Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 maja 2012

książkotrzymacz

popatrzcie jak ciekawą i lekką formę może mieć książkotrzymacz.



ten konkretny zaprojektowany jest przez Adriena de Melo i znalazłam go na stronie www.beautyhomedesigns.com

wtorek, 29 maja 2012

żeby tylko nie przedobrzyć!

ostatnio, podczas wizyty w jednym z urokliwych miejsc Sopotu, o którym poczytać możecie na moim nowym blogu, przeprowadziłam z kolegą całkiem ciekawą rozmowę o wyższości książek, lub innych nośników do czytania opowieści. I tak sobie rozmawialiśmy o zapachu papieru, wadze książki, wadze pamięci komputera, przewracaniu kartek, przesuwanie stron na wyświetlaczu, aż doszliśmy do tematu audiobooków.
Powszechnie wiadomą opinią jest, że nie przepadam za tego rodzaju podaniem literatury. Przede wszystkim dlatego, że nie za bardzo potrafię się skupić, gdy słyszę jakąś historię, a nie patrzę na literki. Książka wysłuchana nie jest książką przeczytaną i może być tylko pewnego rodzaju urozmaiceniem, ale na pewno nie pełnym przyswojeniem książki. Oczywiście wszystko to według mnie. Tak czy inaczej rozmowa zeszła na tory językowe i zastanawialiśmy się jaki język jest odpowiedni do wysłuchania książki- polski, czy angielski (w innych językach nie miałoby to sensu, zwłaszcza, że innych języków nie znam). I wiecie do jakiego wniosku doszliśmy? W sumie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, aż do tamtej chwili i rzeczywiście tak jest!
Polscy lektorzy się za bardzo starają. Czytają książki w tak teatralny sposób, który negatywnie wpływa na odbiór historii. Mam wrażenie, że poprzez intonację głosu, przesadnie pauzy i spowolnienia, przesadne akcentowanie, zwyczajnie odbierają nam radość tworzenia danej sytuacji w wyobraźni. Jeśli do tego dochodzi jeszcze podkład muzyczny, lub tandetnie wykonane dźwięki tego, co akurat się w historii dzieje (mowa tutaj o kapaniu wody, stukaniu obcasów, jeździe samochodów, itd.) to już zupełnie dostajemy jakiś dziwnie wybrakowany film, do którego zapomniano dodać wizji.
Wydaje mi się, że lektor nie powinien tutaj uzurpować sobie prawa do bycia także interpretatorem i pozostawić tę przyjemność bezpośrednio czytelnikowi. Starczy, że musimy uporać się z czytelniczą wizją książki, stworzoną przez jej tłumacza (niekoniecznie jest ona taka sama, jak wizja obcojęzycznego autora).
Dodatkowo też, tego rodzaju czytanie, każe mi zastanowić się nad tym, kto jest bohaterem tak podanej książki. Czy jest nim autor, czy jest nim akcja powieści, czy jest nim lektor?
Oczywiście lektor nie powinien czytać książki jednostajnie, to dobrze, gdy potrafi dokładnie się wysłowić, pięknie zaakcentować nasze polskie zawijasy, ale bez przesady! Myślę, że razem z Arystotelesem niech poszuka złotego środka. Na pewno się nie zawiedzie, a już na pewno nie zawiedzie nas- czytelników.


obrazeczek zapożyczyłam ze strony www.ramzelsworld.blogspot.com

środa, 23 maja 2012

a dla pani książki różowe...

post numer trzysta. 
Ale, ale. Dzisiaj w radio, o godzinie czwartej w nocy słychać było rozmowy o książkach. Zresztą oni często o nich rozmawiają, czasem ciekawie, czasem zupełnie bezbarwnie. Dzisiaj rozmowa zaciekawiła mnie o tyle, że temat dosyć niespotykany i w sumie nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszałam. 
Sama forma wywiadu z dwoma paniami (zupełnie nie pamiętam ich nazwisk) nie odpowiadała mi wcale, ponieważ panie sprawiały wrażenie osób niekompetentnych, mało obytych i raczej infantylnych, ale nie w tym rzecz.
Redaktor wypytywał swoich gości (lub jak kto woli- "gościolożki") o doradztwo w sprawie wyboru drogi kultury dla siebie. Na czym to ma polegać? Otóż osoba zainteresowana deklaruje ilość godzin, które chce poświęcić na kulturę, następnie określa jakiego rodzaju kulturę chciałaby uprawiać i panie ekspertki (jak kazały siebie nazywać) kierują go w odpowiednią stronę i polecają określone rzeczy.
W owej audycji próbowały pomóc panu, który powiedział, że chciałby więcej czytać. I chociaż rozmowa z nim przypominała bardziej słaby flirt, niż audycję, to jednak po zadaniu kilku pytań panie doszły do wniosku, że w sumie nic konkretnego nie podadzą i poleciły zwyczajnie nowość, która nijak się miała do tego, co interesuje pana. 
Chciałabym pominąć dalsze sprawozdanie z audycji i skupić się na samym doradztwie książkowym. Nie miałam pojęcia, że są osoby, które (lepiej lub gorzej) zajmują się tym zawodowo. Nie spodziewałam się, że są ludzie, którzy mają pieniądze przeznaczone na zapłatę komuś, kto po zainteresowaniach tych pierwszych, dostarczy listę książek, które mogą się spodobać (zresztą mowa była o tym, że na specjalne życzenie klienta mogą również dostarczyć konkretne egzemplarze). Powiem, że idea ta mi się podoba, chociaż niespecjalnie płatna. W pewnym sensie coś takiego dzieje się na blogach. Często recenzje książek, lub spis nowości jest odpowiednio tagowane, przez co czytający wie jak daną książkowe skatalogować. Zawsze może odezwać się do blogera, a on chętnie poleci jakieś ciekawe pozycje. Sama przyznam, że pomoc znajomym w wyborze książek sprawia mi wiele satysfakcji, a już na pewno, gdy to, co im poleciłam się spodoba. 
Czy jednak taka usługa płatna jest na prawdę niezbędna? Moim zdaniem, gdyby to się rozprzestrzeniło i upowszechniło, to mogłoby dojść do takiej sytuacji, że wydawnictwa płaciłyby takiej osobie za polecanie ich książek. Taka praca na procent. Oznaczałoby to jednak brak obiektywizmu i całą ideę szlag by trafił (trudno oczywiście mówić tutaj o obiektywizmie, bo każdy ocenia książki według własnego kryterium, ale powiedzmy, że taka finansowa stymulacja jeszcze bardziej zawężałaby pole manewru). Nie chciałabym siać defetyzmu, ale obawiam się, że właśnie do tego by się to sprowadzało. Zresztą zyskuję pewność, co do fiaska całego przedsięwzięcia po postawie gości studia radiowego. Powiadam Wam, doradztwo książkowe jak najbardziej, tylko może raczej non-profit. Satysfakcja gwarantowana, reklamacji brak...

poniedziałek, 21 maja 2012

paryskie czytanie, dzień piąty, ostatni

no i niestety musiało do tego dojść. Wycieczka po Paryżu powoli dobiegała końca. Jako, że wrażeń było bez liku, zabytków jeszcze więcej, więc postanowiliśmy ostatniego dnia poświęcić się całkowitemu relaksowi. Uznaliśmy, że skoro stać nas na niezwiedzanie Paryża, to już jest coś :)))))

Ostatniego dnia wielu zdjęć nie zrobiliśmy, ale i wtedy pojawiły się kolorowe księgarnie. Oto ostatnie z fotograficznych zdobyczy:







mam nadzieję, że paryska relacja się Wam spodobała. Jeśli chociaż w jednej trzeciej tak, jak mi Paryż, to rewelacyjnie.
Zapraszam Was do ponownego prześledzenia naszej paryskiej przygody.

piątek, 18 maja 2012

paryskie czytanie, dzień czwarty

Kiedyś pod wieżę Eiffela trzeba było się udać. Idealnym czasem na to był dzień czwarty. Do najsłynniejszej wieży Francji mieliśmy najdalej, więc uzbroiliśmy się w pełno pomocniczych gadżetów, takich jak mapy, nawigacje, gumy do żucia i napoje, i wyruszyliśmy w drogę... metrem.
Po morderczej wspinaczce na wieżę (nie działały windy), zrobieniu kilku standardowych fotek, postresowaniu się na wysokościach, poprzeciskaniu przez tłum turystów, poszukiwaniu sklepu z jedzonkiem, pomarudzeniem, że nie mieszkamy tu na stałe, uznaliśmy, że nadszedł czas natrawiennikowego śniadanka. Jaki to luksus jeść na trawce z takim widokiem! Pierwsze śniadanie to widok ze wzgórza na którym stoi bazylika Sacre Coeur, drugie śniadanie to uroczy parczek, dokładnie nad kanałem, niedaleko Bastylii, a trzecie śniadanie jemy tutaj. Takie posiłki to ja rozumiem! 



Leniwe przedpołudnie, drzemka na Polach Marsowych wprawiły nas w taki błogostan, że ledwo podnieśliśmy się, aby pooglądać sobie Pałac Inwalidów. Łuk Triumfalny zostawiamy sobie na kolejny raz (jak się jednak okazało mogliśmy go podziwiać w całej okazałości jadąc autobusem na lotnisko o trzeciej w nocy). 
Droga powrotna do hotelu jest długa i kręta. Postanawiamy odbyć ją pieszo, bo poruszanie się po Paryżu metrem jest marnotrawstwem. Jadąc z punktu A do punktu B pomija się tyle cudownych punktów A i B prim! Nie ma nic piękniejszego i ciekawszego, niż wchodzenie w coraz to liczniejsze uliczki, podglądanie Paryżan w ich codziennych obowiązkach, kopiowanie ich zwyczajów i sposobów relaksu (Ogród Luksemburski!), wtapianie się w tłum. 






sami widzicie, że jest na co popatrzeć...
A co słychać w świecie książki?




ponownie wpada mi w oko jedna z witryn











niesamowita ilość gadżetów książkowych, papierowych, listowych, itd. Zresztą w Paryżu miałam też możliwość zobaczenia na żywo książkosztuki:



i tak szliśmy i szliśmy, szliśmy i szliśmy, aż doszliśmy do Luwru. Nie mieliśmy zamiaru ponownie go zwiedzać, bo nie starczyłoby czasu, ale obfotografowaliśmy budki z książkami. Dla naszej i Waszej uciechy:













Paryż pełen jest urokliwych miejsc, interesujących budowli i nietuzinkowych ludzi. Prawdą będzie, jeśli powiem, że turysta musi być bardzo uważny, żeby nie przegapić obrazków, które głęboko zapadają w pamięć. Cała ta różnorodność stylów w architekturze, w sposobie zachowania, w kulturze i socjalizacji jest absolutnie bezcenna. Zresztą gdybyśmy przeszli sobie nad Sekwaną, po moście zakochanych, to tuż koło Sekwany nie zobaczylibyśmy tego:


nie widać tam za wiele, ale uwierzcie mi na słowo, że taki dom na wodzie to na prawdę bajka. 
Tego dnia zawitaliśmy również do dzielnicy St-Germain-des-Pres, gdzie stoją jedne z bardziej znanych kawiarni. Przewodnik opisuje to miejsce jako "literackie serce Paryża". I tak zobaczyliśmy Cafe de Flore, Brasserie Lipp oraz Les Deuc Magots. Okazuje się, że w okresie międzywojennym wszyscy liczący się wówczas artyści, pisarze, filozofowie i politycy, regularnie się w nich spotykali (takie rewelacje wyczytałam w przewodniku "Paryż", stworzonym przez Teresę Fisher i Mario Wyn-Jones).






na koniec księgarnia w delikatnym mroku i do zobaczenia ostatniego dnia!



wtorek, 15 maja 2012

paryskie czytanie, dzień trzeci

Trzeci dzień w Paryżu był już zdecydowanie bardziej wygodny. Wiedzieliśmy co gdzie jest, więc zupełnie swobodnie mogliśmy zaplanować wycieczkę. Z góry ustaliliśmy co jemy, więc nie trzeba było myśleć o tym o godzinie 20-ej, z pustymi brzuchami. 
Uznaliśmy, że najciekawszym miejscem o poranku będzie cmentarz Pere-Lachaise. Zresztą nie myliliśmy się ani trochę i w rezultacie spędziliśmy tam około 4-ech godzin. Zresztą był to czas bardzo specyficzny. Odrobina melancholii i zadumy lekko zmieszana z pewnym niepokojem, jaki wywołuje stary cmentarz, mogiły i niewiarygodna wprost ilość rzeźb. Ciekawość odrobinę zabarwiona dreszczykiem emocji, a wszystko to przez niesamowite historie poszczególnych nagrobków. Polowanie na znane groby i odkrywanie zupełnie nieznanych dzieł sztuki. Wieczne miasto w skoncentrowanej postaci. 
Podobny do cmentarza, na którym byliśmy drugiego dnia, tj. cmentarza Montmartre, ale zdecydowanie większy i bardziej tajemniczy. I chociaż wielu turystów omija Pere-Lachaise z braku czasu (zachęcam do wirtualnej wycieczki po cmentarzu, dostępnej TUTAJ), to ja jednak polecam zajrzeć tam, żeby poczuć to niesamowite "coś" (jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć zdjęcia, jakie zrobiliśmy na miejscu, to chętnie prześlę co nieco na maila, wystarczy podać adres w komentarzu). 
Z oczywistych przyczyn księgarni tam nie znalazłam. 
Znalazłam je za to dalej i to w bardzo interesującym wydaniu. Wiemy już, że można kupić w marketach wszystko. Są takie z butami, ciuchami, narzędziami, jedzeniem, akcesoriami muzycznymi, itd. Ale czy wiedzieliście, że książki również mogą być potraktowane, jak zwykłe, codzienne towary? Zabierasz na wejściu kosz na zakupy i wędrujesz między półki. I chociaż wydaje się, na pierwszy rzut oka, że książki są pozbawione w ten sposób całej magii i czegoś wyjątkowego, to jednak człowiek zdaje sobie sprawę, że dla Paryżanina czytanie jest tak normalne, jak wszelkie potrzeby życiowe. Chwała im za to!





krajobraz miasta, z książką w tle...






każdą książką... :)



W drodze na sjestę w Ogrodzie Luksemburskim, natrafiliśmy na polski akcent niedaleko katedry Notre-Dame. Ciekawą rzeczą, jaką tam zobaczyłam, była polska gazetka z cała masą wskazówek "co, gdzie, kiedy i za ile". Polak we Francji się nie zagubi! 






a tuż obok aktywni policjanci:


jeszcze tylko zdjęcie z naszej sjesty. Oh, co to była za sjesta!


Już sami widzicie, że w Paryżu bez książki- jak bez ręki. Paryżanin musi mieć możliwość kupienia książki wszędzie. Dlatego również wzdłuż Sekwany znajdują się zielony budki, które oferują swoim klientom nie tylko obrazki i magnesy, ale również stare książki i komiksy. Wyglądają niezwykle malowniczo. Patrzcie:




Pierwszego dnia w Paryżu przechodziłam niedaleko angielskiej księgarni, której fotki już Wam pokazywałam. Wydała mi się ona tak bardzo przytulna, że wiedziałam, iż muszę tam wrócić. Koniecznie chciałam zrobić więcej zdjęć, żeby jeszcze bardziej przybliżyć Wam jej klimat. Okazało się jednak, że nie bardzo mogę moje zamierzenie zrealizować, ponieważ zdjęć robić nie było wolno. Nawet, gdy powiedziałam pani w księgarni, że to na bloga, że z Polski, że o książkach, że super, że się pochwalić, mimo wszystko usłyszałam "nie". Ale nie bójcie się! Nie zawiodłam Was i coś niecoś sfotografowałam! A jakże!
Żeby jednak nie działać wbrew tak uroczej księgarni, odsyłam Was na ich stronę internetową, gdzie zdjęć jest więcej, tak samo jak ekscytujących i cennych pozycji książkowych.





Dzień trzeci miał zakończyć się wizytą w Luwrze. Zresztą dokładnie tak się stało. Zmęczeni kolejnym długim spacerem i ogromem fenomenalnych miejsc i architektury, postanowiliśmy posilić się francuskimi bułkami i sokiem grapefruitowym (mój mąż nie rozróżnił pomarańcza od grapefruita na obrazku...) na placu, niedaleko szklanej piramidy, żeby z pełnymi brzuszkami udać się do muzeum i wdychać zapach wielowiekowych dzieł sztuki oraz jednodniowego potu tysięcy turystów (uf! jakie długie zdanie!). 
Książkomaniacy, oto co Luwr ma dla Was:




a po Luwrze późna kolacyjka i spanie


widzimy się dnia czwartego!