Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 26 stycznia 2014

Praktyczne lekcje zarządzania projektami

Nawet jeśli rozczarowywanie się jest rzeczą raczej negatywną, ja odnalazłam w niej coś całkiem pozytywnego. Dobrze jest, jak człowiek się pozytywnie rozczaruje i okaże się, że książka po której spodziewał się czegoś na wzór akademickiej porcji informacji o zarządzaniu projektami, stanie się fascynującą opowieścią o świecie biznesu i planowania. I niech ten krótki wstęp da Wam, drodzy Czytelnicy, przedsmak tego, co czeka Was, gdy sięgnięcie po dzieło Michała Kopaczewskiego, wydane przez wydawnictwo Helion, noszące niepozorny tytuł "Praktyczne lekcje zarządzania projektami" i opakowane w kolor niebieski. 
Warto, żebyście wiedzieli, że książka ta to dwanaście rozmów, które, patrząc zupełnie ogólnie, traktują o pracy, biznesie i interesach, które z biegiem czasu (lub zupełnie na początku) przeobrażają się w pasję rozmówców (może poza rozmową z Markiem Wojtyną, który zdecydowanie bardziej skupia się na czysto służbowej stronie swoich zadań). Michał Kopczewski pyta o bardzo znane polskie projekty, między innymi takie jak organizacja Euro 2012, Maraton Warszawski, Polski Himalaizm Zimowy, wyprawy na oba Bieguny, czy Polską Akcję Humanitarną. Pyta i chce wiedzieć jak to się stało, że nic się nie… zepsuło. Jak to się stało, że określona liczba ludzi się dogadała i stworzyła sprawnie działający organizm, który potrafił wytworzyć wydarzenia, lub organizacje, działające bez zarzutu i całkiem sprawnie. Na koniec każdej z tych rozmów autor proponuje czytelnikom omówienie i podsumowanie różnych punktów, które uważa za istotne z punktu widzenia koordynowania projektów. 
Pozwolisz, drogi Czytelniku, że rozpocznę wydawanie własnej opinii od rzeczy złych. Tak o, dla przekory. Przede wszystkim czytanie bardzo utrudnione jest przez niekoniecznie wygodne wydanie. Trudno jest czytać, gdy nie mamy wolnych obu rąk, lub gdy leżymy, lub gdy uprawiamy jakiekolwiek inne czytanie, poza tym siedzącym grzecznie na fotelu z oboma rączkami na okładce. Książka się zwyczajnie sama zamyka i nijak nie chce pomóc nam w zatrzymaniu wzroku na konkretnej, wybranej przez nas, stronie. Do tego wszystkiego autor wpada w pułapkę własnej rozmowy (którą przeprowadził z Marcinem Herrą o Euro 2012), w której pada stwierdzenie, że nawet najlepszy projekt może zostać skrytykowany, gdy zaledwie drobny szczegół zostanie pominięty, lub wykonany zostanie źle. I dokładnie tak dzieje się w tym przypadku, bo pozytywny obraz książki zostaje zaburzony przez kilka literówek. Sami przyznajcie, drodzy Czytelnicy, że literówka to stosunkowo rzadki przypadek w książce, która przed wydaniem jest wiele razy sprawdzana na prawo i lewo, stąd też stosunkowo mocno rzuca się w oczy i nadszarpuje jej wizerunek.
Ale nie martwcie się, panie Michale nie roń łez, bo oto koniec negatywów i zaczynamy wodospad pozytywów, bo to przede wszystkim one zalały mnie, jak hektolitry wody. 
Zacznijmy od pytań, które zadawane są bardzo trafnie i pozwalają rozmowie płynąć naturalnym torem (ponowne nawiązanie do wody wydaje się tu nieuniknione), a rozmówcy wynurzać się ze sztampowych i ogólnikowych odpowiedzi. Zresztą i dobór odpowiadających ma bardzo dobry wpływ na treść, bo ma się wrażenie, że nikt tu nie mówi o zarządzaniu projektami, tylko opowiada ciekawą historię. Może niekoniecznie jest to bardzo edukacyjne i niekoniecznie staniemy się, po lekturze tejże książki, mistrzami projektów, to jednak pozwoli nam ona zupełnie logiczne, życiowo i naturalnie spojrzeć na nasze obecne, lub przyszłe przedsięwzięcia. 
Kolejny plus to atmosfera szczerości, którą z rozmów można wyczytać. Nikt tam nie sili się na autoreklamę, nikt nie gloryfikuje swoich dokonań, nie przechwala się, ale również nie udaje skromnego i nie stawia swoich osiągnięć ponad wszystkie inne. Po prostu kawał ciekawych rozmów, które płyną i płyną i niestety w pewnym momencie się kończą. Okazuje się, że ci, którzy odnieśli sukces, niekoniecznie podążali drogą, na której rozsypane były tylko płatki róż. Resztę sobie dopowiedzcie, bo nie chciałabym popaść w patetyzm, którego brak tak bardzo doceniam w książce Michała Kopczewskiego. 
I generalnie cała ta książka to bardzo ciekawe odkrycie dla mnie, każda z opowiedzianych historii odkryła przede mną wiele nowego, z dużą chęcią przeczytałabym jeszcze trzynastą, czternastą, piętnastą i setną rozmowę. Mam nadzieję, że powstaną, bo przecież szkoda by było, gdyby okazało się, że sukcesu starczy nam tylko na dwanaście...


za dwanaście rozmów dziękuję portalowi sztukater.plwydawnictwu Helion, Michałowi Kopczewskiemu i wszystkim odpowiadającym

SN

Malutka książeczka z wielkimi literami na okładce. Jedna to "S", a druga to "N". "S" wygląda jak dwugłowy czarny wąż, a "N" to całkiem zgrabne, ale za to owłosione nogi z niezbyt urodziwymi stopami. Poza tym wszystkim "S" i "N" to składowe tytułu tejże małej książeczki, wydanej przez wydawnictwo Centrala- mądre komiksy,a narysowanej i wymyślonej przez Michała Rzecznika oraz kilku gości. 
A propos wydanej, to rzec trzeba, że spisano się całkiem dobrze. Książeczka przyciąga nie tylko niecodziennym kształtem, ale również przyjemną w dotyku fakturą kartek, ich grubością i kolorem. Lubimy takie zestawienia.
A propos narysowanej, to rzec trzeba, że różnorodność kreski sprawia wrażenie, jakby każda strona rysowana była przez kogoś innego. A jednak poza nielicznymi występami gości, to Michał Rzecznik wziął wszystko na siebie i pokazał, że niekoniecznie musi być jednorodny i monotonny. Takie rysowanie również lubimy. Doceniamy także dobór kolorów i sposób rysowania, który fascynuje podobnie jak doskonała pointa niektórych komiksowych wytworów. Właściwie przerzucając kartki "SN" na szybciutko, trudno dostrzec jakąkolwiek konsekwencję. Jednym może się to podobać, inni mogą mieć pewne zarzuty, a ja tylko powiem, że przynajmniej następuje element zaskoczenia podczas przerzucenia kolejnej strony,a to jest zawsze pozytywne. 
A propos wymyślonej, to rzec trzeba, że chociaż nie wszystkie komiksy udało mi się całkowicie rozszyfrować, a co za tym idzie, również i docenić, to przyznać muszę, że bardzo często są one całkiem celnie trafione. Aż samemu śmiać się można do siebie i dziwować, że taka oczywistość nigdy nie wpadła nam do głowy. Zresztą proste pomysły zawsze były najlepsze i takie przede wszystkim lubimy. 
A propos recenzowania, to rzec trzeba, że najlepszym dowodem na to, że książeczkę przejrzeć, przeglądnąć, przeczytać i przeobrazkować warto niech będzie fakt, że przykro mi było, że tak szybko się skończyła i po 20 minutach trzeba było przejrzeć, przeglądnąć, przeczytać i przeobrazkować ją od nowa. Takie przykrości lubimy. 


za książeczkę dziękuję portalowi sztukater.pl, wydawnictwu Centrala- mądre komiksy, autorowi oraz hmm.. kredkom :)

czwartek, 23 stycznia 2014

idealne połączenie

Herbata i książka to idealne połączenie. Ale żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości dodatkowo to zamanifestujmy:


Widzę to i od razu chcę... ahh ta kobieca natura :)

znalezisko ze strony www.ohafternoonsnacks.com

środa, 22 stycznia 2014

szał!

No to szał i szaleństwo! Właśnie wróciłam z poczty i takie oto cudeńka tam na mnie czekały:


Przesyłka wprost od festiwalu Literacki Sopot i Biblioteki Sopockiej. Żyć nie umierać, czytać i się radować. Żeby tylko jeszcze Stasiu dał odrobinę wolnego :)
Pozdrawiam w ten styczniowy, biały dzionek!

środa, 8 stycznia 2014

Kot w tympanonie

Podczas, gdy Ty Czytelniku, będziesz zastanawiał się co to właściwie jest ten tympanon, ja napiszę, że dawno nie przeczytałam tak sensownego tomiku wierszy. Szymon Szwarc, mieszkaniec Torunia i człowiek kultury, we współpracy z Biblioteką Rity Baum, wydał literacką propozycję, która może zainteresować delikatnie ekscentryczną grupę odbiorców. 
"Kot w tympanonie" (już wiecie co to oznacza?) to zbiór 50-ciu wierszy, które można określić jako zdecydowanie nieoczywiste. Już sama ich budowa i sposób rozbijania zdań (który jest stosowany konsekwentnie) wybija Czytelnika z bezpiecznego rytmu standardowej poezji. Pozostawia go delikatnie skonsternowanego i niejako zmusza do zupełnie innego podejścia interpretacyjnego, co w rezultacie może prowadzić do całkiem ciekawych wniosków i spostrzeżeń. Do tego niektóre wiersze po prostu przyjemnie się czyta i chętnie zapamiętuje wybrane zdania. Na przykład "Echosonda" i jej "jeśli wyjdę z siebie, przeziębię się" (co jest stwierdzeniem zaskakująco trafnym), czy ciekawie rozbite wyrazy w wierszu "Czy". 
Co jeszcze wpływa na nie oczywistość wierszy (a co za tym idzie również i przekazu)? Nietuzinkowe zestawienia wyrazów, które podobnie jak sposób ich zapisu, może wyprowadzić nas na nieznane pola odbioru. Zaskakująco pasujące i przyjemnie trzeszczące, bo bardzo dużym plusem tego tomiku wierszy jest to, że autor maksymalnie wykorzystuje zalety języka polskiego. Wiersze aż świszczą i dźwięczą od naszej melodyjnej mowy. Właściwie utwory te idealnie nadają się do głośnego czytania i ćwiczenia języka: "uciąć wątki rwące przecznicami", czyż nie brzmi to fascynująco i przyjemnie wyraziście? 
"Kot w tympanonie" to kot raczej przygnębiony i zafrasowany. Wiersze utrzymane są w klimacie mrocznym. Nie ma w nich zbędnego patosu, który miałby budować klimat. Ten ostatni tworzy się poprzez odniesienia do śmierci, cmentarza, przemijania, smutku, zawodu,rozgoryczenia, bezradności i opuszczenia. Wszystko przedstawione jest naturalnie, bez owijania w bawełnę i strojenia w piórka, co bardzo dobrze wyważa realistyczne podejście do życia i uniesienia związane z odbiorem poezji (bardzo często właśnie owe podniosłe podejście do utworów lirycznych tak bardzo od nich odstrasza i je deprecjonuje). 
Niestety, niektóre wiersze sprawiają wrażenie chaotycznych. Może to być oczywiście zamysł autora, jednak nie zawsze się on sprawdza. Podobnie jak pozorny (mam nadzieję) brak zakończenia niektórych utworów. Mimo wszystko jednak, każdy taki zabieg, każe się Czytelnikowi zastanawiać, czy właśnie tego chciał autor, czy może wydawca zwyczajnie przeczył strofę, lub dwie (za przykład niech posłuży wiersz "Alarm"). "Matka strzygła włosy" jest przykładem wiersza, który równie dobrze mógłby zostać potasowany i podoczepiany do innych, bo sam jeden sprawia wrażenie, jakby zupełnie nie miał być spójną całością. 
Czasami również można odnieść wrażenie, że niektóre przekazy są za bardzo dopowiedziane, zbyt oczywiście wyłożone i podkreślone. "Dużo mięsa w oddali to my sprzed lat" jest utworem interesującym i pewnie pozostałby taki do samego końca, gdyby nie dwie ostatnie zwrotki, które zdecydowanie za bardzo chcą wykrzyczeć pewne oczywiste, dla autora, prawdy. A przecież warto zostawić co nieco dla odbiorcy. 
Żeby jednak na koniec zostało tylko to, co dobre, trzeba podkreślić estetykę wydania i pogratulować Marcinowi Łagockiemu za tak trafne dopasowanie okładki do zawartości książki. I niech stanie się, jak napisał Szymon Szwarc, niech "przekaz wiersza pojawi się z opóźnieniem jak owoc i załamie gałąź". Kto wie, kiedy Was trafi. 


za tomik wierszy dziękuję portalowi sztukater.pl oraz Bibliotece Rity Baum

czwartek, 2 stycznia 2014

w miłym pokoju, w miłym nastroju

Patrzcie! Jak cudownie!


Piękne pomieszczenie, piękne kolory (może dywan powinien być bardziej puchaty, albo nie powinno go być wcale), książki i ogólne AH! E-bookowcy sami powiedzcie, czy wasze elektroniczne strony też by się tak ładnie prezentowały na półkach? :)
źródło: melmorestreet.blogspot.com

środa, 1 stycznia 2014

patrząc wstecz

Podsumowania, podsumowania...
Rok 2013 był dosyć intensywny, stąd o wiele mniej czasu miałam, żeby coś poczytać, żeby coś popisać. Głównie skupiałam się na przygotowaniach do wszelkich zmian, które przede mną stanęły, a pod sam koniec roku sprawdzałam, czy przygotowałam się dostatecznie dobrze :)
Rok 2013 to również rozwój mojego drugiego bloga, z recenzjami trójmiejskich (i nie tylko) lokali (www.widelecinoz.blogspot.com), na który serdecznie Was zapraszam. 
Podobnie jak rok 2012, 2013 był rokiem e-booków. Również i mnie dopadło elektroniczne szaleństwo (nie w takim stopniu jak mojego męża), bo skusiłam się na trzy książki w takiej formie (z tego co widzę, w roku 2014 będzie ich zdecydowanie więcej). Ciekawa jestem co nowego szykuje rok 2014 dla literackiego rynku...
Zacznijmy zatem podsumowania:

w roku 2013:
powstało 55 postów
w styczniu i lutym dołożyłam do tej puli najwięcej, bo po 8 postów
tym razem najwięcej Was odwiedziło mnie w kwietniu, co jest o tyle ciekawe, że właśnie w tym miesiącu postów powstało bardzo mało, bo tylko 2
miesiącem, w którym zupełnie nie miałam czasu na pisanie czegokolwiek był maj. Sami rozumiecie, wiosenne zauroczenia i tak dalej :)

a jak prezentuje się ranking książek?

najciekawsza książka to Thorgal. Wyprawa do krainy cieni. Czytało się ją bardzo szybko, a fabuła wsysała jak wir. Lubię takie książki, bez względu na to o czym są. Podobnie jak rok temu, zwycięzca w kategorii najciekawszej książki został też laureatem nagrody na książkę najbardziej romantyczną. Do tego zgarnął tytuł książki najbardziej sensacyjnej, wciągającej i łatwej w czytaniu. Któż by się spodziewał aż tylu tytułów dla Thorgala.
najzabawniejszą książką został Prześwietny raport kapitana Dosa. Tutaj zaskoczeń nie ma, bo to przecież Mendoza! Zwłaszcza, że już rok 2011 należał do niego. Jeśli chodzi o estetykę wydania, to również ta nagroda powędruje do Mendozy i wydawnictwa Znak, które owy Raport wydało i zaskarbiło dla książki tytuł najbardziej estetycznej.

pozachwycaliśmy się, pochwaliliśmy, to teraz czas pokrytykować:
najmniej ciekawą książką tego roku jest zbiór wierszy Jeszcze o miłości. Nie zawsze poezja do mnie trafia. Książka ta niestety zdobywa też tytuł najmniej estetycznie wydanej
najtrudniejsza w czytaniu okazała się Opowieść o siedmiu mędrcach. Do niej też powędruje tytuł najmniej wciągającej

Teraz pozostaje nam czekać co przyniesie rok 2014 :) :)