Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 4 września 2012

Literacki Sopot- jak było?

Jakiś czas temu zapraszałam Was na pierwszą edycję festiwalu Literacki Sopot. Kto był ten się cieszy, kogo nie było, ten może poczytać całe masy relacji na fanpage'u festiwalu.
Żebyście jednak mieli pewność, że za rok warto tam pójść (kto nie mieszka w okolicy może już teraz zacząć planować wakacje nad morzem), dodam jeszcze swoje odczucia z pierwszego dnia festiwalu, kiedy to wszystkie obowiązki i sprawunki odeszły na bok i razem z mężem mogliśmy rozkoszować się literacką atmosferą jednej trzeciej Trójmiasta. 
Ubrudzeni od remontu, upstrzeni białą i szarą farbą zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w trasę. Okazało się, że w tę samą trasę ruszyła cała masa innych ludzi i rezultat był taki, że zaparkowanie w Sopocie okazało się trudniejsze, niż szukanie igły w stogu siana. Jak dla mnie mogliśmy zaparkować w Gdańsku i na jedno by wyszło, ale czegóż się nie robi dla odrobiny spacerku przyjemnymi uliczkami. 
Nasze kroki skierowaliśmy do Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Józefa Wybickiego, gdyż właśnie tam czekało nas spotkanie z autorem książek fantasy: Tomaszem Kołodziejczakiem. Tomek (mąż mój) zapakował wcześniej do auta dwie książki tegoż autora, zatem sami widzicie, że cel był wielki. 
W bibliotece tej jeszcze nie byłam, więc wchodziłam odrobinę niepewnie, cała wypełniona moją wrodzoną nieśmiałością. Na szczęście wnętrze bardzo przyjemne, spokojny kolor ścian i pełno książek. To zawsze odpręża czytelnika. Uf! Jestem wśród swoich. 
Sala, w której odbywało się spotkanie wypełniona była regałami (też wypełnionymi), krzesłami, odrobinę ludźmi i przyjemnym światłem. Wybraliśmy więc miejsca w drugim rzędzie i z niecierpliwością czekaliśmy na rozpoczęcie spotkania. Przysłuchiwałam się pobocznym rozmowom o książkach, obserwowałam fotografujących i fotografowanych (właściwie to fotografowanego, który gotowy siedział już w swoim fotelu), przyglądałam się książkom wkoło, rozmyślałam nad tym, że w sumie to niesamowite siedzieć sobie w pokoju, w którym siedzi też ktoś, kto zajmuje się pisaniem, przed nim stoją jego książki, a on sam nie ma zupełnie problemu, żeby napisać kolejną i kolejną. Zawsze zazdrościłam pisarzom...
Spotkanie się rozpoczęło. Prowadzący, pan Roman Wojciechowski, od razu dał nam do zrozumienia, że spotkanie nie jest formalne, że możemy się (my, widownia) włączać do woli. Cudnie, byleby tylko pokonać tę, wspomnianą wcześniej, wrodzoną nieśmiałość (okazało się, że nie tylko moją, co za ulga!). 
O czym rozmawialiśmy?
Głównych tematów, małych uskoków i ogromnych, pobocznych wątków było niewiarygodnie wiele. Klimat biblioteki, pytani widowni i odpowiedzi pana Tomasza pozwoliły wytworzyć wielopoziomową dyskusję, którą słuchać należało uważnie. Zresztą inaczej się nie dało! Uważnie i z zaciekawieniem. 
Usłyszeliśmy o początkach pisania Tomasza Kołodziejczaka, o jego wychowaniu wśród książek fantasty i naturalnego przejścia z czytania do pisania (jak oni to robią...). Poznaliśmy też sposób odbioru książek przez czytelników na przestrzeni lat. Jak odbierano książki kiedyś, czego oczekuje czytelnik teraz. Poruszony został też bardzo współczesny wątek, czyli książki, a e-booki. Temat rzeka, na którym można nieźle poszybować. I rzeczywiście, bo czy nie ma obaw, że skoro wszystko jest zinformatyzowane, pozapisywane na komputerach, skoro wszystko jest tak łatwo poudostępniane, to czy nie narażamy się na pewnego rodzaju manipulację, inwigilację i ogólną wszechwiedzę wszystkich i wszystkiego? No właśnie... sami widzicie jak bardzo rozmowa z Tomaszem Kołodziejczakiem była wielowątkowa. 
Odrobinę rozmawialiśmy o drugiej pracy autora, czyli wydawcy komiksowego, o jego komiksowych upodobaniach. Odwiedził nas też redaktor pisma "Nowa Fantastyka" Maciej Parowski, poczęstował się ciastem i wtrącił odrobinę do dyskusji. Wątek rozmowy powędrował gdzieś ku ostracyzmowi pisarzy fantastyki, o niechęci głównego nurtu literatury, o jakiejś takiej obawie, przed tym co "nie z tej ziemi". 
Rozmawialiśmy również o estetyce fantastyki, o okładkach, o oczekiwaniach czytelników o tym jakie książki chcą oglądać, jakie chcą czytać. Co powinno być na okładce, co okładka mówi o zawartości. Poszybowaliśmy też gdzieś w okolice sztuki współczesnej, mówiliśmy o tym, czy kropka i kreska jest gorsza od dobrego kosmologa. 
Ani się obejrzałam, a żegnaliśmy się półtorej godziny po rozpoczęciu spotkania. Czas przeleciał, jak z bicza trzasł. Jeszcze tylko odrobina autografów, gdzieś tam w kącikach biblioteki słuchacze wymieniali między sobą uwagi i argumenty dyskusji, która najwyraźniej mogłaby się toczyć jeszcze długo, długo.
My za to pożegnaliśmy się i ruszyliśmy na dalsze podboje Literackiego Sopotu. Co prawda czasu pozostało nam niewiele, ale koniecznie trzeba było obejrzeć książkowe kramy. Mimo drobnych trudności w odnalezieniu się (zrzucam to na karb fascynującego spotkania) dotarliśmy do białych namiotów i zaczęliśmy obserwację. Cała masa wydawnictw, cała masa książek, wszystko taniej i lepiej, niż w księgarniach. Na dodatek załapałam się na śliczną żółtą torbę z logo festiwalu. 
Chociaż działo się jeszcze wiele ciekawego, to musieliśmy wracać do domu. Takie to już bywa czasami wredne nasze zdrowie. Na szczęście jest internet i mogłam całą resztę śledzić wprost z domu. 
Wiem jedno, ten dzień długo zapadnie mi w pamięć. Któż by się spodziewał...

Odrobina zdjęć? Ależ proszę:















jeśli chcecie wiedzieć jeszcze więcej, to zapraszam również na fanpage Miejskiej Biblioteki Publicznej w Sopocie, a w szczególności TUTAJ
Miłego oglądania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz