Poniedziałek, 20:32, co oznacza, że już od 32 minut nie siedzę w sali teatralnej Teatru w Blokowisku i nie oglądam spektaklu „Dziecko dla początkujących” wystawionego przez Chojnickie Studio Rapsodyczne. Oznacza to również, że jestem absolutnie na świeżo z wszelkimi emocjami i odczuciami i właśnie mam zamiar się nimi, z Tobą Czytelniku, podzielić.
Inspiracją spektaklu, zagranego przez Piotra Rutkowskiego i Błażeja Tachasiuka, są felietony autorstwa Leszka Talki, które ukazywały się na łamach miesięcznika „Dziecko”, a które później zostały wydane w postaci książki pod takim samym tytułem, pod jakim wystawiana jest sztuka.
Oczekiwania odnośnie spektaklu miałam wysokie, a również i tematyka była dla mnie ciekawa, ponieważ temat dziecka jest absolutnie zawojowany przez kobiety i przez nie obsadzony. Zresztą na samym początku spektaklu jest na to zwrócona uwaga publiczności. Mówi się jedynie o mamie i o tym co mama powinna robić. Tatusiowe są raczej spychani na drugi plan. Dlatego właśnie ciekawił mnie męski punkt widzenia i męskie podejście do problemu potomstwa.
Muszę przyznać, że spektakl pokazuje zdecydowanie negatywną stronę posiadania dziecka i absolutnie nie zachęca do tego, aby o dziecko się starać. Zupełnie przeciwnie niż się spodziewałam. W czasie trwania sztuki poznajemy dwóch mężczyzn, którzy spotykają się najprawdopodobniej w autobusie, lub innym środku lokomocji. Jeden zaczepia drugiego i zaczynają przechwalać się tym, co każdy z nich ma dla swojego, jeszcze nie narodzonego, dziecka. Praktycznie dochodzi do walki na przewijanie bobasa- lalki. I od tego momentu rozpoczyna się opowieść ojca i jego droga przez mękę. Brak czasu, brak snu, brak przyjaciół. Nerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy. Cały spektakl aż zdaje się krzyczeć, że posiadanie dziecka zmienia wszystko. Wszystko! I wcale nie na lepsze.
Sceny z życia rodziców są przerysowane, pokazane w bezkompromisowy sposób, jednocześnie z odrobiną uśmiechu i humoru. To zdecydowany plus całego spektaklu. Właściwie bez tego śmiechu to nie byłby spektakl, a istna tragedia. Aktorzy grali dosyć swobodnie, chociaż zdarzało się im źle odmierzać odległości na scenie, co niestety wpłynęło negatywnie na odbiór sztuki.
Poza tym sztuka była, moim amatorskim zdaniem, technicznie bez zarzutu. Nie był to szczyt teatralnego kunsztu, początek spektaklu był odrobinę za monotonny, ale na pewno nie można powiedzieć, że przedstawienie to było nie udane.
Moim zdecydowanym faworytem jest pan Błażej Tachasiuk. Jego matowy głos i pełen naturalności luz na scenie były wprost hipnotyzujące. Każda postać w jaką się wcielił (stara kobieta, gracz teleturnieju) były przekonywujące. Drugi aktor, Piotr Rutkowski, w interesujący sposób wykorzystywał swoją mimikę, jednak zdarzały się momenty, gdy nie dopasowywał się do świateł i muzyki.
Szkoda tylko, że na tym spektaklu byłam razem z moim przyszłym mężem. Czuję, że czeka na mnie poważna rozmowa o dziecku. No nic, nie pierwszy i nie ostatni raz człowiek musi cierpieć dla sztuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz