Łączna liczba wyświetleń

sobota, 22 października 2011

Największe skandale w świecie filmu

Bardzo lubię pokazać Wam jakąś książkę, a potem zaprezentować jej recenzję. Po pierwsze dlatego, że ktoś z Was również może po nią sięgnie i wtedy porównamy wrażenia, a po drugie dlatego, że sama mogę porównać swoje oczekiwania z rzeczywistością. Ostatnio polecałam książkę "Największe skandale w świecie filmu" i oto nadszedł czas na jej recenzję (historie zdecydowanie dla pełnoletniego czytelnika)

Znamy ich, podziwiamy, uwielbiamy i kochamy. A jednak okazuje się, że na tym nieskazitelnym niebie filmowych gwiazd, pojawiają się czasem chmury. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, czasami nie dopuszczamy do siebie myśli, że ikony kina, wzory do naśladowania, są często łajdakami, zdrajcami, alkoholikami, lub po prostu normalnymi ludźmi. Jak to możliwe? Taka popularność, takie zaszczyty, tyle wpływów, takie talenty, a wszystko to albo nic, albo rezultat ogromnych wyrzeczeń.
Przemysław Słowiński (autor wielu opowieści o sławnych i sławniejszych) postanawia wprowadzić nas w filmowy świat od kuchni. Książka jego autorstwa, "Największe skandale w świecie filmu", wydana przez wydawnictwo Videograf, to zbiór osiemnastu historii, które pokazują jak bardzo sztuczny jest uśmiech Hollywood.
I tak dowiemy się jak bardzo myliła się Jane Fonda, spotkamy się oko w oko z fatum ciążącym nad rodziną Frykowskich, przekonamy się jak wiele z ojca mają dzieci Bruce'a Lee. Przyjrzymy się z bliska historii niechcianych Oscarów, dowiemy się z kim romansował Charlie Chaplin i dlaczego Brigitte Bardot jest właśnie tą, którą jest. Oczywiście historii jest o wiele więcej, dodatkowych wątków całe mnóstwo, a zabawy z wyszukiwaniem kolejnych korelacji co niemiara.
Tylko, że tym razem, powiedzmy, że idziemy do cukierni. Kupujemy tort. Znamy go, wiemy, że jest dobry, bo kiedyś u kogoś już go smakowaliśmy, ktoś inny go jadł i bardzo zachwalał (historie tam opisane nie są nowe, ani niczego nowego nie odkrywają). Kupujemy go mimo wszystko, bo skoro jest dobry, to nie ma co szukać lepszego (lepsze jest wrogiem dobrego!). Szkoda tylko, że dostajemy go w mało trwałym opakowaniu, z niezbyt smakowitym nadrukiem. Rogi tego pudełka bardzo szybko się zaokrąglają, a folia, którą jest ono powleczone, zbyt łatwo odchodzi. No ale powiedzmy, że opakowanie, opakowaniem, a przecież nie to, a smak się liczy.
Szkoda tylko, że kucharz nie przemyślał dodatków do tego tortu. Przecież nie wszystkie składniki razem zmieszane współgrają. Niektóre są zbyt kolokwialne i użyte na siłę. O wiele lepiej brzmiałoby słowo "pieniądze" zamiast "forsa", słowo "tatuś" lepiej prezentuje się w swojej zgrubionej formie, a "przelecieć kogoś" to umie najwyżej ptak. Może i słowa te pasowałyby, gdyby cały tekst pisany był z przymrużeniem oka, ale tak nie jest. W większości jest to wypunktowana relacja, fakt po fakcie. Czasami tylko dodane są rozluźniające wstawki, które jednak w rezultacie z naszego tortu robią słodką breję. Najeść się najemy, nawet smakuje, ale czy można tu mówić o delektowaniu?
Nie zrozumcie mnie źle. Czytanie tej książki było niesamowitą frajdą. Każdego wieczora okupowałam ekran komputera wyszukując stare zdjęcia, potwierdzając przeczytane zdarzenia, odkrywając kolejne awantury. Jeszcze do dzisiaj zaczynam rozmowę z przyjaciółmi od stwierdzenia "A wiecie, że w Hollywood...". Tylko tak to już jest, że jak mam ochotę na tort, to po prostu szukam idealnego.

za książkę dziękuję portalowi sztukater.pl oraz wydawnictwu Videograf
(całkiem przyjemnie jest poszerzyć swoją filmową wiedzę)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz