Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 29 października 2012

ku dobremu

pokazywałam Wam kiedyś co się stało z księgarnią, którą odwiedzałam jako mała dziewczynka (posta możecie zobaczyć TUTAJ). Nie było to nic dobrego, bo zwyczajnie popadła w ruinę. Ale okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i miejsce to przeistoczyło się w drobną galerię sztuki. Zobaczcie:



środa, 24 października 2012

cytat

"Mógłbym wieść życie najlepsze i najszczęśliwsze pod słońcem, gdybym nie był głupcem"
Johan Wolfgang Goethe "Cierpienia młodego Wertera"

czy od natłoku nikt nie umarł?

Natłok książek? Mówicie, macie:


ten pokój znalazłam na stronie favim.com i muszę powiedzieć, że mnie przeraża. Wyobrażam sobie, że przy wietrze musi tam być bardzo niepewnie. Spadnie, czy nie, urwie się, czy nie. Poza tym nieustający szmer kartek, przy byle ruchu. Co prawda można by to uznać za piękny mobil, ale czy na pewno da się tak funkcjonować? Ktoś pokusi się o interpretację? 

piątek, 19 października 2012

to czytasz, czy piszesz?

Mogłabym zacząć ten post od napisania stwierdzenia, że książki są skarbnicą wiedzy, ale po pierwsze każdy to wie, a po drugie brzmi to zbyt patetycznie. Wolimy unikać takich wielkich słów i kupić się po prostu na czytaniu. Tylko fakt pozostaje faktem, a ilość książek jest nieskończona, więc bardzo często umyka nam coś cennego. Warto by więc było w jakiś sposób zaznaczyć to, co nas poruszyło, albo co uznaliśmy za interesujące. Swego czasu robiłam to głównie za pomocą ołówka (nie wyobrażam sobie pisania długopisem po książkach, ani tym bardziej zakreślaczem). Podkreślałam ważne zdania, lub takie, których nie do końca zrozumiałam. Na marginesie zapisywałam swoje przemyślenia, wątpliwości lub po prostu spostrzeżenia. Miało to swoje dobre strony, bo gdy książkę komuś pożyczałam to mógł on spróbować wejść ze mną w polemikę (kilka razy to się stało), lub dopisać coś swojego w innym miejscu i w ten sposób powstawał szereg komentarzy, który poszerzał horyzont czytelniczy danej książki. Jedna z moich nauczycielek w podstawówce nazwała to aktywnym czytaniem. Minusem tej metody jest to, że mimo wszystko trudno całkowicie usunąć ołówek i zakreślone zdania brzydko wyglądają (pomijam zapiski na marginesie). 
Można też skorzystać ze sposobu, który ostatnio zaczęłam praktykować, a mianowicie pisanie na samoprzylepnych karteczkach i wklejanie ich na okładkę książki. Nic się z nią nie dzieje, nie niszczy się i w razie konieczności jest gotowa na nowego właściciela. Jednak istnieje ryzyko, ze taka karteczka się odczepi i zgubi... a wtedy to już niestety nic nie poradzimy.
Trzecim sposobem, który najdłużej stosuję i wydaje mi się najsensowniejszy, jest założenie zeszytu, w którym wszystko zapisuje. Każda książka dostaje swoją oddzielną stronę (albo i dwie, w zależności od ilości notatek). Zeszyt staram się mieć gdzieś niedaleko półek z książkami, żebym mogła w każdej chwili po niego sięgnąć. Gdy jednak jestem na mieści i nie mam go ze sobą, to zapisuję notatki w kalendarzu, albo w telefonie i potem przepisuję je w domu. 
Wydaje mi się, że książki mają nam tak dużo do przekazania, że warto czasami zachować drobny wycinek, który może przypomnieć nam cały tok rozumowania, albo pewien fragment, na którego zapamiętaniu nam zależało. Może też lektura, którą akurat czytamy, zawiera w sobie sentencję, która idealnie pasuje do naszego stanu emocjonalnego, lub może jest tak śmieszna, że koniecznie musimy puścić ją w obieg? Grunt, żeby mieć gdzie to zapisać! Macie na to jakieś sposoby?

wtorek, 16 października 2012

pozornie...

zobaczyłam tę fotkę i oniemiałam:


okazuje się, że nie trzeba mieć książki, żeby mieć książkę. Nie ma wiele książki w książce.
Albo po prostu propozycja dla alergików ze strony www.shelterness.com

niedziela, 7 października 2012

jesień, ach to ty!

w styczniu pokazałam Wam fotki, które zrobiłam podczas spaceru po oliwskim parku. Wtedy nie było tak kolorowo, jak teraz (zobaczcie TUTAJ). Na trzecim zdjęciu widać kawałek budynku, który dzisiaj postanowiłam pokazać w całości. Zobaczcie jakie piękne kolory! Aż chce się tam siedzieć i patrzeć, patrzeć i patrzeć...
Takich dni jak dzisiaj poproszę więcej, nawet jeśli ma spaść deszcz.


środa, 3 października 2012

???

Czemu z książkami zwykle łączy się kawę, lub herbatę? 
Czemu nie wodę mineralną, lub sok owocowy?

wtorek, 2 października 2012

polowanie na książki

Do znudzenia będę powtarzać, że mamy na tyle szczęścia, że książki możemy odnaleźć wszędzie. Dzisiaj, podczas czekana na badania, w lokalnej przychodni dojrzałam, pośród stery wszelakich ulotek, dwie książki, a konkretnie albumy. Może nie jest to jakaś zawrotna ilość, ale lepsze dwie, niż zero. Pomyślałam sobie wtedy, że przychodnie to miejsca, gdzie czeka się bardzo dużo i często i książki powinny być tam dostępne w zdecydowanie większej ilości.




poniedziałek, 1 października 2012

Hildegarda z Bingen. Opowieść o życiu naznaczonym łaską


     Od razu napiszę, że mamy do czynienia z książką niejednoznaczną. I mogłabym w sumie na tym zakończyć jej recenzowanie, pozostawiając czytelnikowi rozwikłanie na czym owa niejednoznaczność polega. Cecha ta sama w sobie jest wystarczająca, aby uznać, że pozycja, którą zamierzamy przeczytać jest warta uwagi. Skoro potrafi, w pewnym sensie, rozbić nasze myśli i wyprowadzić na niespotykane dotąd tory, przez które trudno określić stosunek do niej.
     Nie można powiedzieć czy jest dobra, czy jest zła. Jest fascynująca, a to kategoria o wiele ważniejsza, niż zwykły osąd smaku. Najtrafniej będzie, gdy tym razem odwołam się do pociągu.
Nie pociągu do czegoś, tylko ot, zwyczajnie- pociągu. Ogromnej maszyny, która przewozi ludzi z punktu A, do punktu B, zahaczając przy okazji o całą masę punktów z innymi literkami.
     Rozpocznijmy zatem podróż po krainie "Hildegardy z Bingen" pojazdem zaproponowanym przez Lucie Tancredi. Na pierwszy rzut oka nasza maszyna wygląda bardzo solidnie. Twarda oprawa, spójna okładka, odpowiednia ilość informacji bez przesytu ozdób. Do tego postarano się o zszycie kartek, więc możemy mieć pewność, że wydawca uznał, że warto aby nie rozleciała się za szybko. Gdy zajrzymy do środka, okazuje się nasz wagon to pierwsza klasa. Ktoś postarał się o maksymalną wygodę dla oczu dobierając odpowiednią wielkość liter i marginesów. Ta sama osoba uznała, że tekstura kartek nie jest bez znaczenia i wybrała taką, aby opuszki palców, podczas przesuwania się po stronie, doświadczały najwyższych uniesień. To właśnie jest coś, co nazwałabym komfortowym podróżowaniem.
     Skoro już zajęliśmy miejsce i rozlokowaliśmy nasze bagaże czas spojrzeć za okno. Ktoś kiedyś powiedział, że patrzenie na zieleń relaksuje nasze oczy. Dobrze się składa, bo głównie to będziemy oglądać. "Hildegarda z Bingen. Opowieść o życiu naznaczonym łaską" to powieść bez nagłych zwrotów akcji, bez zaskakujących wydarzeń i zbędnych przygód. Jednostajna, uparcie zmierzająca do celu, powolna, ale stanowcza. Jak stukot pociągu. Miarowa, regularna, hipnotyzująca, nadająca tępa i nieustępliwa. I chociaż zbyt wiele się w niej nie dzieje, to zadziwiające jest z jaką niecierpliwością czeka się na każde kolejne zdanie.
     Pisałam już, że maszyna ta skonstruowana jest tak, aby było nam jak najwygodniej. Wszystko jest jak najlepszej jakości. Począwszy od śrubek, a na obiciu siedzeń skończywszy. Rozdziały są bardzo krótkie, co wpływa pozytywnie na proces czytania. Język użyty podczas ich konstruowania jest prosty i przejrzysty. Ważne jest też, że czytelnik nie jest osaczony religijnymi terminami, związkami frazeologicznymi, czy ogólną literacką duchowością.
     "Hildegarda z Bingen. Opowieść o życiu naznaczonym łaską" to historia życia opatki, która została oddana do klasztoru przez rodziców bardzo wcześnie, z powodu wizji, jakie ją nawiedzały od trzeciego roku życia. Ona sama opisywała to jako nawiedzenie Światła, które przenikało jej powieki, przed którym nie była w stanie uciec. Książka ma formę dziennika, zapisywanego przez Hildegardę, w którym opisuje swoje codzienne życie, spotkania z innymi ludźmi, wreszcie proces jej rozwoju duchowego, klasztornego, osoby za to odpowiedzialne i współmieszkańców. Przedstawia historie ludzi, którzy ukształtowali jej spojrzenie na świat oraz tych, na które wpływ miała ona sama. Hildegarda jawi się w nich jako kobieta zdecydowana, uparta, jednocześnie godząca się na to, co zaplanował jej Bóg. Pokazana jest jako osoba, która walczy o swoje mniszki, walczy o prawa kobiet do wiedzy i rozwoju. Robi wszystko, żeby jej klasztor wyposażony był w uczone księgi, instrumenty, odpowiednią opiekę duchową i psychiczną. W miarę upływu lat opisany jest jej wpływ na okoliczną ludność oraz na tą, która odwiedza ją dzięki rozprzestrzenianiu się informacji o jej wizjach. Przedstawionych jest także kilka cudów, które miały miejsce za pośrednictwem Hildegardy. Treść powieści pozwala czytelnikowi odczuć rozwój emocjonalny głównej bohaterki oraz etapy jej życia, zupełnie jak podróżnik odczuwa poszczególne etapy drogi: radość z jej początku, ekscytację z jej trwania, znużenie, gdy się przeciąga i euforię, gdy zbliża się do celu.
     Tak, zdecydowanie najlepiej przyrównać tę książkę do pociągu. Ogromna maszyna, która konsekwentnie dowozi nas do oczekiwanego celu i chociaż podróż ta trwa długo, a wagony są do siebie bardzo podobne, to jednak nigdy się nam nie znudzi, ponieważ zawsze wsiadamy do niego z innymi oczekiwaniami i co innego możemy odnaleźć. Nie trzeba zapinać pasów, nie będziemy jechali zbyt szybko, co warto zrobić, to rozsiąść się wygodnie i dać się porwać widokowi zza okna.


Za przyjemny zaskok i wielopoziomową lekturę dziękuję wydawnictwu Promic i portalowi sztukater.pl