i Naszej Ksiegarni

czwartek, 3 października 2013

-25%

Od jakiegoś czasu da się zaobserwować pewne zjawisko, które trudno mi jakkolwiek nazwać i uszeregować. Chodzi mi przede wszystkim o to, że coraz więcej księgarni (w tym największe sieciówki) stara się zyskać klienta poprzez liczne promocje, obniżki, dodatki, prezenty, gratisy i wszelkiego rodzaju obniżanie cen książek. Tyczy się to przede wszystkim książek w wydaniach papierowych. 
Pojawia się zatem pytanie, czy to czytniki sieją takie spustoszenie na rynku papieru? Czy może standardowo telewizja i internet okazują się bardzo silną konkurencją dla słowa pisanego? 
Osobiście wolałabym, żeby zadziało się (jeśli już dziać się musi) to pierwsze zjawisko. Lepiej, żeby ludzie czytali inaczej, niż nie czytali wcale. Wiem, że brzmię odrobinę tak, jakbym nie przepadała za elektronicznym czytanie, ale cały czas nie jestem zbyt przekonana. Oczywiście doceniam potencjał wszelkich książkowych czytników i sama mam takie w domu, ale nie wyobrażam sobie całkowicie przerzucić się na elektronikę. 
Z drugiej jednak strony, wprowadzenie innego sposobu czytania książek, może być okazją, dla standardowych książkofilów, na zakup ciekawych pozycji w bardzo atrakcyjnych cenach. Czy nie jest to zatem klasyczna sytuacja, w której każdy wygrywa? Nie łudźmy się... nigdy nie wygrają wszyscy...


środa, 2 października 2013

design w domu

Matt Innes i Saori Kajiwara stworzyli bardzo ciekawy projekt. Półka na książki w kształcie liter robi na prawdę imponujące wrażenie. I chociaż nie wygląda na zbyt pojemną, to jednak myślę, że wielu z nas chciałoby mieć ją w domu. Dodatkowo każdy z mebli stworzonych przez to duo jest wyjątkowy, nie tylko dlatego, że ma ciekawy kształt, ale przede wszystkim dlatego, że każdy powstaje ręcznie, tworzony przez samych autorów. Odsyłam Was na stronę projektu, a poniżej prezentuję kilka fotek:




wtorek, 1 października 2013

Macierzyństwo. Zostajesz mamusią i wszystko się zmienia

W życiu większości kobiet nastaje taki moment, kiedy przygotowują się na bycie mamą. I chociaż zdanie to brzmi absolutnie banalnie, to żadna z nas nie spodziewa się jak bardzo ten czas zmieni nasze życie i jak inaczej zaczniemy postrzegać świat. I nie chodzi mi tutaj jedynie o wszelkie marketingowe pułapki, które czyhają na przyszłych, lub świeżo upieczonych rodziców, ale przede wszystkim o to, że pojawia się nowa istota o którą trzeba się zatroszczyć i otoczyć opieką. Pomimo tego, że wciąż zarzucam Was banałami i większość może tylko pokiwać głową na znak, że doskonale to wiedzą i słyszeli już o tym tysiące razy, to jako przyszła mama powiem Wam, że nie spodziewałam się aż takiej życiowej rewolucji.
Wszystko to, co wyżej, sprawia, że wielu autorów stara się podzielić swoim doświadczeniem, zaproponować sposoby podejścia do bycia rodzicem, nauczyć nas sztuczek, sposobów przetrwania i ogólnie przekazać co tylko się da, aby ułatwić przejście z beztroskiego życia na odpowiedzialne życie rodziców (konia z rzędem dla tego, który będzie potrafił wieść życie rodzicielskie i beztroskie zarazem).
Dokładnie takimi pobudkami kierowała się Heidi Bratton, pochodząca z Michigan autorka książek, fotograf, ilustratorka i mama piątki dzieci, oddając do druku książkę „Macierzyństwo. Zostajesz mamusią i wszystko się zmienia”. Pozycja, którą zaserwowało nam wydawnictwo WAM, ma być pomocą w odnalezieniu się przyszłych i młodych (stażem) rodziców. Jasna okładka w stonowanych kolorach, z dzieckiem i mamą jest pewnego rodzaju wskazówką do tego, co znajdziemy w książce (ale nie wyprzedzajmy faktów). Przyjemnie szorstkie strony i czcionka o idealnym rozmiarze pomagają szybko zapoznać się ze wszystkim, co przed nami odkrywa autorka.
Przede wszystkim książka ta napisana jest bardzo przyjaznym językiem. Rozbudowanym i bogatym, ale jednocześnie łatwo przyswajalnym (duży plus dla tłumaczącego, czyli Jakuba Kołacza). Autorka zahacza o bardzo dużo aspektów związanych z macierzyństwem, dzięki czemu tworzy cały krajobraz funkcjonowania z dziećmi. Pokazuje sytuacje dołków finansowych i radosnych materialnych wzlotów, ponadto sytuacje, które nagle mogą spaść na głowę i w jaki sposób sobie z nimi poradzić. Podkreśla dużą rolę rodziny i znajomych oraz pomaga w zrozumieniu podejścia innych rodziców.
Wszystko to napisane jest z punktu widzenia osoby wierzącej, a więc należy liczyć się z częstymi odniesieniami do Boga i Jezusa, do odpowiednich fragmentów Pisma Świętego oraz z zaproszeniem do modlitwy. Jednocześnie nie robi tego nazbyt nachalnie (poza kilkoma rozdziałami), więc tego typu odwołania nie narzucają jednego sposobu odbioru książki i jednego rodzajów czytelników. Co warto zaznaczyć, to fakt, że Heidi Bratton zachęca czytelników do rozważań nad swoim dotychczasowym podejściem, zadaje pytania, proponuje refleksję i pomaga w jej zrealizowaniu.
To, co może razić w tej książce, to sposób w jaki autorka rozprawia się z ojcami (jak wcześniej wspomniałam na okładce jest tylko kobieta, nie ma mężczyzny). Według niej są oni oczywiście ważni, ale to przede wszystkim kobieta kształtuje życie rodzinne, jest ostoją dla dzieci i kształtuje ich osobowość. Ojciec jest fnansowym dodatkiem i okazjonalnym wsparciem emocjonalnym, które niekoniecznie potrafi okazać uczucia, i może ewentualnie niedocenić pracy matki pozostającej w domu (mimo kilku zdań ku pokrzepie ojców to przede wszystkim w takim tonie wypowiada się autorka).
Dodatkowo można odnieść wrażenie, że dla Heidi Bratton nie istnieje nic poza dziećmi. To dla nich matka ma żyć, dla nich pracować, dla nich się rozwijać i im wszystko poświęcić. Cokolwiek robi dodatkowego (studia, wolontariat i ewentualna praca zarobkowa) jest zadedykowane dzieciom i ich potrzebom. Matka realizuje się tylko poprzez dzieci i dla dzieci. Jest to wizja nieco przytłaczająca, chowająca wszystkie indywidualne potrzeby kobiety, spychająca jej osobiste ambicje na dalszy plan. Na to, zupełnie intuicyjnie, zgodzić się nie mogę.
Ostatnim zarzutem, wobec sposobu podejścia autorki do macierzyństwa, jest fakt, że zdecydowanie potępia ona pracę zarobkową, którą podejmuje się dla przyjemności (jeśli nie istnieje konieczność finansowego wsparcia rodziny). Uważa ona, że jedyne, co można robić, to udzielać się w ramach wolontariatu i wszelkich działań propagujących macierzyństwo i posiadanie dzieci (odniosłam również wrażenie, że według niej, gdy ktoś nie ma dzieci, mieć nie może, lub po prostu nie chce, nie może się w całości zrealizować jako osoba i jako małżeństwo). Według Heidi Bratton kobieta powinna być cały czas w domu, aby spędzać czas z dziećmi, otaczać je miłością i opieką, uczyć i bawić się razem z nimi. Idea piękna, ale czy naprawdę nie istnieje złoty środek?
Na sam koniec muszę Wam napisać, że do samego stylu książki i sposobu jej skonstruowania zarzutów większych nie mam, ponieważ mimo wszystko lektura była pewnego rodzaju przyjemnością. Mogłam zobaczyć jak wygląda skrajnie rodzinne podejście do dzieci, mogłam zweryfikować swoje (na razie w większości teoretyczne) spostrzeżenia i przeanalizować swoje oczekiwania. Doświadczenie o tyle ciekawe, że Heidi Bratton potrafiła wzbudzić we mnie chęć do działania, a nie jedynie siedzenia przed komputerem. Przeżycie cenne, zderzenie z innym podejściem wzbogacające. Zakończę zatem, stwierdzając banalnie, że zwykle rozwija nas dyskusja i polemika, a nie potulne kiwanie głowami.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi sztukater.pl oraz Wydawnictwu WAM, a za możliwość zdecydowanego oponowania dziękuję Heidi Bratton



niedziela, 29 września 2013

żeby nie czytać nudno...

Kto powiedział, że sama czynność czytania (poza oczywistymi walorami literackimi) musi być nudna? Przeszukałam czeluście internetu, żeby pokazać Wam jak można sobie ułatwić (albo i nie) czytanie książek. Kto wie, może ten post na zawsze zmienia nasze literackie życie? :) Zacznijmy zatem:

strona www.toptenpk.com zaczyna z grubej rury i proponuje nam, żebyśmy za bardzo nie przemęczali rączek zbyt ciężkimi woluminami (wersja zwłaszcza dla tych, którzy nadal kultywują czytanie tradycyjne):


na blogu www.citadelofstars.blogspot.com proponują książkową podpórkę. I chociaż myślę i myślę jak mogłoby to poprawić komfort czytania, to jakoś nic szczególnego do głowy mi nie przychodzi, poza tym, że sztywne podkładki nie będą wpijały się w nogi... hmm...


na stronie www.wired.com znalazłam coś całkiem interesującego, co nie tylko pomaga czytać (tym, którzy nie lubią książek dotykać...), ale też służy jako kartkopamiętacz i jednocześnie pewnego rodzaju zakładka. Ogranicza nas co prawda wielkość książki, ale tacy już jesteśmy, że życie na do ograniczeń przyzwyczaiło i nie boimy się niczego :)


strona www.thisnext.com zdecydowanie postanowiła zadbać o nasze zmęczone oczy i brak odpowiedniego światła. Dla tych, którym najlepiej powieści "wchodzą" nocą polecam co następuje:


jest też coś dla fanów książek kucharskich, a znalazło się owo coś na stronie www.everyday-india.com. Muszę przyznać, że jeśli moja ściana była w stanie pomieścić jeszcze jeden wiszący gadżecik, to na pewno zainstalowałabym coś podobnego:


Ha! Całkiem interesujące to pomaganie czytającym... 


wtorek, 24 września 2013

poradzić poradnikom...

Przyszła do mnie książka. Już tak dawno niczego nie zamawiałam, bo sami wiecie... mało miejsca na półkach, kurz, wygodniej wszystko na kindlu... Kompaktowość ponad wszystko. Zapomniałam już prawie jaka to radość zobaczyć w drzwiach listonosza z kwadratową paczuszką zaadresowaną do mnie. 
Przyszła do mnie książka. Wypatrzyłam ją na portalu www.bookson.pl i od razu wiedziałam, że na pewno chcę przeczytać, zwłaszcza, że cena była zachęcająca i wszelkie opisy (chociaż im raczej nie powinnam była ufać, bo sam tytuł książki wskazuje na to, że zadziałała na mnie jej magia). Pochwalę się moim nowym nabytkiem:


Sekrety perswazyjnego pisania... jeśli opis nie kłamie będę potrafiła (po przeczytaniu tej pozycji) dokonać wszystkiego i wszystkich do owego wszystkiego zmusić. A wszystko dzięki posiadaniu czegokolwiek, co pozostawia na czymkolwiek litery. Ha! Boicie się? :)
Ale w sumie nie o tym chciałam. Tzn. chciałam bardzo, ale nie tylko. 
Otóż zawsze podchodziłam z rezerwą do wszelkiego rodzaju poradników. "Jak zostać kimkolwiek...", "Jak zrobić cokolwiek...", "Jak najlepiej napisać książkę, która powie innym jak zostać kimkolwiek i zrobić cokolwiek..."itd. Bo sęk w tym, że gdyby tak człowiek skupił się tylko na takich książkach, to mógłby zostać kimkolwiek i zrobić cokolwiek bez zbędnego męczenia się w szkołach, na uniwersytetach i w pracy. Owszem, warto się tam pojawiać, ale to głównie w poradnikach znajduje się cała mądrość. 
"Jak nie utyć po zjedzeniu ogromnego ciasta, specjalna książka dla tych, którzy nie lubią ćwiczyć...". Sami na pewno zaobserwowaliście gdzieniegdzie takie absurdalne tytuły. Że nie wspomnę o tych wszystkich pozycjach, które pozwalają zdobyć męża, żonę, szczęście, pieniądze i gwiazdkę z nieba (potrzebna Ci będzie drabina i dużo wolnego czasu...). Po prostu jakoś nie wydaje mi się, żeby te wszystkie złote rady były szczerozłote. A już na pewno przeraża mnie ogólnie uwielbiony, przez tego typu autorów, patetyzm i wszechogarniające uniesienie. 
Wiem, czepiam się, ale takie mam odczucia. I mimo to zamówiłam poradnik perswazyjnego pisania. Starzeję się? Mięknę? A może zwyczajnie chcę zobaczyć jak to jest? Wszystko to może i prawda, ale przede wszystkim ta książka wydała mi się inna. Zobaczymy niebawem. Powtarzam, bójcie się :) 

poniedziałek, 23 września 2013

książka do jedzenia

Patrzcie co dla Was wypatrzyłam przechadzając się między półkami pewnego radosnego sklepu:


całkiem elegancka foremka do ciasta. I chociaż nie każdy może być w nastroju na "love" to i tak na pewno doceni możliwość zjedzenia książki (jako dzieci na pewno próbowaliście się za to zabrać!). Oby tylko nie było na niej zbyt dużo kurzu.... :)

czwartek, 29 sierpnia 2013

zaproszenie: LiteraTura I Wrocław 2013

Kto tam we Wrocławiu i planów nie ma na na sobotę (31 sierpnia), to ja bardzo chętnie podpowiem co zrobić można. Patrzcie:


cóż tu dużo pisać, przed Wam niesamowita okazja, żeby spotkać się ze swoimi ulubionymi autorami, porozmawiać, pospacerować, a za temat mieć to, co tygryski lubią najbardziej, czyli książki!
Tę niesamowitą możliwość stwarza przed Wami portal sztukater.pl i to właśnie tam odsyłam w celu zapoznania się z dokładnym harmonogramem spotkań i listą fascynujących gości (do sprawdzenia TUTAJ).
Zapraszam! :) 

czwartek, 22 sierpnia 2013

książkoniespadacze

Jak cudownie mieć okiełznane książki. Powolutku dochodzę w tym temacie do perfekcji :) Aż miło się patrzy na te poukładane kolorowe grzbieciki. A dodatkowo szczęśliwy ten, który może pozwolić sobie na książkoniespadacze. Patrzcie jaki mamy wybór:

króliczki ze strony www.apartmenttherapy.com:

łódź ze strony www.xaxor.com:


i do tego jeszcze mrożący krew w żyłach prestidigitator :)


głodna żyrafa?


a może pieski? www.rossi.pl:


zawsze można użyć czegoś bardziej skutecznego :) www.inthralld.com:


lub po prostu sił natury www.kootoomonster.blogspot.com:


do wyboru, do koloru :)