Łączna liczba wyświetleń

sobota, 19 lutego 2011

prawie audiobook, ale jednak nie

Cześć!
Witam Was po przerwie. Wróciłam i jestem pełna zapału do dalszego prowadzenia bloga. Już niedługo napiszę Wam gdzie byłam jak mnie nie było i czego się dowiedziałam. Ale tymczasem muszę podzielić się z Wami moimi wrażeniami po drobnym romansie z audiobookiem. Miałam dużo czasu, żeby posłuchać takowego i mało możliwości, żeby poczytać książkę, więc w sumie uznałam, że może spróbuję przełknąć chociaż jednego audiobooka. Była to opowieść Stephana Kinga "Dolores Claiborne". Jest to dreszczowiec psychologiczny, który napisany jest na zasadzie monologu głównej bohaterki. No ale tym razem nie chcę Wam pisać co to za książka, jak napisana itd., chcę Wam napisać dlaczego nie mogę napisać tego wszystkiego.
Otóż... nie miałam tym razem większych problemów z nadążaniem za treścią, chociaż bywały momenty, że się na chwilę wyłączałam i potem musiałam części akcji się domyślać. Generalnie wiem o czym jest ta opowieść, nawet podobało mi się w jaki sposób lektor (kobieta) poprowadziła emocjonalną i słuchową część tej historii, jednak gdzieś tam wewnątrz mnie mam poczucie, że została mi narzucona jakaś konkretna interpretacja tekstu. Wiadomo, że jeśli chodzi o filmy to człowiek doskonale wie, że ogląda pewną wizję, ale w przypadku książek przyzwyczajony jest jedynie do interpretacji autora, względnie  tłumacza. A tutaj proszę, jeszcze lektor.
I muszę przyznać, że w stosunku do mnie, jako osoby piszącej recenzję, audiobooki nie spełniają swojego zadania. Obawiam się, że nie byłabym w stanie rzetelnie napisać Wam co myślę o sposobie prowadzenia postaci, o jakości języka i ogólnie o sensowności opowieści.  Gdzieś tam, coś tam mi się w głowie układa, jakieś takie zdanie nawet mam, ale czy wystarczy to, żeby komuś powiedzieć czy książka jest zła lub dobra? Nie wydaje mi się.
A najgorsze jest to, że prawdopodobnie nie sięgnę do książkowego wydania tej pozycji. Czemu? Bo za dużo wiem. Ale nie mogę napisać recenzji. Czemu? Bo wiem za mało.

2 komentarze:

  1. ja się tak wprawiłam w słuchanie książek, że jest mi wszystko jedno, czy czytam, czy słucham. Wiem tyle samo. Podczas czytania też sie czasami wyłączam, jeśli sobie na to pozwolę, więc nie widzę różnicy, czy to, czy to. Ale trochę czasu mi zajęło, może inaczej, ze dwie, trzy książki, odsłuchałam zanim nauczyła sie trzymac uwagę na tekście

    OdpowiedzUsuń
  2. tzn. mnie też się zdarza wyłączanie podczas czytania, ale zdecydowanie łatwiej jest mi się cofnąć do momentu, który rozumiem. I w ogóle przemieszczanie się po książce jest łatwiejsze, bo z audiobookiem szukanie odpowiedniego momentu odbywa się prawie w nieskończoność.

    OdpowiedzUsuń