Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 9 grudnia 2014

spoiler alert

żyjemy w czasach "non stop". Wszystko dzieje się non stop, nikt na nikogo nie czeka, informacje pojawiają się i zmieniają siebie nawzajem w ciągu kilkunastu sekund. Jeśli ktoś coś wie- mówi. Jeśli ktoś ma zdjęcie czegoś- pokazuje je. Nie ma mowy o jakiejś tajemnicy. Po co to komu i na co, skoro można wiedzieć wszystko, wszędzie i o wszystkim?
Dlatego właśnie padamy ofiarą spoilerów. Nie chcesz wiedzieć jak kończy się książka? Nikogo to nie obchodzi. Spoiler! Nie chcesz wiedzieć co wydarzy się w kolejnym odcinku serialu? Nikogo to nie obchodzi. Spoiler! Zakończenie filmu? Też masz spoiler! Program telewizyjny? Spoiler!
Dlatego ja będę łaskawa i ostrzegę Was, w dalszej części wpisu SPOILER:

(źródło: internet i strona na rysunku)

wtorek, 2 grudnia 2014

Christian Grey, trylogia

Tym razem nie będzie tradycyjnej recenzji. Bo nie o książce chcę pisać, a o pewnego rodzaju zjawisku. Otóż dnia pewnego postanowiłam przekonać się kim jest Christian Grey. Sami wiecie, że swego czasu było o nim całkiem głośno, a z tego, co mgliście pamiętam, to chyba nawet miałam ochotę na taką leciutką książeczkę o erotycznym posmaku. Nie ma się czego wstydzić.
Mąż mój więc uznał, że jest to idealny moment, abym intensywniej zaczęła korzystać z kindla i w taki właśnie sposób, na moje kontro, spłynęła pierwsza książka z trylogii, czyli "Pięćdziesiąt twarzy Greya". 
Przeczytałam ją z niekłamanym zainteresowaniem. Ciekawa byłam czym wszyscy wkoło się zachwycają (podobnie rzecz się miała z kodem Leonarda, który przeczytałam po to, aby nikt mi nie zarzucał, że krytykuję coś, czego nie znam) i przekonałam się, że mamy do czynienia z całkiem niezłym produktem marketingowym. Lekko, bez większych i jakże zbędnych komplikacji, bez rozbudowanego języka, z miałkimi konwersacjami, umiarkowaną ilością scen erotycznych i wszechobecnym "skarbie". Bleh! 
Powinnam była poprzestać na części pierwszej. W idealnym świecie tak zapewne by się stało, ale w tym jestem kobietą, a my kobiety lubimy być naiwne i ślepe. Namówiłam więc męża na kolejne dwie części przygód "Szarego" (nie wiem czemu tak piszę, nienawidzę tego określenia, bo za każdym razem zastanawiam się jak w oryginale można inaczej napisać "grey"...). Nie martwcie się, nie powiem Wam co się wydarzyło, jak się zaczyna (za każdym razem początek jednej książki, byłby spoilerem poprzedniej), co, kto, komu, dlaczego, jak, kiedy i gdzie. Powiem Wam tylko, że średnio warto. 
Bo miałkość z pierwszej części przechodzi w hipermiałkość, "skarbie" wyniesiony jest na najwyższy poziom sztuczności i egzaltacji, lekkość przemienia się w infantylność, brak komplikacji zmienia się w... hmm... wędrówkę z punktu A, do punktu B na ruchomym chodniku, brak rozbudowanego języka przekształca się praktycznie w ctrl+c/ctrl+v, a niezły produkt marketingowy zmienia się w produkt genialny, bo mając świadomość tego wszystkiego ja siedzę i czytam, do końca, z bijącym sercem, mając nadzieję, że coś się jednak wydarzy.
I weź tu człowieku zrozum kobiety!