Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 marca 2011

Okręt w herbie

Jakiś czas temu pisałam Wam o pewnej nowości, jaką była książka "Okręt w herbie".  Tak się złożyło, że moi kochani przyjaciele czytają mojego bloga i właśnie tę książkę dostałam na urodziny (jeszcze raz wielkie dzięki :* ). Dzisiaj, po jej przeczytaniu, chciałabym podzielić się z Wami swoimi wrażeniami (dla pełniejszego odbioru zachęcam do przeczytania posta o tej książce, który napisałam zanim zajrzałam do środka). Oto one:

     Z legendami zawsze jest ciekawie, bo dzięki wyobraźni autora i opowieściom opowiadanym od ucha do ucha, można zdecydowanie ubarwić rzeczywistość. Właśnie z takim nastawieniem podeszłam do lektury legend gdańskich, pt. "Okręt w herbie" autorstwa Franciszka Fenikowskiego. Zostały one wydane przez Słowo/obraz terytoria w 2010. Oczywiście nie była to pierwsza odsłona tej książki. W 1977 roku wydało ją Wydawnictwo poznańskie. Tak czy inaczej uznałam, że po lekturze legend Jerzego Sampa można spróbować innych.
     Po ich przeczytaniu muszę powiedzieć, że raczej nie było warto. A oto dlaczego:
Czytając legendy oczekuje się od nich, że w ciekawy i interesujący sposób opiszą coś, co spotykamy na co dzień i co pozornie wydaje nam się zwyczajne. Na przykład dlaczego właśnie w tym miejscu stoi głaz, albo czemu tak wygląda pomnik, lub z jakiego powodu w ścianę budynku wmurowana jest postać psa. Czekamy na błyskotliwa opowieść o zaklętym rycerzu, o nieszczęśliwej księżniczce, lub o zaczarowanym flecie. Niby wszystko to u Franciszka Fenikowskiego było, ale końcowe puenty legend zupełnie nie satysfakcjonowały czytelnika. Trudno to wyrazić słowami, ale wytłumaczenie przeróżnych zjawisk nie było ani błyskotliwe, ani ciekawe, ani wiarygodne. "Okręt w herbie" prezentuje serię opowiadań tak ponaciąganych, żeby na siłę pasowały do określonych przedmiotów. Czytając je aż chciało sie krzyczeć "Ale przecież nikt normalny by na to nie poszedł!", "Ale przecież tak łatwo to podważyć!", "Ale przecież tu nie ma żadnego oszustwa!", "Ale przecież to nawet nie jest logiczne!", "Ale przecież jedno nie ma związku z drugim!". Zdecydowanie za mało legendarne były te legendy, lub innymi słowy, za mało legendy w legendzie. Są to takie legendy, które nic nie tłumacza i nic nie ubierają w bajkową szatę opowieści.
     Jakby tego było nie dosyć, to blurb całkowicie zdradza zakończenie każdej legendy. "O Szymku Flisaku, który swoimi skrzypkami uciszył groźne psy na Wyspie Spichrzów"... zgadnijcie o czym jest ta legenda. Lub "O sprytnym wartowniku strzegącym Bramy Wyżynnej, którzy oszukał diabła".
Dodajcie do tego jeszcze wiersze powtykane między legendy i macie książkę, która zupełnie nie daje radości.
     Jedyne, co ją ratuję to fakt, że zabrało się za nią wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, które ozdobiło ją fantastycznymi obrazkami. Lekko kanciaste i nierzeczywiste budują niesamowity klimat.
     Lecz jeśli ktoś lubi legendy grubymi nićmi szyte... polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz