Łączna liczba wyświetleń

sobota, 5 kwietnia 2014

Mój Włocławek, moje życie

Przykrość, naprawdę ogromna przykrość, gdy okazuje się, że ciekawa książka okraszona jest całą serią, gamą, czy jakkolwiek to zechcesz nazwać, drogi Czytelniku, błędów. I trudno ocenić czy to błędy drukarni, błędy redaktora czy kogokolwiek. Fakt jest taki, że wspomnienia, które mogłyby być niezwykle inspirujące rozmywają się przez niechlujne ich wydanie.
Jednak zacznijmy od początku. Bożena Boczarska, wieloletnia mieszkanka Włocławka, wprowadza nas w swój, dobrze znany świat. Świat jej dzieciństwa, świat jej dorastania, świat jej najbliższych, ulubiony, wielokrotnie eksplorowany, analizowany i ukochany. 
Wiem, że to, co napiszę zabrzmieć może banalnie, ale uwierz mi, drogi Czytelniku, że w tym wypadku idealnie odda nastrój książki. Zatem pozwól mi napisać, że autorka zaprasza nas na podróż swoimi ścieżkami, prowadzi po znanych drogach, przybliża znajome uczucia i pozwala zaglądać tam, gdzie można dostrzec bardzo wiele. I zupełnie nie ma problemu, gdy zabierając się za lekturę absolutnie nie znamy Włocławka, nigdy tam nie byliśmy i nawet nie zamierzamy. Jakoś tak magicznie się dzieje, że autorka czaruje nas na tyle, żeby wydawało się nam, że spędziliśmy tam bardzo dużo czasu. 
Język, w jakim postanowiła wyrazić swoją opowieść jest bardzo przejrzysty, spójny i klarowny. Na pochwałę i zainteresowanie Czytelnika zasługuje bogata wielowątkowość, otarcie się o bardzo dużo aspektów życia przeciętnego Włocławianina i próba (całkiem udana) oddania nastroju poszczególnych etapów rozwoju miasta (wszak wojny, systemowe transformacje i każdorazowe ustatkowanie się wymuszało na mieście wielu zmian i dopasowywań). To, co może wybić Czytelnika z płynności czytania to zbyt liczne wyliczanie nazw ulic i nazwisk (oczywiście łatwo zrozumieć, że autorka chce uhonorować wszystkich, którzy stanęli na jej drodze i mieli na nią znaczny wpływ, jednak dla Czytelnika może to być za bardzo nużące i zapewne zgodziłby się na osobny rozdział z podziękowaniami). Dodatkowo czasami można odnieść wrażenie, że pewne dygresje zupełnie rozbijają ciągłość akcji i są wtrącone niejako na siłę (bywały momenty, że niektóre zdania aż prosiły się o własny akapit i inne umiejscowienie w tekście, a nawet własny rozdział). Na szczęście nie było wielkiego problemu, żeby  zignorować ich niejasne położenie i czytać spokojnie dalej.
Wielkie problem pojawił się gdzie indziej, co już zdążyłam wyrazić na samym początku niniejszej recenzji. Zresztą, nawet po przeczytaniu książki, cały czas mam w sobie złość, że wydawca pozwolił, aby taka błahostka zaburzyła spokój i przyjemność lektury. Przede wszystkim brak konsekwencji przy pisaniu lat (raz rok, raz r., raz tylko cyferki), całe mnóstwo opuszczonych odstępów, morze literówek, które w połowie książki przestaje się już nawet zapisywać i śledzić. Krzywo wydrukowane kartki i rozklejając się całość książki. Nieprzyjemna faktura i kolor kartek, które sprawiają wrażenie, jakby książka była broszurą reklamową, a nie interesującym wydaniem. Czemu tak? Po co tak? Przecież tak niewiele trzeba, aby pozwolić Czytelnikowi na niezmąconą chwilę przyjemności... zaczytanemu zawsze wiatr w oczy.  


Za książkę dziękuję wydawnictwu Krukowiak i portalowi sztukater.pl

2 komentarze:

  1. Swego czasu czytałam jedną książkę tej autorki (http://mcagnes.blogspot.com/2010/04/anna-juz-tu-nie-mieszka-bozena.html) i byłam bardzo rozczarowana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, że trzeba nastawić się do tego typu pozycji nie jak do czytania zajmującej powieści, ale jak do wspomnień naocznego świadka (którym jest autorka bezsprzecznie). Świadek może nie operuje językiem pisarza, ale przynajmniej podaje nam prawdę i emocje, które doskonale zna.

      Usuń