Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 3 marca 2011

czeskie czytanie

Cześć! Dzisiaj chcę Wam pokazać gdzie byłam, jak mnie nie było. Otóż, razem z grupą przyjaciół, postanowiliśmy wyjechać do Czech. Ołomuniec, Brno, Praga i kilka innych miast. Głównie skupiliśmy się na Pradze, którą zwiedzaliśmy przez kilka dni. Muszę powiedzieć, że jest to piękne miasto. Niesamowita architektura, imponujące ornamenty i niezliczona ilość rzeźb i płaskorzeźb. Do tego maleńkie uliczki, w których można nabawić się klaustrofobii, albo uzbroić w całą masą prześlicznych fotek. Zresztą niech liczby mówią same za siebie: zrobiliśmy ponad 3 tysiące zdjęć!
Podczas zwiedzania Pragi natrafiłam na kilka klimatycznych miejsc, w których można było kupić książki i to właśnie te miejsca chciałabym Wam pokazać.
Na początek ja i Pałac Książek. Brzmi imponująco, prawda?
W każdym razie miejsce to było ogrooooomne! Trzy piętra książek w przeróżnych językach. Niestety nie starczyło nam czasu na ich przewertowanie, bo jak sami widzicie robiło się ciemno, a co najgorsze, głodno.
Następne miejsce było zdecydowanie bardziej klimatyczne, ale również znacznie mniejsze:



Najbardziej podobały mi się te witryny na zewnątrz, z przeróżnymi plakatami i zachęcaczami do czytania.
A teraz popatrzcie na ten antykwariat:
Okiennice na drzwiach (pewnie drzewienice), secesyjne wywijasy na witrynie. Absolutna magia.
No ale idźmy dalej, do następnego sklepu, który mieści się niedaleko od muzeum Kafki:

Jak sama nazwa wskazuje było tam bardzo dużo angielskich książek. Popatrzcie, bardzo dużo księgarenek miało wystawkę z książkami. Niezbyt wygodne podczas deszczu, ale przy pięknej pogodzie na prawdę zachęcające i zmuszające takiego podróżnika jak ja do chwilowego postoju.
A teraz zobaczcie jak fantastyczne miejsce znalazłam w czeskiej Wenecji:
I sami powiedzcie, czy tam nie jest pięknie?
No, ale wreszcie znalazłam kawałek czasu i razem z ekipą weszliśmy do jednego z antykwariatów:
Kupiłam tam czeskie wydanie książki pt."Besidka divek" z 1894 roku. Co prawda nie znam czeskiego, ale razem z moim Tomkiem mamy taki mały zwyczaj, żeby przywozić stare książki w oryginalnym języku kraju, który właśnie odwiedzamy. Wszystko zaczęło się od prezentu, który od Tomka dostałam, a była to książka francuska "Lourdes" Emile Zola, a co najśmieszniejsze, również z 1894. Totalny przypadek, ale jaki przyjemny.
No tak, ale idźmy dalej:
Kolejny antykwariat i kolejna wystawka. Na prawdę trudno było zwiedzać, gdy na każdym kroku tak kusiły półeczki wypełnione książkami.
Sam zatem widzicie, że Czechy to również miejsce pełne klimatu i opowieści. oczywiście nie tylko z tego Czesi są znani. Najlepszym dowodem jest to, że bardzo dużo czasu, poza polowaniem na księgarnie, spędzaliśmy polując na... piwiarnie :)
A na koniec tej czeskiej przygody, czeski kot:

3 komentarze:

  1. Och, uwielbiam podróże w tamte strony. Zazdraszczam

    OdpowiedzUsuń
  2. Skręcam się z zazdrości. Odkąd byłam w Pradze w czerwcu cały czas marzę o tym, żeby tam wrócić, zwłaszcza że to były zaledwie dwa dni (z czego jeden "przymulony" bo po nieprzespanej nocy w pociągu) więc zobaczyłam tylko kilka najbardziej charakterystycznych miejsc. Na takie wyszukiwanie książkowych zakątków zupełnie nie było czasu, ale teraz po Twojej relacji utwierdziłam się tylko w przekonaniu że muszę to jak najszybciej nadrobić!

    Z tą książką z każdego odwiedzanego kraju bardzo przyjemny zwyczaj :) gdybym lubiła podróżować i robiła to częściej to pewnie bym Ci go podkradła ;) dużo już takich książek uzbierałaś?

    OdpowiedzUsuń
  3. dużo nie, bo zaczęliśmy to robić dopiero niedawno. Czasami też trudno znaleźć książkę w cenie, którą bylibyśmy w stanie zapłacić :) Np. w jak byłam w Wilnie nic dla siebie nie znalazłam. W Anglii kupiłam książkę, ale nie tak starą. Ale ta zaczytana wędrówka po Pradze była na prawdę fantastyczna, więc zachęcam do wyjazdu do Pragi! Zwłaszcza, że ja też nie jestem jakąś wielką podróżniczką, robię to stosunkowo rzadko, ale czasem trzeba. No my zrobiliśmy przystanek w Brnie, żeby nie być totalnie zmęczonym n Pragę. No i oczywiście to nie były dwa dni, tylko w sumie pięć, więc zupełnie inna sprawa.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń