Łączna liczba wyświetleń

piątek, 9 września 2011

serie... wszystko fajnie, ale kiedy skończyć?

mój mąż zainspirował mnie do napisania kolejnego postu (zobaczcie, jaki jest przydatny!). Otóż sama, na swojej półce, mam kilka książek, które wydawane były seriami. Przygody tego, dzieje tamtego, etapy jeszcze czego innego. Jedną z takich moich ulubionych serii są przygody Kapitana Alatriste, napisane przed Arturo Perez Reverte (jednego z moich ulubionych pisarzy). Jest to seria wydana przez wydawnictwo Muza, zresztą bardzo elegancko i estetycznie. Twarda oprawa, chropowate stronice, niczego więcej do szczęścia nie trzeba. Moglibyście powiedzieć, że interesującej fabuły, ale ja Wam odpowiem , że postarał się o to sam autor, genialny pisarz.
No właśnie. I tutaj pojawia się problem. Kiedy autor powinien skończyć, żeby nie przedobrzyć? Bo nawet, gdy dużo jest czegoś dobrego, to w pewnym momencie pojawia się gość, którego znamy pod przezwiskiem Przesyt. Jest taki moment, gdy zwyczajnie nudzi nam się główny bohater i nawet kolejne jego przygody przestają być porywające. Jest taki moment, gdy denerwuje nas powtarzanie się autora w opisywaniu cech głównego bohatera. Wiadomo, pisarz ma określony styl, który powtarza w prawie każdej książce, ale przecież oczarowuje on nas nie tylko stylem, ale i konstrukcją samych postaci, a w takiej serii, większość postaci została skonstruowana już na początku, a reszta książek tylko to powiela.
No właśnie (po dwakroć!). Jaki jest magiczny przepis na serię? Po ilu książkach autor powinien zakończyć, ile podobnego typu książek jesteśmy w stanie strawić? Powiedzcie...

aktualizacja (19:00):
z numerkami, w sensie tomów, czy to będą trzy, czy siedem, to chyba nie jest tak, że są złotą regułą do wszystkiego. Bo gdy ktoś nie ma talentu, to trzy stają się przesadą, a czasami i po siedmiu chce się czytać dalej, albo i po dziesięciu. Wydaje mi się, że konkretna cyfra nie ma tutaj znaczenia. Raczej, a właściwie zdecydowanie, zawartość. 
Moim zdaniem, taka w odpowiednim momencie skończona seria, to na przykład "Władca pierścieni" Tolkiena. Nie wiem czy ją czytaliście (oglądanie się nie liczy!), ale mam wrażenie, że gdyby Tolkien dopisał czwarty tom, to już by mi się znudziło.

7 komentarzy:

  1. Ja nie przepadam za seriami, nie czytam takowych, dlatego się nie wypowiem :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. halo halo, skoro nie czytasz, to skąd wiesz, że nie przepadasz?

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam Trylogię Larssona i szczerze mówiąc, żałuję że już nie napisze nic nowego. Przywiązałam się do Lisbeth i Mikaela, ale to tylko trzy części(za to obszerne) :)
    To chyba jedyna seria, którą czytałam. Chociaż, kto wie, gdyby napisał kolejne trzy może czułabym przesyt.Co za dużo to niezdrowo:)

    OdpowiedzUsuń
  4. no właśnie. Bo z jednej strony bardzo chcemy czytać dalej, bo gdzieś tam czujemy sympatię i przywiązanie, a z drugiej co bardziej wolimy 1) odstawić książkę z poczuciem niedosytu i przekonanie, że jest fantastyczna? czy 2) odstawić książkę z poczuciem przesytu i przekonaniem, że auto przedobrzył?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja lubię krótkie serie: 3-4 części maksymalnie.
    Jeśli autor tworzy dalej książki o podobnej tematyce, zawsze można wpleść któregoś bohatera z poprzedniej serii i jest jakiś ciąg, ale nie ma tego samego :) jeśli zakończenie jest przemyślane, to nigdy mi nie szkoda, że seria się kończy. Jest wtedy okazja, żeby wrócić do pierwszej części i sobie odświeżyć pamięć :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że stara dobra trylogia jest dobrym wyborem (dla pisarza) - najwyżej zostawi niedosyt, ale lepiej to niż przesyt. A jak fabuła wyjątkowo bogata, to klasyczne siedem części też się dobrze sprawdza. Chociaż bywają wyjątki, np. Seria Niefortunnych Zdarzeń ze względu na swoją specyfikę liczy sobie tomów 13 i nie jest to ani za mało, ani za dużo.

    OdpowiedzUsuń
  7. no właśnie. Ani za mało ani za dużo. Złoty Środek. Bo myślę, że to nie cyfra powinna ograniczać, a raczej zawartość.

    OdpowiedzUsuń