Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 grudnia 2011

kalorie won, a przyjemność w literki!

Ostatni post w roku 2011. Poza życzeniami jeszcze chciałam Wam pokazać jaka się ostatnio zrobiłam wytrwała, bo chodzę na siłownię. I chociaż na początku wydawało mi się to niemożliwe, to jednak okazało się, że to całkiem przyjemne miejsce do czytania. A jeszcze praktycznie wszystkie urządzenia mają specjalną półeczkę z chwytakami, żeby książka nie spadła i żeby się nie zamykała (pewnie im bardziej chodziło o czasopisma, ale co tam).
Wy też macie takie dziwne miejsca w których czytacie?


a swoją drogą, jak robiłem te fotkę, to ludzie musieli pomyśleć, że niezły maniak ze mnie, albo narcyz jakiś czy coś.

piątek, 30 grudnia 2011

Książkowego Nowego Roku!

Żeby na pewno do wszystkich życzenia dotarły zamieszczam je dzisiaj.

KSIĄŻKOWEGO NOWEGO ROKU 2012!
nic dodać, nic ująć!


i taka jeszcze prośba ode mnie i mojego kota, żeby jednak ograniczyć się z fajerwerkami. O wiele lepiej wyglądają te w książkach :)

obrazeczek pochodzi ze strony www.brimfulcuriosities.com

czwartek, 29 grudnia 2011

Rozkoszne 2

     Nie oceniaj książki po okładce! Każdy zna to przysłowie, większość stara się wedle niego działać. Nie oceniaj książki po tytule! Coraz więcej ludzi dochodzi do wniosku, że ta zasada jest równie ważna i równie słuszna. Bo wiadomo, że człowiek może się albo bardzo rozczarować, albo ominąć coś wartego uwagi.
     Czasami jednak zdarza się jeszcze inna sytuacja. Okładka i tytuł mówią nam "coś", jesteśmy przekonani, że właśnie owo "coś" przeczytamy i poznamy (wręcz chcemy to "coś" przeczytać, po to te książkę mamy!), ale okazuje się, że gdzieś tam, w zakamarkach, między literkami, chowa się jeszcze "coś innego", mało podobne do tego, czego się spodziewaliśmy. To "coś innego" nie rozczarowuje nas, ani nie jest lepsze, niż się spodziewaliśmy. To "coś innego" jest czymś innym.
     Brzmi mało logicznie?
     Jest sposób, żeby przekonać się o czym mowa. Czemu "coś" jest dobre, a "coś innego" też dobre? Czemu chcąc przeczytać "coś", jesteśmy zainteresowani czytając "coś innego"?
"Rozkoszne 2" jest odpowiedzią na nasze drobne rozważania. Antologia kobiecych opowiadań erotycznych, wydana przez wydawnictwo Replika, jest "czymś" bardzo dosadnym. Na okładce kobiece nogi, ubrane w uwodzicielskie pończochy i wysokie obcasy, skrzyżowane w odrobinę wulgarnym geście (gest wykonany nogami, oto coć niespotykanego!).
     Na okładce erotyka, rozkosz, pragnienia, adorowanie, uwodzenie, kochanie, cielesność, seksualna przyjemność. I do tego ta intensywna czerwień...
Aż wstyd wyciągać taką książkę w autobusie. Raczej puste mieszkanie, kilka świec i samotny wieczór. I to jest owo "coś, czego czytelnik się spodziewa. Nie zrozumcie mnie źle, nic złego w czytaniu takiej literatury, uważam wręcz, że raz na czas jakiś to wręcz obowiązek! Mimo to otwarcie tej książki wiąże się z delikatnym rumieńcem na twarzy.
     No ale w tej opowieści jest też miejsce dla "czegoś innego". Owo "coś inne" pojawia się po przeczytaniu pierwszej strony. Panowie, odłóżcie chusteczki! Ta książka ma drugie dno, w którym ugrzęźniecie na amen.
     Szesnaście oryginalnych spojrzeń na erotykę, szesnaście doświadczeń. Te szesnaście opowiadań, o których tak intensywnie krzyczy blurb, to szesnaście niesamowitych historii, które niekoniecznie łatwo się czyta. Owszem, są wciągające, pięknie napisane, różnorodnym językiem szesnastu autorów (w tym jednego pana!), ale zdecydowanie nie mają za zadanie stymulować naszego podniecenia!
     Są to przejmujące opowieści o kochaniu, o seksie, ale także o cierpieniu, samotności, niezrozumieniu. Historie kobiet upodlonych, kobiet niezaspokojonych, kobiet oszukanych. Właściwie pokazana jest przeogromna chęć do stworzenia normalnego, kochającego i stabilnego związku. Kobiety, które spotkamy w tych historiach, są wiarygodne. Jesteśmy w stanie utożsamić się z nimi i spróbować przeanalizować ich odczucia. Jest to niezwykle cenne doświadczenie, bo dzięki niemu możemy zrozumieć i zobaczyć co może się wydarzyć, czemu możemy zapobiec.
     Oczywiście momenty seksualne także się pojawiają, stanowią bogate tło do wydarzeń i uwypuklają przeżycia bohaterek. Delikatny, zmysłowy seks, ale również brudny i brutalny.
     Trudno powiedzieć coś o negatywnych stronach tej książki. Można by przyczepić się do sposobu opisywania świata przedstawionego w niektórych opowieściach. Można by powiedzieć, że sposób prowadzenia dialogów jest czasami zbyt naiwny i nienaturalny. Sęk jednak w tym, że nie ma to zbyt wielkiego znaczenia. Jest to bardzo dobry przykład na książkę, gdzie treść przysłania wszystko inne i staje się centralnym elementem.
     I nawet fakt sklejenia książki przestaje być istotny.





za te nietypowe przeżycia dziękuję wydawnictwu Replika oraz portalowi sztukater.pl
Mimo wszystko uznam to, za chęć sprowadzenia mnie na złą drogę :)

środa, 28 grudnia 2011

książkotrzymacz

No to skoro teraz wszyscy już się zatrzymali i nie ganiają za prezentami, czas kolejny raz spojrzeć przychylnie na wyposażenie naszych mieszkanek.
Na stronie www.design-milk.com znalazłam książkotrzymacz stworzony przez DBD Studio.
Nie ma na nim jeszcze książek, ale jestem przekonana, że sprawią one, że ten książkotrzymacz będzie wyglądał jeszcze bardziej oszałamiająco. Zgadza się?




Bardzo dużo uroku dodaje odpowiednie oświetlenie, ale wydaje mi się, że to wie każdy. Dodajcie jeszcze absolutnie wygodny fotel, na przykład taki:


ze strony www.polki.pl.
Dodałabym też jakąś lampę:





ze strony www.alejka.pl
i do czytania!

wtorek, 27 grudnia 2011

książkoopinia

i oto jest po świętach.
Należało się tego spodziewać. Mam nadzieję, że nikt nie jest zaskoczony.
Teraz choinka, która stoi w pokoju, wydaje się być odrobinę nie na miejscu, a świąteczna muzyka przypomina jedynie, że kolejny raz ucieszy nas dopiero za rok. Błysk lampek oznacza tylko tyle, że lada moment trzeba będzie je zdjąć.
Nikt nie powie nam już "Wesołych Świąt", pozostaje tylko czekać, na kolejną okazję.
Depresja poświąteczna i kąpiel w tonach jedzenia. Oto perspektywa na kilka kolejnych dni.
Ale okazuje się, że świadomi tego wszystkiego, i tak kochamy Święta.
Kochamy oczekiwanie, kochamy świąteczną gorączkę, kochamy niespodzianki i leniuchowanie.
Okazuje się też, że kochamy świąteczne, okazjonalne książki. Historie o Bożym Narodzeniu, opis świątecznych zwyczajów, powieści z Mikołajem w tle, świąteczne romanse i wszystko to, co poza grudniem, traci sens i zainteresowanie.
"Opowieść wigilijna" w czerwcu wydaje się kuriozalna, a do tego potęguje w nas uczucie tęsknoty za świętami, do których jeszcze pozostało tyle czasu.
Ale za to grudzień, bez tych wszystkich dodatków, jest pusty!
Ot co.

piątek, 23 grudnia 2011

Wesołych Świąt!

Moi Drodzy i Kochani Książkomaniacy,
jutro zapewne nie znajdę czasu, żeby napisać Wam wszystko to, czego chciałabym Wam życzyć.
Zrobię to zatem dzisiaj:

Zdrowych, Wesołych, Rodzinnych, 
Spokojnych i Radosnych Świąt Bożego Narodzenia!
Żeby świąteczna gorączka chociaż na chwilkę ustąpiła,
żebyście znaleźli czas na odpoczynek,
na ciekawe rozmowy o życiu,
na otwieranie prezentów (w kto akurat nie wątpię!)
oraz
na czytanie, czytanie, czytanie!


a tak już mniej uroczyście, życzę Wam i sobie dystansu do świata i natchnienia do pracy! Hej!

obrazek pochodzi ze strony www.bitrebels.com

wtorek, 20 grudnia 2011

książkoopinia

już od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie jedna myśl: wszystko jest teraz internetowe, wszystko jest on-line, każdy ma komputer, laptopa, itd., itp. Zwróćcie uwagę, że nawet listy piszemy internetowo, kartki okolicznościowe wysyłamy internetowo. Wydaje mi się, że moje palce częściej dotykają klawiatury, niż ołówka, pióra, lub długopisu.
Czy może być to oznaką stopniowego zaniku pisma? Bo skoro przestaje ono być użyteczne, to po co je rozwijać, po co je ćwiczyć?
Myślę, że dobrym przykładem mogą być te nieliczne miejsca, gdzie pisać coś trzeba, typu banki, urzędy, poczty, i tym podobne. Tam w końcu trzeba coś wypełnić, trzeba coś podpisać (coraz mniej podpisów potrzeba w sklepach, przy płatności kartą). Jeśli ktoś z Was dawał coś komuś do podpisania widzi, że ludzi coraz trudniej rozczytać.
Gdy jeszcze byłam studentką, to powiem szczerze, że notowanie stawało się nie lada wyzwaniem. Co prawda nie takim, jak rozczytywanie kogoś od kogo pożyczało się notatki, ale równie uciążliwym. Szybkie pisanie, gubienie literek, bolący nadgarstek. Istna męka.
Czy jedynym ratunkiem dla nas jest rozpowszechnienie piękna kaligrafii i zainteresowanie konsumentów nietuzinkowością materiałów piśmienniczych? A może po prostu każdy z nas powinien mieć w torebce, lub kieszeni notatnik i od czasu o czasu zapisywać w nim swoje spostrzeżenia i przemyślenia? Nie tylko po to, żeby pamiętać, ale też po to, żeby umieć...

obrazek pochodzi ze strony www.kaligrafowanie.pl

poniedziałek, 19 grudnia 2011

nowość

Cogito ergo sum? A może cogito ergo NIE sum? Anna Pliszka, 29-letnia autorka, uważa, że raczej NIE sum. "Myślę, więc nie jestem" to tytuł jej debiutanckiej książki, wydanej przez Warszawską Firmę Wydawniczą.
Dowiecie się z niej jak na główną bohaterkę wpłynęła internetowa znajomość. Zobaczycie, jak wiele można powiedzieć, gdy ludzi dzieli ekran komputera i jak to może wpłynąć na realne życie.
Wszystko zmienia się wtedy, gdy internetowy znajomy nie chce się spotkać osobiście. Pojawia się pytanie, czy on w ogóle istnieje, czy może dziewczyna pisze sama do siebie?
Czytelnik postawiony jest w trudnej sytuacji, gdzie trudno ocenić co dzieje się na prawdę, a co jest wytworem wyobraźni dziewczyny, która stara się poznać samą siebie.
Dopiero ostatnie kartki książki rozwiążą zagadkę. Tylko nie czytajcie ich na początku i dajcie szansę bohaterce na odnalezienie sensu życia.

wtorek, 13 grudnia 2011

kiermaszowo, mniej książkowo

Już kiedyś pokazywałam Wam fotki z kiermaszu, który organizowany był w Plamie.
Kilka dni temu, po raz trzeci, odbył się świąteczny kiermasz. Cudów można tam było znaleźć co niemiara!
Kogo nie było, niech żałuje, albo niech już teraz szykuje się na kolejny kiermasz!
Na szczęście są zdjęcia, na których widać jakie skarby pojawiły się w Plamie.
Zapraszam do oglądania:












poniedziałek, 12 grudnia 2011

prezent, bo czemu nie!

jak wiadomo świat ogarnęła gorączka zakupowa. Prezenty, prezenty, prezenty, prezenty...
Nie powiem, że nie lubię kupować prezentów. Wręcz przeciwnie. Poszukiwania, rozważania, targanie kolorowych siatek i świąteczna atmosfera w sklepach nawet do mnie przemawiają.
Podczas pierwszej sklepowej wyprawy natrafiłam na cos takiego:


patrzę sobie i widzę małe książeczki.
Z zaciekawieniem udałam się wprost ku półce, na której stały i wzięłam jedną do ręki.
Oto, co znalazłam w środku:


mydełko!
czyż nie jest to rozkoszny prezent dla książkofila? Owszem, możecie skazać się na delikatne rozczarowanie, gdy wyda się, że książka nie jest książką, ale za to jak ładnie pachnie!

niedziela, 11 grudnia 2011

książkotrzymacz

grunt, to takie rozmieszczenie wszystkiego w domu, żeby zyskać jak najwięcej przestrzeni. Sztuką jest również poukładanie mebli w taki sposób, żeby nie zabierały nam witaminek, które daje słońce.
Dlatego ilekroć widzę półki na książki wkomponowane w coś, to z zazdrością je podziwiam.
Oto przykład ze strony createbeautifulrooms.net:

no i docenić trzeba też łatwy dostęp do literatury.
Oby tylko ktoś się nie zapomniał i nie zaczytał na schodach...

piątek, 9 grudnia 2011

od tygodnia już rok...

Drugiego grudnia minął rok, od kiedy prowadzę bloga. Dużo się u mnie pozmieniało.
Koncepcje ewoluowały, pomysły napływały. 
Zdarzały się momenty niesamowitego natchnienia i momenty przestoju. 
Natłok odwiedzających i nieliczni goście.
Prowadzenie bloga dużo mi dało. Przede wszystkim nowe, ciekawe znajomości, większą, książkową wiedzę.
A najbardziej lubię to, że mam się z kim dzielić moimi literackimi odkryciami i opiniami.
Dzięki, że mnie odwiedzacie i piszecie!


I dodatkowo dziękuję też moim dwudziestu czterem obserwatorom. Bardzo przyjemną jest świadomość, że są osoby, które chcą tu wpadać regularnie!

obrazeczek pożyczyłam ze strony www.allegrofun.pl

niedziela, 4 grudnia 2011

nowość

Co ja dzisiaj dla Was mam? 
     Otóż jest świeżutka książka, wydana przez wydawnictwo Akcent, o tytule "Ludzka miłość", a napisana przez Andreia Makine'a. Jednak niech nie zwiedzie Was tytuł, ta książka to na pewno nie kolejna romantyczna historia. 
     Tym razem czytelnik będzie miał okazję zobaczyć co to znaczy rewolucja afrykańska. Zobaczy czym jest okrucieństwo i niesprawiedliwość. Zobaczy jak silna może być miłość i nienawiść. 
     Bohaterem tej książki jest Eliasz Almeida, który będąc małym chłopcem widzi, jak Portugalczycy zadają brutalną śmierć jego matce, dlatego, że jej mąż był uczestnikiem walk o niepodległość u boku Lumumby.
     Zdezorientowany i zdruzgotany chłopiec postanawia przedrzeć się do ojca, by u jego boku walczyć o wolność ludu. 
     Od tego momentu zaczyna się jego rewolucjonistyczne życie, które zaprowadzi go na Kubę, do Moskwy i na Syberię. Pojawi się również kobieta, którą pokocha miłością absolutną, trwałą, ale i miłością trudną. 
     Wydawnictwo pisze, że jest to powieść wstrząsająca, ukazująca korupcję i egoistyczną walkę o wpływy w Afryce. Swojego pisarza przedstawia jako jednego z najpoczytniejszych francuskich pisarzy, którego książki przetłumaczono do tej pory na 30 języków. 
     Nie będzie to lektura łatwa, nie będzie to lektura, która wprawi nas w dobry nastrój, ale na pewno da nam do myślenia i wciągnie, dzięki porywającej akcji. 
     Jeśli chcecie się zmierzyć, wydawnictwo ma dla Was specjalną ofertę, dostępną TUTAJ.

Polecam ją dodatkowo dlatego, że patronują jej moje dwa ulubione serwisy: sztukater.pl oraz nakanapie.pl

sobota, 3 grudnia 2011

kartkopamiętacz

kartkopamiętacze...
ile ich mamy na naszych półkach, o ilu zapominamy w momencie skończenia książki.
Oto i one: uwielbiane i niezbędne:
ze strony www.roguejournals.com


szkoda tylko, ze zdecydowana większość tej zakładki jest schowana gdzieś tam, głęboko, między kartkami
Następny kartkopamiętacz pochodzi ze strony www.crookedbrains.net


no widzicie, jakie jest pole możliwości. Szalone kartkopamiętacze! Oby tylko się nie wygniotły na zapchanej półce, lub w torbie.
Kolejna strona to elsita.typepad.com, gdzie znajdziecie:


Tym razem ta ładna część jest na zewnątrz. Wygląda na cienkie drewienko, więc prawdopodobnie będzie trwała, albo trwalsza od tamtych poprzednich.
A może zajrzymy też tu: omiyageblogs.blogspot.com ?
Albo po prostu zobaczcie, co tam znalazłam


Na prawdę piękne laleczki, które mogą też po prostu leżeć na naszych biurkach i wyglądać ślicznie
No i na koniec, na stronie www.flickr.com, znalazłam:


Czyż taka książkowa zastawa nie wygląda interesująco? Oj tak!
Przebierać można wśród kartkopamiętaczy.

piątek, 2 grudnia 2011

z odwiedzinami w sklepie tanich książek

Grudzień!!
Jakie to cudowne!!
Uwielbiam ten miesiąc, uwielbiam Święta!!
No i dodatkowo zbliża się rocznica założenia bloga.
Tak na początek grudnia zaproponuję Wam stronę, na którą zareagowałam dużym uśmiechem. Może się przydać, zwłaszcza w przedświątecznej gorączce.


Na pewno każdy z Was mniej, lub więcej wie, co to są grupowe zakupy. Ktoś, kto chce coś sprzedać, proponuje to w niższej cenie (często do 50% zniżki). Jeśli znajdzie się określona liczba osób, które są zainteresowane zakupem, wtedy transakcja dochodzi do skutku i kupujący są bardzo zadowoleni, bo udało im się upolować okazję, a sprzedający dotarł do kolejnej liczby klientów (mniej więcej tak to działa, chociaż różne opinie krążą ostatnio o tego rodzaju zakupach. Lecz nie miejsce to i nie czas).
Ta strona jest w całości poświęcona książkofilom, bo możecie tam kupić właśnie książki!
Także zapraszam Was do śledzenia promocji! 
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem zachwycona.
(do tej stronki dotarłam dzięki portalowi nakanapie.pl)

http://www.bookson.pl/

środa, 30 listopada 2011

Traktat o szczęściu

     Jak łatwo można zauważyć, książki, które mają charakter opowieści, historii, opowiadania, czyta się łatwiej, ponieważ czytelnikowi dozowana jest porcja informacji. Po kolei poznajemy jakieś wydarzenia, dodawane są do tego opisy i z chwili na chwilę śledzimy dalsze losy bohaterów. Książki takie stanowią integralną całość i jako całość są odbierane.
     Sztuką jest natomiast napisać książkę, która z założenia nie przekaże czytelnikowi opowieści, a mimo wszystko czytać się ją będzie bez wytchnienia. Sztuką jest napisać książkę, w której poruszy się najtrudniejsze zagadnienia filozoficzne i naukowe, a czytelnik odbierze je, jako dziecięcą igraszkę i przyswoi tak, jakby czytał książkę przygodową.
     Brzmi nierealnie? Może i tak, ale Jean d'Ormesson, oddając czytelnikowi, za pośrednictwem wydawnictwa Znak, książkę "Traktat o szczęściu", pokazuje, że nie ma rzeczy nierealnych.
     Czytelniku! Masz przed sobą traktat. Na pewno nie zwykłeś czytać traktatów, dlatego nie wiesz, czego się spodziewać. Ma on być o szczęściu, więc oczekujesz definicji uśmiechu i genezy zabawy. Okładka i blurb mogą Cię zwieźć. Delikatne kolory, kwiaty, kolibry i opinia Anny Muchy mogą sprawić, że uznasz tę książkę za coś mało poważnego. W końcu kto to widział, żeby traktaty opiniowała celebrytka.
     Niech Cię to wszystko jeszcze nie zniechęca. Na okładce jest dłoń, a na dłoni książka. Pójdźmy tym tropem i zacznijmy czytać...
     Początek może Ci sie wydać trudny, ponieważ jeszcze nie do końca wiesz, jak się ustosunkować do tego rodzaju literatury. Możesz nie wiedzieć o co chodzi, dlaczego ktoś coś do Ciebie mówi, co chce przekazać i czemu jest tam taki bałagan. Zastanawasz się też, czemu po kilku kartkach jeszcze się nie śmiejesz, gdzie to szczęście? Czemu w tej książce nie ma nic o uśmiechaniu się, za to wciąż ktoś szuka odpowiedzi kto, gdzie, po co i jak długo? Gdy pada pytanie "dokąd zmierzamy?", postanawiasz odłożyć lekturę. "O nie!", mówisz "Tylko nie takie banały!"... Nie możesz się bardziej mylić!
     Nie mogę napisać o czym jest "Traktat o szczęściu", poza tym, że jest o szczęściu. Przewodnicy starają się pokazać odwieczną walkę człowieka z pytaniami, z przestrzenią, z ciałami stałymi, astralnymi, ze sobą samym, z bogiem pisanym z wielkiej litery oraz tym pisanym z małej.
     Spotkamy się z opisem rzeczowym, konkretnym, reporterskim, ale również z opisem metaforycznym, nostalgicznym i retorycznym. Zresztą czytelniku, warto, żebyś wiedział już teraz: tej książki nie przeczytasz, tę książkę przemyślisz. Powiedz sam, jak często Ci się to zdarza?
     Ta książka to nie tylko "Traktat o szczęściu", to również cała literatura, którą aż chcesz przeczytać teraz, zaraz, bo wtedy będziesz w stanie zobaczyć i zrozumieć więcej. Nie ważne czy autor wyczerpał temat, czy tylko go delikatnie musnął, ważne jest co zrobił z Tobą czytelniku, jak nastawił Ciebie do świata i do jego pojmowania.
     Odważysz się przemyśleć książkę? 


Do myślenia pobudził mnie portal sztukater.pl oraz wydawnictwo Znak, za co ogromnie im dziękuję. 

poniedziałek, 28 listopada 2011

z wizytą u Orhana

tak zupełnie szybko, przed snem, zaproponuję Wam wycieczkę po internecie (albo Internecie, wedle uznania i priorytetów). Chciałabym czasami nakłonić Was do odwiedzania oficjalnych stron autorów. Niech wiedzą, że ktoś chce wiedzieć co się u nich dzieje (Arturo Perez Reverte i Neil Gaiman regularnie pojawiają się na mojej fejsbukowej tablicy).
Także dzisiaj mam dla Was stronkę jednego z moich ulubionych autorów- Orhana Pamuka.


Uwielbiam go za tę delikatność, subtelność i niesamowite wyczucie estetyczne. A dodatkowo tak dobrze mu z oczu patrzy. Zobaczcie sami


zapraszam do recenzji jego książki "Muzeum Niewinności"

niedziela, 27 listopada 2011

Wieża Babel

Moi Drodzy,
po raz kolejny książki stały się inspiracją do stworzenia czegoś niewiarygodnego. Tym razem argentyńska artystka Marta Minujin (piękne imię :) ) postanowiła pokazać nam współczesne urzeczywistnienie biblijnej Wieży Babel.
Każdy na pewno zna historię o tym, jak ludzie postanowili dorównać Bogu, wspiąć się do niego i udowodnić Mu, że są potężni tak jak On, że nie rozproszą się i będą potrafili dokonać wszystkiego, czego tylko zapragną. Bóg widząc to postanowił przeszkodzić zadufanym ludziom i sprawił, że każdy z nich zaczął mówić innym językiem, przez co nie mogli się porozumieć i dokończyć budowy.
Oczywiście historie, opowiadające o Wieży Babel są różne. Możecie poszukać tutaj.
Ale wróćmy do naszej Marty. Jej Wieża Babel zbudowana jest z 30 tysięcy książek. Zbudowała ją ona, aby uczcić fakt, że Buenos Aires stało się stolicą książek dla roku 2011 (decyzją UNECSO).
Książki wybrane do stworzenia tej niezwykłej budowli, napisane są  najróżniejszych językach i dialektach.
Najniższe piętra to książki amerykańskie, kolejne pochodzą z Europy, Afryki i Azji.
16 tysięcy książek zostało dofinansowanych przez 52 ambasady znajdujące się w Buenos Aires, a reszta została dostarczona przez argentyńskich czytelników.
Popatrzcie na ten książkowy monument:



I co Wy na to ?
informacje znalazłam na stronie www.odditycentral.com
a fotki kolejno z:

środa, 23 listopada 2011

google Lem

miło ze strony google, że pamiętało o naszym Stanisławie. W 60. rocznicę wydania pierwszej powieści science fiction autorstwa Lema możecie, razem z przeglądarką google.com zagrać w grę, lub po prostu popatrzeć na ciekawe logo (opis brzmi "60. rocznica pierwszej publikacji książkowej Stanisława Lema. Inspiracja: Daniel Mróz").
To miłe, że gdzieś tam, jako naród nie jesteśmy anonimowi. Może teraz, rozmawiając z cudzoziemcem nie powie on tylko "Poland? Yes! Lech Walesa, Cure-Sklodowska", może tym razem doda też "Lem!".


A jeszcze Wam powiem, że jedną z czytanych obecnie przeze mnie książek jest zbiór listów Lema i Mrożka. Kto nie miał w ręku, niech naprawia błąd, takiej dawki humoru nie znajdziecie w kabarecie!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Historia rodziny Roccamatio

     Wiecie dlaczego sięga się po książki znanych nam autorów? Żeby nie było niespodzianek. Kupujesz Pratchetta i wiesz, że wszystko, co nastąpi potem to będzie wysublimowany sarkazm i porywający humor. Kupujesz Chwina, żeby zatopić się w opisach świata przedstawionego i zatonąć w morzu szczegółów. Kupujesz Marqueza po to, żeby nic już nie było takie, jakie było poprzednie, a Schmitta po to, żeby całkowicie dać się porwać emocjom. Zatem, gdy kupujesz Martela również wiesz dlaczego.
     „Historia rodziny Roccamatio” to książka, która została wydana jako pierwsza, przez kanadyjskiego pisarza Yann'a Martela. Składa się ona z czterech opowiadań. Wydawnictwo Znak, za którego sprawą ukazała się ona na polskim rynku, wyposażyło ją w niebieską okładkę, bardzo przyjemną dla oka i wygodną do przenoszenia, bo nie jest zbyt łatwo podatna na zniszczenia.
     Każde z opowiadań jest porywające i interesujące, nie jest oczywiste, nie jest banalne. To właściwie wszystko, co można powiedzieć o tej pozycji bez głębszej refleksji. Ale nie oszukujmy się, to Martel, nie ma mowy o braku głębszej refleksji, bo to właśnie ona jest kluczem do niezapomnianej przejażdżki przez słowne tunele i metaforyczne zakręty.
     Ten, kto miał do czynienia z innymi książkami Martela (w zupełności wystarczy samo "Życie Pi"), doskonale wie, że samo pojęcie alegorii w tym przypadku nie wystarczy. Ten Kanadyjczyk dowiedział się czym jest alegoria, kilka razy ją zastosował, a potem popłynął na wielkich alegorycznych morzach i przygotował dla czytelnika alegoryczne wiry. Czytamy jedno, rozumiemy drugie, czujemy trzecie, a wychodzi czwarte.
     Idealnym porównaniem będzie tutaj wesołe miasteczko. Widzimy ogromne kolejki górskie. Spodziewamy się wrażeń, które na pierwszy rzut oka wydają się oczywiste i przewidywalne (toż kupujemy Martela!). Jednak, gdy wsiadamy do pierwszego wagonika (pierwsze opowiadanie, które ma przedstawić historię, której nie przedstawi w zupełności, w zamian za to zaserwuje nam opis relacji dwóch mężczyzn w obliczu nieuchronnego końca) zaczynamy zastanawiać się czy to, co widzimy, to na prawdę to co widzimy.
     Wagoniki ruszają. Rozpędzają się coraz bardziej, mijają pierwszy szybki zakręt. Zaczynamy czuć podniecenie, powolutku przyzwyczajamy się do szybkości i wydaje nam się, że ponownie jesteśmy panami sytuacji, ale niech nas nie zwiedzie kilka sekund zrozumienia, bo oto zbliża się uskok (drugie opowiadanie, pozornie spokojne, zbija czytelnika z tropu. To po prostu opis koncertu, ku czci szeregowca Donalda J. Rankina, potem spotkanie słuchacza z wykonawcą i rozmowa z kolegą. Po prostu. Ale odważcie się powtórzyć to, po lekturze tego opowiadania!).
     No dobrze, spodziewaliście się, że z uskokiem może nie pójść tak łatwo, ale udało się. Ponownie uczucie pozornego zrozumienia. Nie na długo, bo właśnie dociera do Was cień tunelu (trzecie opowiadanie jest zarówno porywające i przepełnione bólem, jak i oziębłe, obojętne i bezduszne. To różne warianty ostatnich godzin życia skazańca, opisanych w niezliczonych listach do jego matki). 
     W tunelu było zimno i ciemno, ale Wasze emocje powoli się uspokajają, bo znowu docierają do Was promienie słońca. Nauczeni doświadczeniem nie jesteście już bezgranicznie ufni i odrobinkę boicie się kolejnego zakrętu. Tym razem tymczasowy spokój Was nie zwiedzenie. I słusznie, bo przed nami ostatni zakręt (opowiadanie czwarte, to opowieść w opowieści. Opowieść starej kobiety przefiltrowana przez umysł młodego mężczyzny. Opowieść tak ulotna, jak odbicie w lustrze. Czwarte opowiadanie to przestroga przed pośpiechem i nieuwagą).
     Koniec przejażdżki. Wysiadacie z wagonika. I chociaż znowu możecie sami decydować jaki będzie Wasz kolejny ruch, to jednak cały czas musicie być uważni. Martel nie powiedział ostatniego słowa. 

niedziela, 20 listopada 2011

książkotrzymacz

Jestem pewna, że spodoba się Wam kolejna aranżacja z książkotrzymaczem w roli głównej. Wiem wiem, lubicie miejsca takie bardziej przytulne, ale nie możecie przejść obojętnie obok tego, co wyszukałam na stronie www.designboom.com:



Wszystko zbudowane sekwencyjnie. Mam tylko nadzieję, że tłuszcz z gotowania nie kapie za bardzo na książki.

czwartek, 17 listopada 2011

czy to na pewno autor?

moi Drodzy, mija już w sumie kolejny rok od kiedy obroniłam mój filozoficzny dyplom. Pisałam w nim o koncepcji dzieła otwartego "opera aperta" autorstwa Umberto Eco. W telegraficznym skrócie koncepcja ta przedstawia dzieło sztuki, jako dzieło dające się interpretować na nieskończoną ilość sposób, jako objawiające się każdemu odbiorcy inaczej. Niech przykładem takiego dzieła będzie labirynt, który ma nieskończoną liczbę wyjść. Żadne z nich nie jest dominujące względem pozostałych, a każde równie ważne i dające najważniejszy cel- czyli wyjście z labiryntu, które w przypadku dzieła sztuki jest po prostu jego interpretacją.
W ramach koncepcji dzieła otwartego pojawia się też osoba pośrednika. Jest to taki ktoś, kto pomaga nam w odbiorze dzieła. I tak będzie to muzyk, wykonujący na instrumencie utwór, będzie to malarz, który z farb tworzy malunki, będzie to wokalista, wykonujący piosenkę.
I literatura ma takiego swojego pośrednika, którego rola początkowo była dla mnie ukryta, dopiero głębsza refleksja skłoniła mnie do uznania jego zasług. Mianowicie jest to tłumacz.
Bo tak na prawdę gdyby nie on, to dla większości z nas niedostępne byłyby dzieła zagranicznych autorów. Dzięki niemu mogę poznać twórczość autorów mówiących w nieznanych dla mnie językach. Tylko tutaj pojawia się problem interpretacji dzieła literackiego oraz jego czystości w rozumieniu przekazu autora.
Otóż autor napisał książkę. Włożył w ten proces całą masę przemyśleń, intencji. Chciał udowodnić coś, coś chciał uwydatnić. Tłumacz przeczytał oryginał, ale jestem pewna, że nie pozostał wobec niego obojętny. Również w tłumaczenie włożył odrobinę siebie, co w kontekście koncepcji "opera aperta", jest właśnie jednym ze sposobów interpretacji dzieła sztuki. Wobec czego to, co otrzymujemy od niego jest swojego rodzaju interpretacją (łatwo wskazać momenty, gdzie tłumacz musiał instynktownie przekazać to, co autor miał na myśli. Są to, na przykład, te momenty, w których język oryginału i język przekładu się nie pokrywają, nie mają odpowiedników).
Czy zatem książka, którą trzymamy w ręku to dzieło autora, czy może tłumacza? Na ile możemy tłumaczowi zaufać i nie bać się, że za daleko popłynął na swoich tłumaczących skrzydłach?
Te pytania niech będą początkiem i Waszej refleksji, w końcu każdy przyzna, że przetłumaczenie "Ulissesa" nie mogło być takie oczywiste.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Kuchnia chińska

     Recenzja powieści działa na bardzo prostej zasadzie. Czytasz, sprawdzasz, czy sprawiło Ci to przyjemność, opisujesz wrażenia. Proste? Proste! Z recenzjami książek kucharskich jest inaczej. Tutaj nie czytasz, tutaj przeglądasz. Przeglądasz, oglądasz, wybierasz. I to wcale nie koniec problemów. Musisz jeszcze wyjść do sklepu, kupić odpowiednie produkty, a na koniec uzbroić się w cierpliwość, by krok po kroku wypełniać książkowe polecenia. 
     Tu dodaj, tam zamieszaj, tu podgotuj, tam obierz, tu pokrój, tam podsmaż. No i przede wszystkim czytelnik-wykonawca musi uważać, żeby wszystko zrobić w odpowiednim czasie i z odpowiednią ilością przypraw. 
     Autor książki kucharskiej może chcieć jak najlepiej, zaproponować tam wielokrotnie przestudiowane przepisy, jednak gdy po drugiej stronie książkowego biznesu znajdzie się kucharskie beztalencie, to niestety i najlepszy przepis może spalić na panewce (lub po prostu spalić się tak o!). 
     Zatem do książki kucharskiej trzeba podejść z odrobiną dystansu i autokrytycyzmu (dokładne wartości jednego i drugiego czytelnik może ustalić dopiero w trakcie przygotowywania dania, bo czasem okazuje się, że założony poziom autokrytycyzmu jest stanowczo za niski). Tutaj nie ma znaczenia akcja samej książki, tu znaczenie ma akcja tuż po zaserwowaniu dania. Tutaj nie ma znaczenia wielowymiarowość postaci, tylko wielowymiarowość posiłku. 
     Gdy przyszło mi do praktycznego wykorzystania książki pod tytułem "Z kuchennej półeczki: Kuchnia chińska", wydanej przez wydawnictwo P, nie spodziewałam się zupełnie niczego. Nie jestem wybitnym kucharzem polskim, a co dopiero chińskim. Ale uznałam, że warto pochylić się nad czymś nowym, zwłaszcza, gdy owo "nowe" kosztuje 8 zł. 
     Pewnego pięknego dnia postanowiłam zrobić mężowi obiad, składający się z kilku książkowych pozycji. Wybrałam chińskie frytki, kurczaka w sosie orzechowym i kurczaka w papryce. Wizyta w sklepie nie zepsuła mi humoru, ponieważ udało mi się kupić wszystko w całkiem atrakcyjnej cenie. Gdybym jednak chciała działać dokładnie według przepisu, wydałabym o wiele więcej. I to jest główny mankament owej książeczki. Wybrane składniki są zdecydowanie luksusowe, a co za tym idzie odpowiednio dużo kosztują. Dla wprawionego i doświadczonego kucharza mogą nie być przeszkodą, bo część z nich może on już mieć w swojej kuchni, ale dla takiego amatora, jak ja, kupno butelki oleju sezamowego, tylko po to, aby zużyć pół łyżeczki jest wyjątkowo pozbawione sensu. Nie ma się jednak o co martwić, bo olej sezamowy można zastąpić prażonym sezamem, wino ryżowe można pominąć, a orzechy ziemne przebrać za orzechy nerkowca. 
     Z książki tej przyjemnie się korzysta. Twarda oprawa, śliskie kartki, z których łatwo wytrzeć wszystko, co w kuchni kapie, do tego wyraźne obrazki pokazujące jak każda potrawa powinna wyglądać i przydatne "rady kucharza".
     Efekt końcowy? Zadowolony, obżarty mąż i sterta naczyń do zmywania. I póki to on zmywa, ja mogę testować sterty książek kucharskich.

niedziela, 13 listopada 2011

gdzie nie spojrzę...

Okazuje się, że książki potrafią mieć zastosowanie również w marketingu. Oto przedstawiam Wam książki, które zatrudnione są jako sprzedawcy ubrań:


Pytanie tylko w jaki sposób mają one zachęcić do sprzedawania fatałaszków. Czyżby teraz czytanie było trendy? A może książki w takim nieładzie mają pokazać, że nie ma sensu się o nie troszczyć i właśnie taki styl się osiągnie ubierając się w tym sklepie?
Powiem Wam jedno, cokolwiek mają one oznaczać,  to i tak dobrze jest, skoro nie są one całkowicie obojętne.
No a dodam jeszcze, że fotki te pochodzą z mojej kolejne wizyty w Toruniu, z której w najbliższym czasie zdam Wam relację.