Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 lutego 2012

ha!

na portalach plotkarskich (tak! ja też je czytam! :) ) ostatnio pojawiła się informacja, że jedna z gwiazd zamiast torebki zabrała ze sobą na czerwony dywan książkę. Gwiazdą tą była, nominowana do Oscara, za rolę pierwszoplanową w filmie "Mój tydzień z Merilyn", Michelle Williams. To się nazywa uwielbienie dla literatury!




ta książka to "Buszujący z zbożu" autorstwa J. D. Salingera.
Jak się jednak okazuje, nie jest to pierwszy raz, kiedy Michelle pozuje z książką. Oto jej poprzednia stylizacja:



musicie wiedzieć, że to nie są takie zwyczajne książki. Ta druga książkotorba kosztowała ją 660 funtów i zaprojektowana została przez Arthura Millera. 
Na koniec inne gwiazdy, które uznały książkę, za idealną torebkę:
oto Natalie Portman


a także Olympia Le-Tan (projektantka, która tworzy takie książkocudeńka)




zatem, żeby dopełnić posta, oto zdjęcia jej projektów:





 i jak Wam się podoba?


oto skąd czerpałam informacje, fotki i inspiracje:

poniedziałek, 27 lutego 2012

nam brak fotela nie jest straszny

no tego jeszcze nie było! Utrudniony dostęp do półek z książkami! Ale jak tu mieć pretensje, skoro dostęp ten blokują czytelnicy? Oburzenie pomieszane z radością. Oto obrazek z dzisiaj:


jakieś refleksje?

piątek, 24 lutego 2012

bo książki są wszędzie!

Posłuchajcie! W Nowym Jorku jest około 14 tysięcy budek telefonicznych. Jest to o tyle niewiarygodne, że Nowojorczycy mają aż 17 milionów telefonów komórkowych. I tu właśnie John Locke widzi możliwości, które dla innych nie są takie oczywiste. Dla niego, te budki telefonicznie, to okazja, żeby stworzyć coś w rodzaju biblioteki, lub punktu wymiany książek (podobna idea, o jakiej pisałam jakiś czas temu TUTAJ i odrobinę TUTAJ). 
Oto jak taki czytelniczy dziwolądżek wygląda:





sami widzicie, że to całkiem ciekawe rozwiązania, które jest niezwykle pożyteczne. Od razu zaczynam zastanawiać się jak długo utrzymałoby się to w Polsce. Czy jesteśmy gotowi na takie otwarcie i pozostawienie książek na pastwę Ulicy? Czy książki dałyby rade przetrwać dłużej, niż 10 minut? Aż mam ochotę sprawdzić...

jak zwykle, ciekawe pomysły dostarcza designboom.com

czwartek, 23 lutego 2012

a jak książek mam za dużo...

gdy półka ugina się pod książkami, nie ma miejsca na tytuły, które chcemy poznać, pełna jest tych, które już znamy. Gdy nie mamy aż tyle pieniędzy, żeby co chwilę kupować nowe pozycje, warto zastanowić się nad wymianą. Na pewno gdzieś, ktoś ma coś, co chcemy, a my mamy to, co chce on.
Na forum nakanapie.pl znajdziecie wątek, gdzie kupicie, sprzedacie, lub wymienicie się książką.
Do dzieła!



obrazek pochodzi ze strony www.compu.pl

a już niedługo zamieszczę relację z kolejnej, książkowej podróży!

piątek, 17 lutego 2012

na rozpęd

no Kochani!
Znalazłam stronkę, gdzie napisane jest jak zrobić WSZYSTKO.
Poprzeglądałam i proszę, oto jak zrobić okładkę do książki:



Możecie też zrobić książkowy zegar:

www.tipy.pl/artykul_5236,jak-zrobic-zegar-z-ksiazki.html

Ha! Ciekawie?

środa, 15 lutego 2012

tuż za okładką

to, że książki są w każdym domu, to wiadomo. Nawet, gdy jest ich niewiele, to jednak są. Zwykle ułożone są w taki sposób, żeby widać było ich wierzch, a nie stosik zapisanych stronic. Od razu wiadomo jaki książka ma tytuł, kto ją napisał, a dodatkowo nie kurzy się zbytnio. Jednak takie ułożenie ma też swoją stronę tajemniczą. Dlaczego? Pomijam książki, których nie znamy, bo ich nie czytaliśmy jeszcze. Skupić się chce przede wszystkim na tych pozycjach, które już kiedyś zostały przez nas poznane. A to za sprawą przeczytania, a to za sprawą opowiedzenia, a to za sprawą przejrzenia, tudzież przekartkowania. 
Wierzch takiej książki jest nam znajomy, wiemy, co znajduje się w środku. Czy jednak zdarza Wam się odczuwać pewien niepokój, gdy widzicie te książkowe wierzchy? Czy zdarza Wam się patrzeć na nie nie tylko, jako na książki, ale również jako na zaproszenie do pewnej przygody, może do zabawy, może do przyjemności, a może do czegoś nieprzyjemnego, czegoś złowrogiego? Przecież za okładką Lovecrafta czyha niebezpieczeństwo, za okładką Markiza de Sade czyha zgorszenie, za okładką Grossa czyha smutek i ogromna rozpacz. Ilekroć mijam półkę na książki, na której stoi "Beatrycze i Wergili" mam wrażenie, że ta książka mnie woła, że chce, żebym jeszcze raz przeczytała jej druzgocący koniec. A ja nie chcę! A ja się boję! 
Czy więc te książkowe okładki nie są zapowiedzią? Streszczeniem i nawoływaniem? Weź mnie, ściągnij z półki, przeczytaj mnie jeszcze raz, dobrze wiesz co chcę ci powiedzieć, nie bój się, zaryzykuj!
Książki bywają przerażające...

wtorek, 14 lutego 2012

14 lutego? A niech mnie!

14 lutego, to dzień, który wywołuje wiele kontrowersji. W sumie nawet nie wiem dlaczego. Każdy robi to, co lubi. Niestety, w takich mało ważnych sprawach, mamy w zwyczaju narzucać innym swoją wolę i denerwować się, gdy jej nie szanują. 
Żeby więc pozostać dyplomatyczną, postanowiłam dzisiaj wyrazić to, co wyrażam za każdym razem na tym blogu, czyli miłość do książek. Dzisiejsze wydanie będzie wydaniem oczywistym:












pozdrowienia dla wszystkich stron, z których pożyczyłam sobie książkowe obrazeczki:

poniedziałek, 13 lutego 2012

książkotrzymacz

znalazłam i natychmiast się z Wami dzielę. Przepiękne wnętrze ze strony www.home-designing.com


podoba mi się ono głównie ze względu na cudowne światło i bardzo ciepły odcień drewna. A ile książek!
Dodałabym natomiast jeszcze jeden fotel i stolik na kawkę.
Tak czy inaczej, cudowny design.

piątek, 10 lutego 2012

książkowe zawirowania

nie trzeba wcale wielkich nakładów finansowych, wyobraźniowych i manualnych, żeby stosik książek wyglądał niebanalnie.
Oto propozycja ze strony lovingbooksandmore.blogspot.com


Proste? No jasne!

czwartek, 9 lutego 2012

książki, których mogłoby nie być

No i stało się! Znalazłam kolejną książkę, której mogłoby nie być. Tym razem pojawiła się ona w przeglądanej przeze mnie gazecie (stąd słaba jakość zdjęcia) i od razu przeraziła mnie swoją bezcelowością. Tzn. znowu można powiedzieć, że jakiś tam cel zakupienie jej ma. Radość, dowcip, zabawne historie. Mimo wszystko wydaje mi się, że przeczytanie jej całej to strata czasu i energii, zwłaszcza, gdy ma się świadomość, że tyle innych, ciekawszych pozycji czeka nietkniętych.
Oto książka, której mogłoby nie być:


może nie do końca widać tytuł, więc napiszę Wam, że brzmi on nie mniej, nie więcej tylko "Mowa ciała w miłości". Najgorsze w tej książce jest to, że kosztuje aż 28 złotych!
I owszem, może to być całkiem przyjemny przegląd spostrzegawczości i poczucia humoru autorów, jednak czy może to być prawdziwy poradnik dla potrzebujących? Czy może to zwykłe matematyczne sprowadzenie wszystkich ludzi do wspólnego mianownika? 
Rozsądźcie sami. 

środa, 8 lutego 2012

nowość


Co nowego ma dla nas wydawnictwo Dobra Literatura? Otóż znalazłam całkiem ciekawą pozycję, wydaną stosunkowo niedawno, bo w listopadzie 2011 roku, zatytułowaną "Gej w wielkim mieście"
Jest to książka napisana przez Mikołaja Milcke i dodatkowo jest to jego powieść debiutancka, a przecież lubimy debiutantów, bo nigdy nie wiadomo czego się spodziewać). 
Wydawnictwo kusi nas takimi zdaniami jak:
"napisana z lekkością i humorem"
"przełamuje stereotypy"
"porusza tematy tabu"
"nie sposób się oderwać!".
Opowieść ta to historia młodego mężczyzny, który przyjeżdża do Warszawy, aby podjąć tam studia. Okazuje się, że życie nie jest do końca idealne, jakby się mogło wydawać i stolica ma zamiar to pokazać, a przede wszystkim odczuć, naszemu bezimiennemu bohaterowi. 
Mikołaj Milcke chce, żeby każdy czytelnik mógł postawić się na miejscu tego bezbronnego chłopca, który musi zmierzyć się z brakiem tolerancji i zrozumienia. 
Czy czytając te pozycję natkniemy się na elementy popularnego serialu, do którego częściowo odwołuje się tytuł powieści? Czy jest to jedynie zwrócenie uwagi na pewne zagadnienie, które zostanie przedstawione w kontekście ogromnej masy zróżnicowanych ludzi?
Przekonać się musimy sami.

A gdzie tę książkę możemy zdobyć?
na stronie wydawnictwa jest ona dostępna za 33 zł, do tego z darmową wysyłką!
w empiku zakupicie ją już za 34,90, lub zamówicie za 32,49
merlin.pl proponuje ją za 34,90
natomiast selkar.pl chce za nią jedyne 32 złote

zatem do czytania!


wtorek, 7 lutego 2012

z wizytą u Arturo

Zapraszam Was dzisiaj do pooglądania strony jednego z moich ulubionych autorów, czyli Arturo Perez-Reverte. 


Uwielbiam go za idealnie dawkowany sarkazm, za tajemniczość i nieprzewidywalność, a także za przejmujące opisy i nieskończoną wyobraźnię. 


oj, jak ta broda dodaje mu uroku!

poniedziałek, 6 lutego 2012

książkosztuka w okno puka

I oto kolejny raz stajemy przed dylematem czy jest to piękne, czy po prostu niszczycielskie. Czy można w ten sposób zniszczyć książkę, po to tylko, żeby nacieszyć oko rezultatem? Odpowiem Wam, zanim zepsujecie sobie odbiór książkosztuki. W swoim życiu przeczytałam tyle książek bez polotu, tyle książek, których mogłoby nie być, wyrzuciłam tyle książek telefonicznych, że gdybym je wszystkie zatrzymała i przetworzyła, sama mogłabym wypełnić całkiem sporą galerię. Że nie wspomnę o zszytych notatkach, przedrukowanych na każdej możliwej stronie.
Moglibyście powiedzieć, że przecież są skupy makulatury. Ale ja Wam na to powiem, że są one na tyle daleko, że spaliny i marnotrawstwo ropy byłoby zbyt mało opłacalne, w stosunku do korzyści.
Także mam nadzieję, że teraz spokojnie przejdziecie do podziwiania książkosztuki, którą znalazłam dla Was na stronie www.designboom.com.
Są to prace autorstwa Valerie Buess, artystki pochodzącej z Niemiec.







I jeszcze raz zapraszam Was do przeczytania wywiadu z Agnieszką Korol, kilka postów niżej. 

niedziela, 5 lutego 2012

książkotrzymacz

jak Wam się podoba takie połączenie? Nieskazitelna biel ze starymi książkami i drewnianym sufitem?
Nie  wiem dlaczego, ale  patrząc na to wnętrze, bezustannie myślę o kurzu... Ah te problemy alergików...


zdjęcie pochodzi ze strony www.home-designing.com

sobota, 4 lutego 2012

zaproszenie

oj, dawno Was nigdzie nie zapraszałam. Żebyście więc nie czuli się zaniedbani, zapraszam Was na spotkanie autorskie z Krzysztofem Petkiem. Ci, którzy się tam wybiorą będą mogli porozmawiać o najnowszej, młodzieżowej książce autora, jaką jest "Kolekcja łowcy cieni". 
Spotkanie odbędzie się we Wrocławiu (w ramach ogólnopolskiego zasięgu mojego bloga, a co!), a dokładnie w księgarni Matras, 9-ego lutego, o godzinie 17.00. 
Mam nawet na zachętę plakat:


zatem kto żyw, niech udaje się do księgarni oglądać człowieka, który napisał peeeeełno książek. A żebyście się mogli odpowiednio przygotować do spotkania, zapraszam na stronę autora

piątek, 3 lutego 2012

Jak robić przekręty, poradnik dla dzieci

Nowy post, nowa recenzja. Kto jeszcze nie widział, zachęcam do przeczytania wywiadu z Agnieszką Korol, post niżej. A teraz przejdźmy do dzisiejszych wynurzeń:

     To nie nowina! Książka musi ładnie wyglądać! Musi być tak złożona, żeby nie tylko czytanie jej sprawiało przyjemność. Najlepiej, gdy ma ciekawe ilustracje. Nie muszą być ładne, muszą natomiast zapadać głęboko w pamięć i poruszać nas na wskroś. Do pełnego efektu wizualnego potrzeba jeszcze estetycznej okładki, która nie niszczy się po jednej wizycie na półce, lub w plecaku (torbie, torebce, czy gdziekolwiek). Wydawca może pokusić się również o przyjemne w dotyku kartki, odpowiednią czcionkę i szycie. Czasami, żeby wywołać w czytelniku poczucie nietuzinkowości, może również dodać niespotykany format, który co prawda nie mieści się na żadnej półce, ale za to dodaje książce niecodziennego klimatu.
     Sami więc widzicie, że książka to nie tylko tekst, to nie tylko akcja. Zresztą co można zrobić z książką, która tejże akcji nie posiada?
     W ręku autora tego tekstu znajduje się książka, wydana przez wydawnictwo Znak, stworzona przez Michała Rusinka, z ogromną pomocą Joanny Olech i Marty Ignerskiej. Książka ta nosi tytuł "Jak robić przekręty, poradnik dla dzieci". Czytelnik, czytając blurba jest absolutnie zbity z tropu, nie wie czego się spodziewać, gdy ją otworzy, zresztą sam zobacz Czytelniku: "Ta książka jest tak przekręcona, że ucieszy dosłownie co słowo", "Gdy się dziwić będzie mama, co tam robisz sam (lub sama), zagadnięta (zagadnięty), mów: "Przekręty!".".
     Po kilkuminutowej próbie zorientowania się w temacie, przestrzeni i kartkach, które zresztą zupełnie nic odkrywczego nie wniosą, nie pozostaje nic innego, jak tylko zabrać się za czytanie. Chociaż i tutaj pozostaje pewnego rodzaju niedopowiedzenie i niepewność. Czytanie? Na pewno czytanie? A może bardziej oglądanie? Ale przecież to nie album! To poradnik!
     Czytelniku, autor tego tekstu zupełnie nie powie Ci co to za książka i co czyha za stroną tytułową. Może natomiast, zostawić kilka wskazówek. Pierwszą niech będzie dziecięca wyobraźnia, która niejednego pisarza przewyższa o głowę. Drugą niech będzie inspiracja czerpana z dzieci i wszystko to, co może z tego wyniknąć. Trzecia wskazówka niech jasno i wyraźne da Ci do zrozumienia, że książki nie zawsze służą do czytania. Czwarta wskazówka chce, żeby autor tego tekstu napisał, że już dawno żadna książka nie dała mu takiej zupełnie nie literackiej radości.
     Książka, która nie jest książką, poradnik, który poradnikiem nie jest, dzieci i dorośli pozamieniani miejscami. Oto właśnie jak się powinno robić przekręty!


dzięki za tak fajowy prezent urodzinowy!

czwartek, 2 lutego 2012

Agnieszka Korol

Agnieszka Korol- kobieta o wielu twarzach, nauczycielka, pisarka, autorka bajek dla dzieci,
scenariuszy filmowych, powieści i sztuk teatralnych. Człowiek pełen entuzjazmu i pozytywnego,
lekko romantycznego podejścia do życia. Jaka jeszcze jest autorka "Listów z jeziora"?

Spotkałyśmy się on-line. Na początku ustaliłyśmy formę wywiadu. Obie byłyśmy zgodne co do tego, że lepiej aby rozmowa nasza rozwijała się stopniowo. Jak się okazało, był to pomysł trafiony, ponieważ pozwolił na odkrycie wielu ciekawych wątków. Zapraszam do czytania...

Początki niestety bywają banalne, więc i ja zacznę banalnie: Wpisałam w Google Pani imię i nazwisko. Poza kilkoma dziewczynami z Facebooka pojawiła się cała masa odwołań do książki "Listy z jeziora". Kliknęłam kilka z nich i pokazało mi okładkę, wszelkie dane, nawet czasami jej fragmenty. Nie pokazało mi natomiast kim jest Agnieszka Korol, gdzie się urodziła, ile ma lat, co robi poza pisaniem. Słowem żadnej biografii, o zdjęciu nawet nie wspominając. Więc? Jak wygląda curriculum vitae Agnieszki Korol, Człowieka?

To pytanie, to właściwie zestaw pytań. Postaram się odpowiedzieć na razie krótko.
Kiedy zaglądam w Google, również mam wtedy zamęt w głowie. Kim jestem? Czyżby autorką jednej książki? Poza tym w ogóle nie istnieję? Co do zdjęć można ich w internecie trochę odnaleźć. Spotkania autorskie, głównie z dziećmi, dotyczące książki "Bajki o smokach podróżnych". Na wszystkich zdjęciach wyglądam inaczej. Kiedy się urodziłam? Uff! To zamierzchłe czasy. Mentalnie mam 7-10 lat. Dlatego zostałam nauczycielką klas I-III. Co do mojej pracy zawodowej opowiem później. Mała notka ze zdjęciem znajduje się na skrzydełku "Listów z jeziora". Urodziłam się w Warszawie, a mieszkałam po kolei w : Warszawie, Ząbkowicach Śląskich, Warszawie, Legnicy, Warszawie. Teraz dla odmiany mieszkam nad jeziorem, nieopodal miasteczka Prabuty. Nadal bardzo związana jestem z Warszawą i Ząbkowicami. Obecnie nie pracuję jako nauczycielka, zajmuję się pisaniem powieści, bajek, sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych.

Zdarzyło mi się kilka razy pracować z dziećmi, wiem jakie to wymagające i jak wiele potrafi dać satysfakcji, jak wiele człowiek jest w stanie poznać i zrozumieć. Zresztą dzieci to przedziwne istoty. Rozumieją więcej, niż nam się wydaje, potrafią więcej zobaczyć. No właśnie, 47 lat temu urodziła się Agnieszka. Jakim była dzieckiem, czego pragnęła, czego się bała. A może już wtedy zapisywała małe, kolorowe notatniki?

O co to, to nie, nie zaczęłam pisać od przedszkola. Byłam normalnym dzieckiem. Właściwie siebie pamiętam dobrze dopiero, gdy skończyłam 7 lat. Skleciłam kilka dziecinnych wierszyków w wieku 8 lat i zapisałam je w zeszycie. Później, aż do liceum nic z tych rzeczy. Czytałam masę książek, szczególnie interesowały mnie książki o dzikim zachodzie, przygodach Tomka (Alfreda Szklarskiego), Edmunda Niziurskiego, Arkadego Fiedlera. Później prawie całkowicie przerzuciłam się na literaturę fantastyczną: Stanisław Lem, bracia Strugaccy, Ursula Le Guin i wielu innych. Byłam zbieraczką (do dzisiaj mi to zostało). Zbierałam opakowania po czekoladach, pudełka od zapałek, znaczki, nakrętki, muszelki, kamyki itp. Robiłam albumy z wycinków, np: stare i nowe samochody, anegdoty, zwierzęta, zielnik - oczywiście z roślin. Nie bawiłam się lalkami, nie
cierpiałam ich. Uwielbiałam klocki, małe zwierzątka i ludziki, wymyślałam im różne przygody. W szkole koleżankom i kolegom opowiadałam, na poczekaniu wymyślone bajki. Zawsze marzyłam, by zostać nauczycielką. Nie bałam się niczego, gdyż byłam "Indianką". No i cóż, "za moich czasów" nie było kolorowych notatników.

Klocki, zwierzęta, przygody i te szkolne opowieści brzmią jak idealny start dla pisarza. Nie myślała Pani o byciu nim, ale o nauczycielstwie owszem. Jak więc ta pasja przerodziła się w pisanie? Jak to się dzieje, że pewnego dnia człowiek zaczyna pisać?

Tak naprawdę, to zaczęło się, gdy chodziłam do liceum. Klasa humanistyczna. Zaczęłam pisać całkiem zgrabne wiersze. Bardzo mnie to podnosiło na duchu. Nie myślałam wtedy o pisaniu czegokolwiek innego, gdyż zawsze byłam skrótowcem, nie umiałam się zanadto rozpisywać a wypracowania były dla mnie męką.
Kiedy już zostałam nauczycielką, trafiłam do Literackiego Klubu Nauczycieli, w którym mogłam szlifować swoje umiejętności. To były prawdziwe warsztaty literackie. Pewnego dnia usłyszałam - masz wyczucie słowa, możesz spróbować pisać prozę. Pomyślałam, że do tego trzeba być człowiekiem dojrzalszym i mieć jakieś doświadczenie życiowe. Odłożyłam to, tym bardziej, że praca z małymi dziećmi całkowicie mnie absorbowała. Jednak marzenie, by pisać książki było równie silne, jak chęć bycia nauczycielką. Zaczęłam od smoków, a właściwie od "Leksykonu smoków", którego fragmenty pisałam w czasie wakacji. Jeszcze ich nie wydałam. Oczywiście żaden wydawca nie chciał zajrzeć do tekstu nieznanej osoby. Kiedy skończyłam czterdzieści lat, moja sytuacja zawodowa zmieniła się. Z wielu względów nie mogłam w nowym miejscu zamieszkania kontynuować pracy nauczycielki. Wykorzystałam sytuację i na poważnie zajęłam się pisaniem. Napisałam scenariusz filmowy "Dom czarownic", komedię "Zaćmienie", sztukę teatralną"Kimkolwiek jesteś" o bł. Dorocie z Mątowów. Czerpiąc z "Leksykonu smoków", napisałam książkę dla dzieci "Bajki o smokach podróżnych", wydaną w 2005 roku przez wydawnictwo WIST. Składa się ona z dziesięciu odrębnych bajek. Każda z nich znajdzie swoją kontynuację jako oddzielna książka. W ten sposób powstała już "Niegrzeczna księżniczka", prawie na ukończeniu jest "Truskawkowy smok". Odrębną rzeczą jest także książka "Przygody smoka Smakosława w Ząbkowicach Śląskich", która czeka cierpliwie na swoje wydanie już chyba szósty rok. Ma ona zachęcać do odwiedzania tego pięknego miasta na Dolnym Śląsku. Dwa lata zajęło mi pisanie powieści sensacyjno-obyczajowej pt.: "Listy z jeziora", a cztery lata trwało szukanie wydawcy. W końcu zainteresowało się nią wydawnictwo PROMIC. Książka ukazała się w 2011 roku. Obecnie piszę bajko-powieść dla dzieci i ich rodziców pt:"Zamczysko". Dobrze, że i u nas nadchodzi czas e-booków. Autor nie będzie już tak uzależniony od wydawców. Mamy w Polsce wielu bardzo utalentowanych twórców, którzy nie mogą się przebić do wydawnictw. Drukuje się u nas głównie zagranicznych autorów. E-booki otworzą nowe możliwości. Czytelnicy sami będą wybierać, co im się podoba, a co nie.

Starczyło stwierdzenie "masz wyczucie słowa", żeby powstał początek, środek, koniec, a także akcja scenariusza i bohaterowie?

Ciekawe pytanie. Wiadomo, jak rzecze Janusz Głowacki, że "pomysły przychodzą z niczego, czyli z głowy". Wyobraźnia, nie zmącona przez czynniki zewnętrzne,czyli środowisko. Całe życie buntuję się przeciwko schematom. Przez to nie zawsze jest łatwo w życiu, ale to lubię. Jak zaznaczyłam wcześniej czekałam na pisanie dłuższych tekstów, aż nabiorę doświadczenia życiowego. Może niepotrzebnie tak długo. Życie przyniosło mi tyle wrażeń, że materiału na powieści i scenariusze mam nawet w nadmiarze. Mam zapisane całe zeszyty pomysłów, których pewnie nie zdążę za życia zrealizować, a wciąż zapisuję nowe. Co do warsztatu. Można najpierw skonstruować cały szkielet powieści, z podziałem na rozdziały, z listą postaci i ich charakterystyką. I tak było w przypadku "Listów z jeziora", jest to bowiem bardzo precyzyjne opowiedziana historia, trzymająca w napięciu nieomal do ostatniej strony. Można także pisać całkowicie bez planu. Bohaterowie są wówczas nieobliczalni i autor pogubi się lub nie, w zależności od jego talentu i wyobraźni. Uważam,że jest to sposób równie dobry, ale wbrew pozorom o wiele trudniejszy. Stosuję go na razie przy krótszych formach.

Czy więc na początku tworzy Pani po kolei każdego bohatera? Konstruuje jego osobowość, przypisuje cechy fizyczne? A potem wrzuca gotowe dzieło we wcześniej wymyśloną i przepracowaną akcję?

Bohaterowie są dla mnie najważniejsi. Od nich zaczynam. W razie potrzeby dochodzą następni. Czasami trudno jest także trzymać się wymyślonej wcześniej fabuły. Nagle przychodzi mi do głowy nowy pomysł i następują zmiany. Literatura, jak każda dziedzina sztuki, jest rzeczą nie podlegającą nakazom i zakazom.
Powieści nie wymyśla się w jeden dzień. Koncepcja może zmieniać się codziennie, aż do wydania książki, przy czym w następnym wydaniu znów mogą pojawić się zmiany. Tak, jak z obrazem. Malarz może go wielokrotnie przemalowywać, a i tak nie będzie do końca pewny, że wybrał najlepszy wariant.

No tak, pewny staje się dopiero, gdy książka trafia do druku i zaczyna się jej czytanie. Jak to było w Pani przypadku, jak czytelnicy przyjęli pierwszą książkę? (wiadomo, dzieci nie kłamią)

Znakomicie (głupio mówić w czyimś imieniu). "Bajki o smokach podróżnych" są przeznaczone dla dzieci w wieku 4-12 lat. Znam jednego czterolatka, który śpi z tą książką. Miałam kilkadziesiąt spotkań z dziećmi z klas I-IV i z przedszkoli. Czytałam im fragmenty tej książki, a także innych bajek, jeszcze nie wydanych. Każde dziecko, które było na spotkaniu pragnęło te książki dostać. Są one także świetnym materiałem dla nauczycieli przedszkola i klas młodszych, do wykorzystania na lekcjach. Sama przez wiele lat zajmowałam się dziećmi w tym wieku i miałam okazję bardzo dobrze poznać ich sposób odbierania rzeczywistości, co ich bawi, co ich śmieszy i co ciekawi. "Bajki o smokach podróżnych" w głównej mierze podejmują temat przyjaźni. Jak i gdzie szukać przyjaciół, czym jest przyjaźń. Kiedyś po spotkaniu z dziećmi ze szkoły, wyszłam na dwór i usiadłam na ławce. Podeszło do mnie dwóch chłopców, lat około dziesięciu, w strojach sportowych i z piłką. Powiedzieli mi, że jeszcze nigdy nie słyszeli tak ciekawych bajek. To było naprawdę bardzo miłe. "Bajki o smokach podróżnych" brały również udział w maratonie czytelniczym, organizowanym przez Towarzystwo Nauczycieli Bibliotekarzy Szkół Polskich.

O przyjaźni się na pewno przyjemnie czyta, bo generalnie każdy człowiek lubi być otoczony ludźmi przychylnymi. Czy zdarzało się Pani, że ktoś rozpoznawał Panią na ulicy?

Rozumiem, że jako autorkę książek? Owszem zdarzyło się kilkakrotnie, że rozpoznały mnie dzieci, które były ze mną na spotkaniu autorskim. Myślę, że autorom książek (w tym i mnie) raczej nie zależy na tym, by być rozpoznawalni, jak aktorzy czy politycy. Zależy im raczej na tym, by byli chętnie czytani.

No właśnie, czy bycie pisarzem nie skazuje człowieka na medialną anonimowość? Czy nie rodzi to pewnego rodzaju rozdrażnienia? "Halo! Wydałam kilka swoich książek! Zauważcie mnie!".

Mnie to nie przeszkadza. Gdybym chciała być celebrytką, przebrałabym się za syrenę i przechadzała po środku jakiegoś często uczęszczanego miejsca. Wcześniej zadzwoniłabym do różnych mediów, by je uprzedzić o tym wydarzeniu.

No tak, ale musi Pani przyznać, że media są obecnie niezbędne, żeby sprzedać swoje dzieło i poniekąd trzeba zabiegać o to, by być w nich jak najwięcej.

Zgadza się. Natomiast, na to, by być rozpoznawalnym na ulicy w Polsce, jako autor książek, trzeba by było dostać przynajmniej Nagrodę Nobla.

Czy oznacza to, że Polacy mało interesują się literaturą i znają tylko to, co aż nazbyt oczywiste?

Niestety, zalewa nas kultura masowa. Literatura, sztuka, przez duże S coraz bardziej schodzą do podziemi. Coraz mniej osób czyta książki, słucha dobrej muzyki, zna się na malarstwie, rzeźbie. Wszyscy podlegamy nieustającej indoktrynacji. Większość stacji radowych i telewizyjnych stawia na komercję, gdyż ta przynosi największe zyski. Według wszystkich badań, czytelnictwo w Polsce spada z roku na rok. W wielu miejscach oddalonych od większych ośrodków, sytuacja staje się wręcz dramatyczna. Znikają mniejsze biblioteki, kina.
Jedyny kontakt z kulturą możliwy jest wtedy tylko poprzez radio, telewizję i internet. Powolutku schodzimy do jaskiń intelektualnych. Jestem optymistką, dlatego wierzę, że jednak w końcu nastąpi jakiś pozytywny przełom. Może zmiana pokoleniowa wniesie ożywczy powiew, albo jakaś nowa technologia umożliwiająca lepszy kontakt ze sztuką.

A mimo wszystko można zaobserwować zwiększenie liczby książek w księgarniach. Do tego prawie każdy celebryta wydaje swoją książkę, tak samo jak może to zrobić zwykły śmiertelnik. Czy więc pisanie książek jest aż tak proste?

Rzadko który celebryta jest jednocześnie pisarzem. Współtwórcami są zwykle osoby piszące zawodowo, których nazwisko często jest pomijane w nagłówku. Samo znane nazwisko powoduje, że taka pozycja ma zbyt. Dlatego wydawnictwa chętnie wydają takie książki. Kiedy chodziłam po wydawnictwach z różnymi ofertami swoich tekstów, odsyłano mnie z kwitkiem, mówiąc, że nie odważą się wydać książki nieznanej osoby. Nie brano moich tekstów nawet do ręki.

Jak więc doszło do wydania pierwszej książki. Kto zmienił zdanie i dlaczego?

Do wydania zarówno pierwszej, jak i drugiej książki doszło dlatego, że nie dałam się zbić z tropu. Wiele osób na moim miejscu dawno by zrezygnowało. Dzięki nieustannym próbom dotarcia do wydawców, teksty zostały w końcu przeczytane i zdecydowano się zaryzykować. Szczególnie dziękuję wydawnictwu PROMIC, które sporo zainwestowało w książkę zupełnie nieznanej autorki.

Pojawia się zatem książka "Listy z jeziora". Chodzę po księgarni i widzę ją na półce. Czemu mam po nią sięgnąć?

Można po nią sięgnąć po to, by czytając ją, odprężyć się po ciężkim dniu. Można, bo lubi się rozwiązywać zagadki. Kto inny będzie ją czytał, gdyż pragnie skonfrontować swoje życie z problemami bohaterów tej książki. A może pragnie lektury, która nie będzie go epatować wulgaryzmami i eksperymentami składniowymi, które ostatnio tak bardzo są w modzie.

Czy jest Pani z niej zadowolona? Czy odpowiada ona Pani? Mam na myśli nie tylko samą treść, ale i okładka, faktura kartek, itd ?

Czy jestem zadowolona? Żaden twórca nie może być do końca zadowolony, mogę natomiast powiedzieć, że odpowiada mi, ponieważ napisałam ją tak, jak chciałam. Napisałam taką książkę, jaką sama chciałabym przeczytać. Napisałam to, co mi gra w duszy. A czy będzie się ona podobała wszystkim? To oczywiście niemożliwe. Co do okładki, jest - jak uważam znakomita i świetnie oddaje treść i przesłanie powieści. Stworzył ją znany grafik Mariusz Banachowicz i uważam, że bardzo uważnie przeczytał "Listy z jeziora". Książka jest również bardzo miła w dotyku, litery na okładce są wypukłe, faktura kartek idealna dla oczu, natomiast dopisek "Miłość pod mazurskim niebem..." może trochę zmylić potencjalnego czytelnika. Może zniechęcić tych wszystkich, którzy nie lubią romansów, a ten podtytuł to właśnie sugeruje. Ja również nie czytuję tego typu literatury i jako czytelniczka mogłabym po tę książkę nie sięgnąć. Dlatego powtarzam: nie jest to romans, tylko książka sensacyjno-obyczajowa. Wątki romansowe są również, ale nie są istotą tej opowieści.

Rzeczywiście okładka sugeruje opowieść romantyczną. Czy nie bała się Pani, że to może zmniejszyć liczbę czytelników ?

Sama okładka nie, wcześniej pokazywano mi inny dopisek. Nie miałam po prostu na to żadnego wpływu.

Gdy czytamy książki przenosimy się do innego świata. Czy podobnie jest z ich pisaniem? Czy trudno jest Pani wrócić do rzeczywistości po czasie spędzonym nad tworzeniem?

Moje życie jest wielką przygodą, nie mniej ciekawą od moich opowieści. Obie te rzeczywistości konkurują ze sobą w zaskakiwaniu mnie. Czasami potrzebowałabym trochę spokoju, ale tylko czasami.

To poproszę o jakąś ciekawą opowieść, o Pani przygodzie.

Trudno opowiedzieć jedną. Moją największą przygodą życiową była praca z dziećmi. Oprócz tego interesowało mnie wiele innych ciekawych rzeczy. Zapisałam się do Klubu Literackiego Nauczycieli, Bractwa Miecza i Kuszy - jednego z pierwszych takich bractw - ćwiczyłam walki na miecze i kije, strzelanie z kuszy, śpiewałam w chórze muzyki dawnej i tańczyłam w zespole tańców dawnych. Ze wszystkimi tymi zespołami podróżowałam po całej Polsce. Często nocowaliśmy w zamkach i uczestniczyliśmy w imprezach rycerskich. Był też czas, gdy prowadziłam klub fantastyki. Teraz, kiedy mieszkam w oddali od cywilizacji, miewam inne przygody. Spotykam leśne zwierzęta, zbieram grzyby, spotykam ciekawych ludzi. Przygodą jest dla mnie każdy dzień.

Fantastyczne historie! A zwłaszcza te wątki rycerskie. Czy miały one wpływ na Pani opowieści, czy takie wątki pojawiały się w opowiadaniach dla dzieci?

Wątki rycerskie przeplatają się w wielu moich bajkowych opowieściach. Na przykład w "Bajkach o smokach podróżnych" występuję przyjaciel jednego ze smoków - Rycerz Bez Skazy. W bajko-powieści "Zamczysko" występuje również wielu rycerzy, jak chociażby Jarzębinka herbu Żołądź, Urwigrosz herbu Dukacik, czy też Dyrdymał herbu Kukułka. W sztuce o Bł. Dorocie występuje polski rycerz a także Konrad Wallenrod, który za czasów Doroty był wielkim mistrzem zakonu krzyżackiego - jako rycerski antybohater.

No to teraz pytanie z innej beczki. gdyby nie była Pani pisarzem, a także nie byłaby Pani nauczycielem, to kim by Pani była? Pytam oczywiście o aspekty zawodowe.

Gdybym mogła, poszłabym do szkoły baletowej i została tancerką. Taniec, to moje drugie imię. Bardzo interesuje mnie również zawód reżysera. Pracując z dziećmi, robiłam z nimi różne przedstawienia. Kiedyś może założę teatr amatorski. Interesuje mnie również architektura, archeologia i historia sztuki. Świetnie czułabym się również jako trenerka piłki nożnej, ręcznej lub koszykowej.

I tutaj nadszedł bardzo przyjemny dla mnie moment, w którym doszło do tego, że przekroczyłyśmy barierę bycia dla siebie Paniami, i stałyśmy się Agnieszką i Martą. Muszę przyznać, że bardzo pozytywnie wpłynęło to na dalszy wywiad i oczywiście na mnie.

Bardzo imponująca lista zajęć dodatkowych, prawie jak człowiek renesansu. Wydaje się, że brak czasu na pisanie książek. Dlatego też moje kolejne pytanie będzie zahaczać o sam proces tworzenia. Jak to wygląda? Kawa, fotel i maszyna do pisania, jak wszyscy to chcą widzieć, czy może inaczej?

Najlepiej zeszyt sporej wielkości i mnóstwo natemperowanych ołówków, gumka. Po napisaniu kilku stron, przystępuję do komputera (maszynę do pisania mam, ale już od dawna z niej nie korzystam) i przepisuję je, często całkowicie zmieniając tekst. Drukuję, nanoszę poprawki. Dlatego wybrałam ołówek, gdyż pozwala mi najszybciej zapisać to, co mam na myśli. Najczęściej pracuję rano, wtedy mam najwięcej pomysłów. W trakcie pisania piję zieloną herbatę lub sok marchwiowy. Pomaga mi również czekolada (komu nie pomaga?). Zdarza się, że przed snem biorę zeszyt do łóżka i piszę w nim, dopóki nie zasnę. Proces tworzenia, o który pytasz, dzieje się również wtedy, gdy zajmuję się czym innym. Dzieje się on w głowie. Drobne notatki zapisuję często na przypadkowych karteluszkach, by potem nie zapomnieć tego, co akurat wymyśliłam.

Czyli jednak bardziej tradycyjne metody. Nie tylko komputer. A co się dzieje z zapisanymi kartkami, które są już w komputerze, lub po prostu przemieniły się w wydaną książkę?

Plików nie usuwam, Zeszytów również nie. Zostawiam sobie na pamiątkę.

To w końcu trzeba coraz więcej półek. Coraz większe dyski twarde. Znam ten ból, bo ja mam to samo z książkami. Jak tak patrzę wkoło, to widzę, że dużo ludzi czyta książki. To bardzo przyjemne zjawisko, nawet gdy czytają jakieś totalne bzdury. I tu pojawia się pytanie, jakiej książki na pewno nigdy nie chcesz wziąć do ręki i dlaczego?

Na pewno nie wzięłabym do ręki książki, która obraża innych ludzi ze względu na płeć, kolor skóry, narodowość, czy wyznawaną religię. Nie czytuję również romansów. Czasami odkładam także książkę, jeżeli epatuje okrucieństwem, dojmującym smutkiem lub pełna jest wulgaryzmów, nawet, jeżeli czemuś ma to służyć. To akurat lektura nie dla mnie.

A jakiś konkretny tytuł? Czy jakaś konkretna książka wydaje Ci się bezwartościowa, a jej czytanie to strata czasu?

Nie będę przytaczać przykładów, gdyż zrobię tym im dodatkową reklamę. Prawdą jest natomiast, że wielu autorów poprzez obsceniczne, niczym nie uzasadnione sceny, stek wulgaryzmów i opisy bezsensownego okrucieństwa, starają się napędzić sprzedaż swoich książek. Jakby tego było mało, niektórzy krytycy pochwalają takie "dzieła" i często przyznają im nagrody. Może jestem staroświecka, ale uważam, że te książki obniżają poziom naszej literatury i tych, którzy ją czytają.

Gdyby nie było skandalu i obsceniczności myślę, że wielu ludzi nie przekonałoby się do czytania książek. A tak jest szansa, że gdy ktoś tego spróbuje, uzna za zabawne, to sięgnie i po inne książki.

Chciałabym w to wierzyć, ale nie wierzę. Uczyłam przez wiele lat czytania i pisania, a także miłości do książek, do piękna i wartości, które niosą ze sobą. To była moja wielka pasja i jako autorka książek chciałabym robić to samo. Może jestem po prostu niedzisiejszą romantyczką i wartości w które wierzyłam i wierzę nie mają już racji bytu na tym świecie?
Zmieńmy temat na zdecydowanie bardziej przyjemniejszy. Jakie są Twoje plany na kolejne książki? Czy masz już jakieś pomysły ?

Tak, jak mówiłam wcześniej, mam ich mnóstwo. W tej chwili chcę ukończyć bajko powieść "Zamczysko". Ale wymaga to trochę czasu. Następnie myślę zabrać się za powieść kryminalną,  połączoną wątkami z bohaterami "Listów z jeziora". Potem mam w planie napisać w staroświeckokomicznym stylu kryminalną sztukę teatralną. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Od kilku lat piszę także książkę o filmie, pt."Moja teoria filmu", jestem bowiem wielbicielką tej sztuki. Mam nadzieję kiedyś skupić się na pisaniu prawie wyłącznie scenariuszy filmowych. Zresztą " Listy z jeziora" są już praktycznie gotowym scenariuszem. Większą część stanowią tu dialogi. Zastanawiałam się także, jacy aktorzy mogliby zagrać poszczególne postacie. Edyta Olszówka czytała w Radiu VOX fm fragmenty tej książki, byłaby świetną Ireną (to główna bohaterka), tylko jest na to stanowczo za młoda. Mam oczywiście także w planie pisać dalsze opowieści o smokach podróżnych.

To życzę powodzenia we wszystkich tych przedsięwzięciach. Zbliżając się ku końcowi naszego wywiadu mam pytanie o pytania. Założę się, że odpowiadasz na setki różnych pytań. Jakich pytań najbardziej nie lubisz. Może jest jakieś konkretne. I dlaczego?

Lubię wszystkie pytania. Najwyżej mogę przecież nie odpowiedzieć.

Dziękuję za wszystkie pytania.

Ja również dziękuję za rozmowę

środa, 1 lutego 2012

Słodki rewanż

     Kto ma takie prawo, aby powiedzieć która książka jest najbardziej wartościowa, a która mniej? Kto ma prawo powiedzieć które książki zasługują na to miano, a które jedynie udają, że są literaturą? Taki wyrób literaturopodobny. 
     Nie ma takiej osoby, nikt nie odważy się powiedzieć głośno i wyraźnie "nie jesteś godzien miana książki!". Jest za to całe grono osób, które doskonale wiedzą, że niektóre pozycje należy traktować z przymrużeniem oka i rozkoszować się ich błachością. 
     Nastał zatem moment, aby przedstawić Czytelnikowi taką książkę-żarcik, książunię, książeczkę, książkę-zabawę, książkę-chwilówkę. Na pewno każdemu jest ona mniej, lub bardziej znana, a na imię jej Harlequin. To taka książka, która najczęściej kojarzy się z kioskami ruchu, pokojami ciotki, mamy, siostry, zużytą, poniszczoną okładką, niską ceną i morzem miłości prześcigającej się z namiętnością. Ociekająca rządzą i emocjami odskocznia od szarej codzienności i poważnej literatury. 
     Jedną z takich książek napisała Penny Jordan. Nazwała ją "Słodki rewanż". Zarówno tytuł, jak i okładka od razu wyraźnie wskazują do jakiego celu dąży główna bohaterka. Miłość i radość. Para tarzająca się w śniegu tak właśnie wygląda. I Czytelniku nie zawiedziesz się.  Na końcu jest- miłość i radość. Jednak zanim do tego dochodzi Heather musi przeżyć pogorszenie stanu zdrowia ojca, rychłe bankructwo rodzinnej firmy i nienawiść do adoptowanego brata. Gdy przypomniane ci zostanie, Czytelniku, powiedzenie: "od nienawiści do miłości jeden krok", to doskonale zorientujesz się jak dalej potoczy się ta historia. I nie będziesz się mylił. Heather i Kyle będą ze sobą. 
     Tak otwarcie o tym mówię, bo nie ma tu nic do ukrycia, dlaczego więc po taką książkę się sięga? Można zrobić to z wielu powodów, jednym z nich może być ciekawość, innym może być nieodparta potrzeba pozytywnego zakończenia, jeszcze innym nastrój na romantyczno- erotyczne opowiastki. I tutaj warto zaznaczyć, że ta książeczka daje absolutne ukojenie. 
    Język, który nam te wszystkie oczywistości przedstawi nie jest zbyt bogaty, jednak w zupełności wystarczy, żebyś Czytelniku poczuł na własnej skórze co oznaczają cielesne uniesienia (oczywiście bez przesady!). Bohaterowie nie składają się ze zbyt wielu cech, ale te istotne dla historii są rozwinięte do granic możliwości. Dialogi lekko naiwne, miejscami, aż nazbyt, ale czy można się do niech przyczepić, skoro oczekujemy emocjonalnych uniesień? Napięcie budowane jest w sposób wyważony i odpowiednio buduje nastrój historii. 
     Najprościej jest powiedzieć, że sięgając po tego rodzaju pozycje, z pełną świadomością, nie rozczarujesz się Czytelniku i dostaniesz dokładnie taki produkt, jakiego oczekujesz. Najlepszy w swojej klasie, można by rzec. 
     W idealnym świecie nie musiałbyś nawet, Czytelniku, tłumaczyć się z czytania tak mało ambitnej literatury, ale skoro idealnie nie jest, to polecam ją jako przedsenny ekwipunek. Jeden wieczór na pewno będzie z głowy. A do tego jaki przyjemny!



dzięki za tak przyjemny prezent urodzinowy!