Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Niewnność zagubiona w deszczu

Witam Was w sierpniu, za oknem hektolitry wody. No cóż, nie można mieć wszystkiego.
22-ego lipca pisałam o nowości, którą zakupiłam w empiku. "Niewinność zagubiona w deszczu" to książka, którą przywitam sierpień. Oto recenzja:


Książki można kupować na mnóstwo różnych sposobów (pisałam o nich w styczniu). Jednym z nich jest kupowanie książek poznanego autora. Znamy go, wiemy jakiego rodzaju język preferuje, jak tworzy postaci, jak rozwija akcję i jakiego stylu używa. Autor tworzy markę, którą chcę, lub nie chcę mieć. Gdyby Mendoza był sklepem odzieżowym ubierałabym się tylko tam.
Kupiłam zatem jego kolejną książkę, jak kupuje się torebkę ulubionego projektanta. Zapakowana ślicznie, materiał porządny, zamek działa, wygląda estetycznie i odpowiada rozmiarem (wydana przez wydawnictwo Znak). Ale w środku coś nie jest do końca tak jak powinno.
Do tej pory wszystkie jego książki miały pełno przegródek. Mogłam w nie zmieścić wszystko. Mieściło się tam poczucie humoru, osobna skrytka była na zawiłą i przewrotną fabułę, w dodatkową przegródkę można było zapakować wielopoziomowo zbudowane postaci. Tym razem otworzyłam tę torebkę o tytule "Niewinność zagubiona w deszczu", i nie znalazłam tam nic. Ani humoru, ani wielopoziomowych postaci, ani ciekawej fabuły. Tym razem było tam nudno, mdło, bez polotu, a co najgorsze zostały pozostałości po rozbitej w mak, nieposklejanej fabule.
Siostra Consuelo, przeorysza zakonu w Katalonii ma właśnie złamać ślub czystości. Spotyka don Augusta, który wodzi ją na pokuszenie. Potem jest jeszcze jakiś rozbujnik, w tle niby to burza, niby to deszczyk. Wiemy o niej właściwie tylko dzięki blurbowi, bo w samej powieści odgrywa małą rolę, na pewno nie taką, żeby zrobić z niej istotę przygody.
Zaczyna się ciekawie. Ukradkowe spojrzenia, delikatny dotyk, flirt, podszeptywanie. Całkiem niezła powieść erotyczna. Ale po połowie książki, gdy nic konkretnego się nie zaczyna dziać, zaczynam zastanawiać się co jest nie tak. A potem już tylko szast prast, nieciekawe rozwiązanie sytuacji, absolutny zawód w poprowadzeniu postaci, dodatkowi bohaterowie bez ładu i składu, a język literacki taki, że strach się bać. Ktoś chciał torebkę pozszywać, dodać ciekawe elementy, ale zapomniał pozawiązywać supełki i teraz latają na wietrze wystające sznurki. Ratunku, pomocy! Ktoś podrobił mojego Mendozę!

6 komentarzy:

  1. Trudno mi coś powiedzieć, bo nie znam Mendozy. Co prawda walczę o tę książkę w konkursie Bluszcza - jeśli wygram, to się wypowiem.

    Ale wiem, że bolą takie zawody...

    A tak w ogóle - świetna recenzja. Pomysłowa i z polotem :)

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ...i chyba będę miała okazję skonfrontować swoje wrażenia z Twoimi, bo właśnie przeczytałam, że wygrałam :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. to gratuluję i nie mogę się doczekać Twojej opinii! Ciekawi mnie co inni myślą o tym Mendozie

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu zrecenzowałam - jeśli masz ochotę, zapraszam do siebie. Mnie się podobało :)
    Może polecisz mi coś innego tegoż autora?

    OdpowiedzUsuń
  5. no mnie urzekł on w książce pod tytułem "Przygoda fryzjera damskiego". Zresztą na blogu jest recenzja. I tę pozycje polecam zdecydowanie!

    OdpowiedzUsuń