Łączna liczba wyświetleń

sobota, 3 maja 2014

fikcja fikcję pogania

Czytam sobie książkę. Czytam sobie książkę, którą już znam. Czytam sobie książkę, którą już znam z filmu. Tzn. może niekoniecznie tę historię, ale na pewno tych bohaterów. Zresztą taka sytuacja ma miejsce nie pierwszy raz. Bo opowieści, historii, historyjek takich była cała masa. Ktoś coś kiedyś napisał, a jeszcze inny ktoś to potem nagrał. Nie zawsze udawało się przeczytać coś, zanim się to coś obejrzało. A czasami czytało się coś jeszcze raz, zaraz po obejrzeniu. 
W tego rodzaju literaturze jest coś pociągającego, bo w pewnym sensie polujemy na znajome znaki, chcemy zobaczyć jak coś zostało rozwiązane w książce, jak coś zostało rozwiązane w filmie. Porównujemy, oceniamy, narzekamy, cieszymy się, wyczekujemy ulubionych scen i opisów. Jasne. To dobra strona. Jest też niestety wersja zła, którą szczególnie dotkliwie można odczuć, gdy najpierw pojawiło się oglądanie, a czytanie przyszło później.
Nasza wyobraźnia zostaje najczęściej zawładnięta przez obrazy stworzone ręką reżysera. Trudno jest myśleć o postaci inaczej, niż poprzez ciało aktora, który się w nią wcielił. Trudno myśleć o miejscach innych, niż te, które widzieliśmy. Czasem wręcz słyszymy dokładnie taką samą muzykę jak w filmie. Co tu dużo mówić... film się kręci sam w naszej głowie. A szkoda... bo kto wie, co by pojawiło się w niej bez niczyjej pomocy.