Łączna liczba wyświetleń

sobota, 21 stycznia 2012

Popart



No cóż... Książki o sztuce bywają uciążliwe. Z jednej strony chcesz pooglądać, z drugiej strony nie zawsze jesteś gotowy na porcję suchych faktów. Dlatego ważne jest, żeby autor potrafił w taki sposób stworzyć informacje o artyście, żeby były równie interesujące, jak prace tego drugiego.
Oczywiście, jeśli autorowi się to nie uda, to zawsze może wybronić się samymi pracami artysty. Chwała więc popartystom za ich prace, bo inaczej książka "Popart" nie miałaby niczego ciekawego do zaoferowania.
      Na szczęście wydawnictwo Arkady postanowiło dodać coś od siebie. Szata graficzna, jaką opatrzyli książkę, to pierwszy punkt, który ratuje tę pozycję. Warto zatem, kupując ją, nastawić się na oglądanie, a nie na czytanie.
      "Popart" składa się z kilku rozdziałów, a każdy z nich opisuje jednego popartystę. Całość mówi oczywiście o kierunku w sztuce, jakim jest popart. Na początek więc czytelnik (oglądnik) musi zmierzyć się ze spuścizną Andyego Warhola, co jest łatwe do przewidzenia, zważywszy na fakt, że jest to jeden z ważniejszych artystów tego nurtu.
      Kolejne spotkania to Jasper Johns, Robert Rauschenberg, Roy Lichtenstin, Tom Wesselmann i trzynastu innych. Każde takie spotkanie to odrobina tekstu, który ominęłabym głównie dlatego, że brak w nim iskry, brak zachęty, brak spójności w kontekście całej książki. Czytelnik musi przebić się przez całą masę pojęć, które dla laika są niezrozumiałe, a dla profesjonalisty zbyt suche. Opisywanych obrazów albo nie ma, albo są dopiero kilka kartek dalej, co nie ułatwia zagłębiania się w istotę sztuki popartu.
      Poza tekstem, w spotkaniach uczestniczą obrazy, rzeźby i wszelkie dzieła, z samymi artystami na czele. Czasami występują także członkowie ich rodzin, lub przyjaciele. Wszystkich ich i wszytko to, możemy oglądać na fotografiach, które są jedynym, aczkolwiek bardzo silnym argumentem przemawiającym za tą książką. Oglądając dany obraz skupiamy się tylko na nim, jest wyraźny, odosobniony i opisany. Nic nie blokuje naszych rozmyślań, nic nie blokuje wchłaniania wrażeń. Piękna jakość, wyraziste kolory, fenomenalna faktura. Album, który może być dumny ze swojej albumowatowości.
      No dobrze, okazuje się, że jednak fotografie to nie jedyny argument za. Drugim argumentem jest szata graficzna i ogólna jakość wydania. Okładka, która dużo wytrzyma, zanim się zniszczy. Grube, delikatne stronice. Żółto-czarne zaproszenie na kolejne spotkania i cytat.
      Wiecie kiedy ta książka byłaby idealna? Gdyby usunąć z niej te literki, które nie służą do złożenia imion mistrzów. Ale trudno, niech zatem zapisane strony pozostaną i zadziałają jak papierek, po rozpakowaniu którego dorwiemy się do słodkiego cukierka. Bylebyście nie wyrywali ich i nie wyrzucali do kosza...


za album dziękuje portalowi sztukater.pl oraz wydawnictwu Arkady

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz