Łączna liczba wyświetleń

środa, 12 listopada 2014

refleksja na środę

no to uważajcie teraz, bo się lekko zirytowałam czytając pewną książkę (nie napiszę Wam jaką, bo w sumie wydana jest estetycznie, starannie, w sumie póki co wyczerpuje temat, wszelkie punkty, za których tłumaczenie się zabiera są wytłumaczone wyczerpująco, itd.). Otóż naszła mnie refleksja dotycząca książek, które wydawane są tradycyjnie (niesamowite, że doszło do momentu, w którym trzeba wyszczególniać o jak wydaną książkę chodzi, bo nie zawsze wszystko tak samo tyczy się ebooków, audiobooków i kartkobooków). Czasem odnoszę wrażenie, że w ich przypadku powolutku dochodzi do prześcigania się w samej formie wydania. Żeby ładne obrazeczki, żeby ładne literki, przyjemny format, przyjemna faktura stronic, ogólnie mówiąc przyciągający design, a już niekoniecznie sama treść. 
Czytam właśnie książkę, która wydana jest ślicznie. Wnętrze aż bucha od dobrej jakości fotografii, zachęcających nagłówków, fascynujących rysunków (nie jest to powieść, a swego rodzaju omówienie pewnego fragmentu sztuki, a więc bardziej album, może troszkę podręcznik, odrobinę wprowadzenie i przewodnik) i chwytliwych frazesów. Jednak, gdy wgryzam się w treść i wypełnienie rozdziałów, to okazuje się, że w większości przypadków i w zdecydowanej przewadze zdań jest to absolutne bicie piany i tłumaczenie oczywistości. Bo wiecie dywan służy do przykrywania podłogi, którą należy przykryć, żeby nie była odkryta, bo jak ktoś woli odkrytą, to wtedy jej nie przykrywa i jest to całkowicie zależne od preferencjo dotyczących przykrywania i odkrywania podłogi tymże dywanem... aaaaaaaaaa! Już tysiąckroć wolałabym same obrazki z ograniczonym do minimum komentarzem. Ale wtedy pewnie zapłaciłabym za tę pozycję mniej, a tego wydawca na pewno by nie chciał...