Tak, tego zdecydowanie było mi trzeba! Zysk i s-ka zaserwowało mi ukojenie nerwów, literacką czekoladę, książkowe spa i cud miód z orzeszkami. Niczym słoik Nutelli pojawiła się w moim domu książka "Bridget Jones. Szalejąc za facetem" autorstwa Helen Fielding. Duża, kusząca i o gwarantowanym smaku.
I chociaż początkowo nie chciałam tego słoika odkręcać, to jak tylko nadarzyła się odpowiednia okazja, chwila spokoju i odosobnienia rzuciłam się na niego łapczywie.
Właściwie wszystko tutaj się zgadza. Począwszy od estetycznie skomponowanej okładki, poprzez odpowiednią wielkość czcionki i samą czcionkę, dochodząc do grubości i faktury kartek. Można by rzec, że idealnie wpasowuje się w ręce.
Nade wszystko jednak, jest to ten rodzaj książki, który już od samego początku przykro jest czytać, bo wiadomo, że nadejdzie kiedyś jej koniec. Odwlekałam wszystko jak mogłam, czytałam po troszku, po kilka kartek. Walczyłam ze sobą, walczyłam z chęcią łyknięcia jej w jedną noc. No ale niestety, nastał ten moment, gdy ostatnia strona wróciła na swoje miejsce.
Jesteś pewnie ciekawy, drogi Czytelniku, co też takiego ten literacki słoik ma pod swoim wieczkiem... Fantastyczna, kremowa konsystencja, bez żadnych grudek i nieprzyjemnych kawałków. Wszystko jest tam, gdzie powinno, proporcje dokładnie takie, jak należy. Język płynący, zwinny, delikatny, kobiecy, przystępny i lekki. Tekst napisany swobodnie, od niechcenia, bez zbędnego nadęcia i dokładnie w punkt. I nie wiem komu dziękować, czy samej Helen Fielding, czy tłumaczom, Janowi i Katarzynie Karłowskim, ale książka płynie jak melodia, kręci się jak mieszana czekolada. Mniam!
Bo Bridget Jones pewnie większość z Was, drodzy Czytelnicy, zna. Odrobinę niezdarna kobieta, która za wszelką cenę stara się znaleźć swoje miejsce na ziemi, a przede wszystkim znaleźć kogoś, kto owo miejsce pomoże jej umościć. Nie jest łatwo, bo książka, jak życie, różami usłana nie jest. Ale walczy dziewczyna dzielnie, nie poddaje się, a wszelkie kłody stara się przeskakiwać, co czasami wychodzi odrobinę pokracznie, ale przecież liczy się cel.
I gdy wydaje się, że wszystko jest pod jako taką kontrolą, bezpieczeństwo zapewnione, szczęście przed domem wesoło merda ogonem... BAM! TRACH! CIACH! Wszystko nagle przewraca się do góry nogami. Nic już nie jest bezpiecznie, o stałym lądzie można tylko pomarzyć, a tratwa ratunkowa już dawno rozsypała się w drobny mak. Plansza z grą przewróciła się, pionki posypały i znowu trzeba zaczynać od pola "start". Pobite gary, rozlane mleko. Pęknięte lustro i siedem lat nieszczęść.
Bridget, z bagażem doświadczeń, nadwyrężoną metryczką, dwójką dzieci i zagubioną kobiecością zaczyna od nowa. Bo widzicie, "Bridget Jones. Szalejąc za facetem" to historia o kobiecie dojrzałej, która niekoniecznie chce pogodzić się z rolą, jaką przypisało jej społeczeństwo, która niekoniecznie chce, żeby wszystko było proste, oczywiste, nudne i przewidywalne. A jak teraz, drogi Czytelniku, powiesz głośno przeciwieństwa tych słów, to właśnie sam sobie zrecenzowałeś niniejszą książkę.
I czuj się ostrzeżony, to będzie zakręcona podróż, od której trudno się oderwać! Powodzenia!
za cudowne odprężenie dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka oraz portalowi sztukater.pl