No więc powszechnie wiadomo, że książka ma zapach, że książka ma fakturę, że ma ciężar. Wiadomo równie powszechnie, że komputer, pad, itd. mają zapach, mają fakturę i zdecydowanie mają ciężar. Dlaczego jest więc tak, że dla niektórych jeden z tych zapachów, faktur, a przede wszystkim ciężarów jest lepszy od drugiego?
Najłatwiej pod owo "niektórych" będzie mi podstawić siebie. Powiem Wam zatem, że dla mnie w plebiscycie na najlepsze oddziaływanie na zmysły z całą pewnością wygrywa książka. I pewnie nie znajdę żadnych racjonalnych argumentów, żeby poprzeć swoje przekonania. Ale jest coś takiego w słowie pisanym, a później drukowanym, co sprawia, że nie zamieniłabym go na żadne, najlepsze nawet wyświetlacze, na najwspanialsze procesory, na najcudowniejsze efekty wizualne i najefektowniejsze inne bibeloty elektroniczne.
Bo jak mam książkę w ręku, gdy wydana jest tak jak trzeba, tj. twarda oprawa, szyte strony, gruby, lekko chropowaty papier, gdy miły wydawca doda jeszcze czerwoną lub zieloną zakładeczkę, to ja jestem w siódmym niebie. A już w ogóle najlepiej jest iść prosto do siedziby wydawcy i tam dostać książkę, z której nawet nie została zdjęta folia. Prościutko od drukarza. No i potem zostaje przekładanie kartek i ten delikatny zjazd ręką po krawędzi strony. Czy najlepszy komputer może nam to zagwarantować? Nawet przeróżne aplikacje z animacją symulującą ten ruch nie mogą się umywać do realności.
No a taki e-book? Wygodny, a jakże! Ale... no właśnie... to nie mój zapach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz