Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 15 października 2013

Łamigłówki Zuźki D. Zołzik

Kim jest Zuźka D. Zołzik i do czego będzie nam potrzebna? Otóż Zuźka to całkiem szalona dziewczynka, z pomocą której może się okazać, że równie szalone dzieci będą w stanie usiąść spokojnie na miejscu i zabrać się za rozwiązywanie łamigłówek.
A takie łamigłówki to sam pożytek, bo nic bardziej nie wytęży młodych umysłów, jak odnalezienie drogi przez labirynt do kosza pełnego cukierków, albo obserwowanie i szukanie różnic podczas wyśmienitej klasowej zabawy, lub łączenie kropek w celu dowiedzenia się jaki szałowy samochód ma babcia Zuźki. 
Zresztą Zuźka, to niezłe ziółko. Jeździ do szkoły śmierdzącym autobusem, zdarza się jej lizać swoje buty (dla większego połysku! Ot co!), nie przepada za klownami (przecież oni nie są normalni!), w przyszłości chce zostać dozorcą (wbrew koleżankom i kolegom, którzy przede wszystkim marzą o byciu księżniczką i superbohaterem), do tego uważa, że gdy jest pod kołdrą to może mówić co jej się żywnie podoba, bo przecież nikt jej tam nie usłyszy. Mimo tego, że to takie młode dziewczę już interesuje się chłopakami (uwaga rodzice!) i nie straszny jej potwór mieszkający pod łóżkiem. 
Czasami nie bardzo wie jak się zachować, bo zgubionego długopisu nie chce oddać, tylko zabiera dla siebie, a na ślubie wyrywa koszyk z kwiatkami innej dziewczynce. Generalnie trudno okiełznać ją i jej szalone pomysły, dlatego lepiej, żeby rodzic od czasu do czasu rzucał okiem na proces zaznajamiania się Zuźki z jego własną pociechą. Odpowiedni kontekst i kilka prostujących uwag mogą zdecydowanie pomóc w dziecięcej zabawie. 
A naprawdę jest co robić, bo trzeba rysować, łamać kody, przemierzać labirynty, łączyć cyferki, szukać różnic, wynajdywać podobieństwa, kolorować trójkąty, pisać opowiadania, rozwiązywać szarady i słowne łamigłówki, szukać wyrazów i nadążać za Zuźką.
Barbara Park, amerykańska autorka książek dla dzieci, i Nasza Księgarnia postarali się, żeby przez 204 strony mały czytelnik nie zdążył się znudzić. Zbudowali historię małej Zuźki i przekazali ją bardzo przyjemnym językiem. Do tego wybrali odpowiedni materiał na kartki, żeby aż chciało się po nim rysować, malować, pisać i wariować. 
"Łamigłówki Zuźki D. Zołzik" to ciekawa propozycja dla rodziców i jeszcze ciekawsza dla dzieci. Grunt, żeby dorośli nie podeszli do nich zbyt pobłażliwie, a dzieci zbyt serio. 


za książkę dziękuję portalowi sztukater.pl i Naszej Ksiegarni

czwartek, 3 października 2013

-25%

Od jakiegoś czasu da się zaobserwować pewne zjawisko, które trudno mi jakkolwiek nazwać i uszeregować. Chodzi mi przede wszystkim o to, że coraz więcej księgarni (w tym największe sieciówki) stara się zyskać klienta poprzez liczne promocje, obniżki, dodatki, prezenty, gratisy i wszelkiego rodzaju obniżanie cen książek. Tyczy się to przede wszystkim książek w wydaniach papierowych. 
Pojawia się zatem pytanie, czy to czytniki sieją takie spustoszenie na rynku papieru? Czy może standardowo telewizja i internet okazują się bardzo silną konkurencją dla słowa pisanego? 
Osobiście wolałabym, żeby zadziało się (jeśli już dziać się musi) to pierwsze zjawisko. Lepiej, żeby ludzie czytali inaczej, niż nie czytali wcale. Wiem, że brzmię odrobinę tak, jakbym nie przepadała za elektronicznym czytanie, ale cały czas nie jestem zbyt przekonana. Oczywiście doceniam potencjał wszelkich książkowych czytników i sama mam takie w domu, ale nie wyobrażam sobie całkowicie przerzucić się na elektronikę. 
Z drugiej jednak strony, wprowadzenie innego sposobu czytania książek, może być okazją, dla standardowych książkofilów, na zakup ciekawych pozycji w bardzo atrakcyjnych cenach. Czy nie jest to zatem klasyczna sytuacja, w której każdy wygrywa? Nie łudźmy się... nigdy nie wygrają wszyscy...


środa, 2 października 2013

design w domu

Matt Innes i Saori Kajiwara stworzyli bardzo ciekawy projekt. Półka na książki w kształcie liter robi na prawdę imponujące wrażenie. I chociaż nie wygląda na zbyt pojemną, to jednak myślę, że wielu z nas chciałoby mieć ją w domu. Dodatkowo każdy z mebli stworzonych przez to duo jest wyjątkowy, nie tylko dlatego, że ma ciekawy kształt, ale przede wszystkim dlatego, że każdy powstaje ręcznie, tworzony przez samych autorów. Odsyłam Was na stronę projektu, a poniżej prezentuję kilka fotek:




wtorek, 1 października 2013

Macierzyństwo. Zostajesz mamusią i wszystko się zmienia

W życiu większości kobiet nastaje taki moment, kiedy przygotowują się na bycie mamą. I chociaż zdanie to brzmi absolutnie banalnie, to żadna z nas nie spodziewa się jak bardzo ten czas zmieni nasze życie i jak inaczej zaczniemy postrzegać świat. I nie chodzi mi tutaj jedynie o wszelkie marketingowe pułapki, które czyhają na przyszłych, lub świeżo upieczonych rodziców, ale przede wszystkim o to, że pojawia się nowa istota o którą trzeba się zatroszczyć i otoczyć opieką. Pomimo tego, że wciąż zarzucam Was banałami i większość może tylko pokiwać głową na znak, że doskonale to wiedzą i słyszeli już o tym tysiące razy, to jako przyszła mama powiem Wam, że nie spodziewałam się aż takiej życiowej rewolucji.
Wszystko to, co wyżej, sprawia, że wielu autorów stara się podzielić swoim doświadczeniem, zaproponować sposoby podejścia do bycia rodzicem, nauczyć nas sztuczek, sposobów przetrwania i ogólnie przekazać co tylko się da, aby ułatwić przejście z beztroskiego życia na odpowiedzialne życie rodziców (konia z rzędem dla tego, który będzie potrafił wieść życie rodzicielskie i beztroskie zarazem).
Dokładnie takimi pobudkami kierowała się Heidi Bratton, pochodząca z Michigan autorka książek, fotograf, ilustratorka i mama piątki dzieci, oddając do druku książkę „Macierzyństwo. Zostajesz mamusią i wszystko się zmienia”. Pozycja, którą zaserwowało nam wydawnictwo WAM, ma być pomocą w odnalezieniu się przyszłych i młodych (stażem) rodziców. Jasna okładka w stonowanych kolorach, z dzieckiem i mamą jest pewnego rodzaju wskazówką do tego, co znajdziemy w książce (ale nie wyprzedzajmy faktów). Przyjemnie szorstkie strony i czcionka o idealnym rozmiarze pomagają szybko zapoznać się ze wszystkim, co przed nami odkrywa autorka.
Przede wszystkim książka ta napisana jest bardzo przyjaznym językiem. Rozbudowanym i bogatym, ale jednocześnie łatwo przyswajalnym (duży plus dla tłumaczącego, czyli Jakuba Kołacza). Autorka zahacza o bardzo dużo aspektów związanych z macierzyństwem, dzięki czemu tworzy cały krajobraz funkcjonowania z dziećmi. Pokazuje sytuacje dołków finansowych i radosnych materialnych wzlotów, ponadto sytuacje, które nagle mogą spaść na głowę i w jaki sposób sobie z nimi poradzić. Podkreśla dużą rolę rodziny i znajomych oraz pomaga w zrozumieniu podejścia innych rodziców.
Wszystko to napisane jest z punktu widzenia osoby wierzącej, a więc należy liczyć się z częstymi odniesieniami do Boga i Jezusa, do odpowiednich fragmentów Pisma Świętego oraz z zaproszeniem do modlitwy. Jednocześnie nie robi tego nazbyt nachalnie (poza kilkoma rozdziałami), więc tego typu odwołania nie narzucają jednego sposobu odbioru książki i jednego rodzajów czytelników. Co warto zaznaczyć, to fakt, że Heidi Bratton zachęca czytelników do rozważań nad swoim dotychczasowym podejściem, zadaje pytania, proponuje refleksję i pomaga w jej zrealizowaniu.
To, co może razić w tej książce, to sposób w jaki autorka rozprawia się z ojcami (jak wcześniej wspomniałam na okładce jest tylko kobieta, nie ma mężczyzny). Według niej są oni oczywiście ważni, ale to przede wszystkim kobieta kształtuje życie rodzinne, jest ostoją dla dzieci i kształtuje ich osobowość. Ojciec jest fnansowym dodatkiem i okazjonalnym wsparciem emocjonalnym, które niekoniecznie potrafi okazać uczucia, i może ewentualnie niedocenić pracy matki pozostającej w domu (mimo kilku zdań ku pokrzepie ojców to przede wszystkim w takim tonie wypowiada się autorka).
Dodatkowo można odnieść wrażenie, że dla Heidi Bratton nie istnieje nic poza dziećmi. To dla nich matka ma żyć, dla nich pracować, dla nich się rozwijać i im wszystko poświęcić. Cokolwiek robi dodatkowego (studia, wolontariat i ewentualna praca zarobkowa) jest zadedykowane dzieciom i ich potrzebom. Matka realizuje się tylko poprzez dzieci i dla dzieci. Jest to wizja nieco przytłaczająca, chowająca wszystkie indywidualne potrzeby kobiety, spychająca jej osobiste ambicje na dalszy plan. Na to, zupełnie intuicyjnie, zgodzić się nie mogę.
Ostatnim zarzutem, wobec sposobu podejścia autorki do macierzyństwa, jest fakt, że zdecydowanie potępia ona pracę zarobkową, którą podejmuje się dla przyjemności (jeśli nie istnieje konieczność finansowego wsparcia rodziny). Uważa ona, że jedyne, co można robić, to udzielać się w ramach wolontariatu i wszelkich działań propagujących macierzyństwo i posiadanie dzieci (odniosłam również wrażenie, że według niej, gdy ktoś nie ma dzieci, mieć nie może, lub po prostu nie chce, nie może się w całości zrealizować jako osoba i jako małżeństwo). Według Heidi Bratton kobieta powinna być cały czas w domu, aby spędzać czas z dziećmi, otaczać je miłością i opieką, uczyć i bawić się razem z nimi. Idea piękna, ale czy naprawdę nie istnieje złoty środek?
Na sam koniec muszę Wam napisać, że do samego stylu książki i sposobu jej skonstruowania zarzutów większych nie mam, ponieważ mimo wszystko lektura była pewnego rodzaju przyjemnością. Mogłam zobaczyć jak wygląda skrajnie rodzinne podejście do dzieci, mogłam zweryfikować swoje (na razie w większości teoretyczne) spostrzeżenia i przeanalizować swoje oczekiwania. Doświadczenie o tyle ciekawe, że Heidi Bratton potrafiła wzbudzić we mnie chęć do działania, a nie jedynie siedzenia przed komputerem. Przeżycie cenne, zderzenie z innym podejściem wzbogacające. Zakończę zatem, stwierdzając banalnie, że zwykle rozwija nas dyskusja i polemika, a nie potulne kiwanie głowami.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi sztukater.pl oraz Wydawnictwu WAM, a za możliwość zdecydowanego oponowania dziękuję Heidi Bratton