Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 13 stycznia 2011

Per Procura, czyli premiera w Teatrze Wybrzeże

tak się złożyło, że mój urlop wykorzystałam nie tylko do czytania, leniuchowania i dbania o nos, ale również udałam się z przyjaciółmi do teatru. A tak! Bo czemu nie? Więc wylądowałam w Teatrze Wybrzeże na drugim pokazie przedpremierowym sztuki napisanej przez Neil'a Simona, a wyreżyserowanej przez Adama Orzechowskiego o tajemniczym tytule "Per Procura". Oczywiście zanim zasiadłam na krzesłach widowni mniej więcej dowiedziałam się kto zacz, i o czym sztuka. Tym bardziej więc zadowolona byłam, że idę na komedię i się zrelaksuję. A jeszcze napisano, że komedia z błyskotliwym dowcipem, że cięta satyra, że niespodziewane zwroty akcji. Jako zwolennik i absolutny fan sarkazmu i ciętych ripost (nie bez kozery kocham felietony Eco i Reverte) uznałam, że kto jak kto, ale ja powinnam obejrzeć tę sztukę. Obejrzałam...
Oto co myślę (z naciskiem na fakt, że nie jestem krytykiem teatralnym, nie mam podstawowej wiedzy teatrologicznej, a jedyne czym się mogę podeprzeć to mój autorski subiektywizm):
Czy sztuka miała błyskotliwy dowcip? Na pewno dowcip i czasami się migotał. Może nie jak diament, ale na pewno jak wypolerowane szkiełko. Czy sztuka owocowała w ciętą satyrę? Skalczyć, to się nie skaleczyłam, ale o mały włos byłabym zadrapana. Czy doświadczyłam niespodziewanych zwrotów akcji? Doświadczyłam. Tylko, że nie było ich wiele, a jeden (dla tych, którzy jeszcze tej sztuki nie widzieli nie powiem kiedy). I poza tymi odchyleniami od obiecanej mi normy to sztuka zdecydowanie zrelaksowała mnie, a nawet poprawiła humor nadwątlony pobytem w szpitalu. Musze przyznać, że na prawdę przyjemnie było patrzeć na aktorów. Kostiumy były rewelacyjne, a każda z występujących aktorek miała tak piękną sukienkę, że musiałam się bardzo pilnować, żeby nie wyskoczyć z widowni i nie zabrać im wszystkiego, co mają na sobie (jakkolwiek to brzmi). W oczy najbardziej rzucała się pani Anna Kociarz, która nie dosyć, że wyglądała szałowo w swojej zielonej sukience, to jeszcze grała tak swobodnie i naturalnie, że z łatwością wciągała widza w wir teatralnej historii. Zresztą aktorzy występowali w parach i to właśnie para z panią Anną i panem Grzegorzem Gzylem grała najlepiej, najbardziej przekonująco i tak, jak powinni grać aktorzy, żeby przyjemnie było patrzeć. Następna w kolejności była para: Monika Chomicka- Szymaniak oraz Krzysztof Matuszewski (pan Krzysztof miał fantastyczne okulary). Oni również doskonale zbudowali swoje postaci i pozwolili uwierzyć, że dokładnie tacy są na prawdę. Zatem te dwie pary, a potem długo nic. Ale nawet dla tych dwóch par warto się wybrać do teatru. Dla par i dla kostiumów, a także dla odrobinę iskrzącego i lekko drapiącego humoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz