moi Drodzy, mija już w sumie kolejny rok od kiedy obroniłam mój filozoficzny dyplom. Pisałam w nim o koncepcji dzieła otwartego "opera aperta" autorstwa Umberto Eco. W telegraficznym skrócie koncepcja ta przedstawia dzieło sztuki, jako dzieło dające się interpretować na nieskończoną ilość sposób, jako objawiające się każdemu odbiorcy inaczej. Niech przykładem takiego dzieła będzie labirynt, który ma nieskończoną liczbę wyjść. Żadne z nich nie jest dominujące względem pozostałych, a każde równie ważne i dające najważniejszy cel- czyli wyjście z labiryntu, które w przypadku dzieła sztuki jest po prostu jego interpretacją.
W ramach koncepcji dzieła otwartego pojawia się też osoba pośrednika. Jest to taki ktoś, kto pomaga nam w odbiorze dzieła. I tak będzie to muzyk, wykonujący na instrumencie utwór, będzie to malarz, który z farb tworzy malunki, będzie to wokalista, wykonujący piosenkę.
I literatura ma takiego swojego pośrednika, którego rola początkowo była dla mnie ukryta, dopiero głębsza refleksja skłoniła mnie do uznania jego zasług. Mianowicie jest to tłumacz.
Bo tak na prawdę gdyby nie on, to dla większości z nas niedostępne byłyby dzieła zagranicznych autorów. Dzięki niemu mogę poznać twórczość autorów mówiących w nieznanych dla mnie językach. Tylko tutaj pojawia się problem interpretacji dzieła literackiego oraz jego czystości w rozumieniu przekazu autora.
Otóż autor napisał książkę. Włożył w ten proces całą masę przemyśleń, intencji. Chciał udowodnić coś, coś chciał uwydatnić. Tłumacz przeczytał oryginał, ale jestem pewna, że nie pozostał wobec niego obojętny. Również w tłumaczenie włożył odrobinę siebie, co w kontekście koncepcji "opera aperta", jest właśnie jednym ze sposobów interpretacji dzieła sztuki. Wobec czego to, co otrzymujemy od niego jest swojego rodzaju interpretacją (łatwo wskazać momenty, gdzie tłumacz musiał instynktownie przekazać to, co autor miał na myśli. Są to, na przykład, te momenty, w których język oryginału i język przekładu się nie pokrywają, nie mają odpowiedników).
Czy zatem książka, którą trzymamy w ręku to dzieło autora, czy może tłumacza? Na ile możemy tłumaczowi zaufać i nie bać się, że za daleko popłynął na swoich tłumaczących skrzydłach?
Te pytania niech będą początkiem i Waszej refleksji, w końcu każdy przyzna, że przetłumaczenie "Ulissesa" nie mogło być takie oczywiste.
Czytając książkę w przekładzie często zastanawiam się nad rolą tłumacza. Ostatnio bardzo mocno mnie osoba tłumacza frapowała podczas czytania Ludwiga Daviga Albaharego. To była tak piękna, tak potoczysta, tak gęsta proza, tak wysmakowana sama w sobie, że myślę, że pan tłumacz nie był tylko tłumaczem a w dużym stopniu autorem tej polskiej wersji. Mistrzostwo świata!
OdpowiedzUsuńW Światowy Dzień Życzliwości pozdrawiam nie inaczej jak serdecznie:)