W życiu większości
kobiet nastaje taki moment, kiedy przygotowują się na bycie mamą.
I chociaż zdanie to brzmi absolutnie banalnie, to żadna z nas nie
spodziewa się jak bardzo ten czas zmieni nasze życie i jak inaczej
zaczniemy postrzegać świat. I nie chodzi mi tutaj jedynie o
wszelkie marketingowe pułapki, które czyhają na przyszłych, lub
świeżo upieczonych rodziców, ale przede wszystkim o to, że
pojawia się nowa istota o którą trzeba się zatroszczyć i otoczyć
opieką. Pomimo tego, że wciąż zarzucam Was banałami i większość
może tylko pokiwać głową na znak, że doskonale to wiedzą i
słyszeli już o tym tysiące razy, to jako przyszła mama powiem
Wam, że nie spodziewałam się aż takiej życiowej rewolucji.
Wszystko to, co wyżej,
sprawia, że wielu autorów stara się podzielić swoim
doświadczeniem, zaproponować sposoby podejścia do bycia rodzicem,
nauczyć nas sztuczek, sposobów przetrwania i ogólnie przekazać co
tylko się da, aby ułatwić przejście z beztroskiego życia na
odpowiedzialne życie rodziców (konia z rzędem dla tego, który
będzie potrafił wieść życie rodzicielskie i beztroskie zarazem).
Dokładnie takimi pobudkami
kierowała się Heidi Bratton, pochodząca z Michigan autorka
książek, fotograf, ilustratorka i mama piątki dzieci, oddając do
druku książkę „Macierzyństwo. Zostajesz mamusią i wszystko się
zmienia”. Pozycja, którą zaserwowało nam wydawnictwo WAM, ma być
pomocą w odnalezieniu się przyszłych i młodych (stażem)
rodziców. Jasna okładka w stonowanych kolorach, z dzieckiem i mamą
jest pewnego rodzaju wskazówką do tego, co znajdziemy w książce
(ale nie wyprzedzajmy faktów). Przyjemnie szorstkie strony i
czcionka o idealnym rozmiarze pomagają szybko zapoznać się ze
wszystkim, co przed nami odkrywa autorka.
Przede wszystkim książka
ta napisana jest bardzo przyjaznym językiem. Rozbudowanym i bogatym,
ale jednocześnie łatwo przyswajalnym (duży plus dla tłumaczącego,
czyli Jakuba Kołacza). Autorka zahacza o bardzo dużo aspektów
związanych z macierzyństwem, dzięki czemu tworzy cały krajobraz
funkcjonowania z dziećmi. Pokazuje sytuacje dołków finansowych i
radosnych materialnych wzlotów, ponadto sytuacje, które nagle mogą
spaść na głowę i w jaki sposób sobie z nimi poradzić. Podkreśla
dużą rolę rodziny i znajomych oraz pomaga w zrozumieniu podejścia
innych rodziców.
Wszystko to napisane jest z
punktu widzenia osoby wierzącej, a więc należy liczyć się z
częstymi odniesieniami do Boga i Jezusa, do odpowiednich fragmentów
Pisma Świętego oraz z zaproszeniem do modlitwy. Jednocześnie nie
robi tego nazbyt nachalnie (poza kilkoma rozdziałami), więc tego
typu odwołania nie narzucają jednego sposobu odbioru książki i
jednego rodzajów czytelników. Co warto zaznaczyć, to fakt, że
Heidi Bratton zachęca czytelników do rozważań nad swoim
dotychczasowym podejściem, zadaje pytania, proponuje refleksję i
pomaga w jej zrealizowaniu.
To, co może razić w tej
książce, to sposób w jaki autorka rozprawia się z ojcami (jak
wcześniej wspomniałam na okładce jest tylko kobieta, nie ma
mężczyzny). Według niej są oni oczywiście ważni, ale to przede
wszystkim kobieta kształtuje życie rodzinne, jest ostoją dla
dzieci i kształtuje ich osobowość. Ojciec jest fnansowym dodatkiem
i okazjonalnym wsparciem emocjonalnym, które niekoniecznie potrafi
okazać uczucia, i może ewentualnie niedocenić pracy matki
pozostającej w domu (mimo kilku zdań ku pokrzepie ojców to przede
wszystkim w takim tonie wypowiada się autorka).
Dodatkowo można odnieść
wrażenie, że dla Heidi Bratton nie istnieje nic poza dziećmi. To
dla nich matka ma żyć, dla nich pracować, dla nich się rozwijać
i im wszystko poświęcić. Cokolwiek robi dodatkowego (studia,
wolontariat i ewentualna praca zarobkowa) jest zadedykowane dzieciom
i ich potrzebom. Matka realizuje się tylko poprzez dzieci i dla
dzieci. Jest to wizja nieco przytłaczająca, chowająca wszystkie
indywidualne potrzeby kobiety, spychająca jej osobiste ambicje na
dalszy plan. Na to, zupełnie intuicyjnie, zgodzić się nie mogę.
Ostatnim zarzutem, wobec
sposobu podejścia autorki do macierzyństwa, jest fakt, że
zdecydowanie potępia ona pracę zarobkową, którą podejmuje się
dla przyjemności (jeśli nie istnieje konieczność finansowego
wsparcia rodziny). Uważa ona, że jedyne, co można robić, to
udzielać się w ramach wolontariatu i wszelkich działań
propagujących macierzyństwo i posiadanie dzieci (odniosłam również
wrażenie, że według niej, gdy ktoś nie ma dzieci, mieć nie może,
lub po prostu nie chce, nie może się w całości zrealizować jako
osoba i jako małżeństwo). Według Heidi Bratton kobieta powinna
być cały czas w domu, aby spędzać czas z dziećmi, otaczać je
miłością i opieką, uczyć i bawić się razem z nimi. Idea
piękna, ale czy naprawdę nie istnieje złoty środek?
Na sam koniec muszę Wam
napisać, że do samego stylu książki i sposobu jej skonstruowania
zarzutów większych nie mam, ponieważ mimo wszystko lektura była
pewnego rodzaju przyjemnością. Mogłam zobaczyć jak wygląda
skrajnie rodzinne podejście do dzieci, mogłam zweryfikować swoje
(na razie w większości teoretyczne) spostrzeżenia i przeanalizować
swoje oczekiwania. Doświadczenie o tyle ciekawe, że Heidi Bratton
potrafiła wzbudzić we mnie chęć do działania, a nie jedynie
siedzenia przed komputerem. Przeżycie cenne, zderzenie z innym
podejściem wzbogacające. Zakończę zatem, stwierdzając banalnie,
że zwykle rozwija nas dyskusja i polemika, a nie potulne kiwanie
głowami.