Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 stycznia 2012

patrząc wstecz...

Podróżując po książkowych blogach zauważyłam pewną tendencję. Otóż prawie nikt z Was w tym roku nie robił żadnych podsumowań. Mimo tej ogólnej niechęci postanawiam zrobić swoje pierwsze blogowe podsumowanie za rok 2011. Musicie mi wybaczyć.
A zatem...

w roku 2011

powstały 192 posty
najbardziej płodnym miesiącem był styczeń, bo wtedy dołożyłam do ogólnej puli aż 22 posty
najmniej pisałam w miesiącu czerwcu, bo tylko 11 razy, ale trudno się dziwić, skoro w tym miesiącu brałam ślub :)

A teraz książki:
największym książkowym zawodem okazała się "Niewinność zagubiona w deszczu", okazała się ona książką najbardziej nijaką,
żeby jednak Mendozie nie było przykro, to najlepszą książką roku 2011 jest "Przygoda fryzjera damskiego", a do tego jeszcze najzabawniejszą i najbardziej sarkastyczną
najnudniejszą książką niech zostanie "Tysiąc spokojnych miast". Przy wszystkich swoich zaletach, najmniej mnie porwała
książką, którą najłatwiej się czytało była ta, która nosi tytuł "Rozkoszne 2"
najtrudniej czytało się "Beatrycze i Wergili". Wrażenia jednak pozostały aż do dzisiaj.
Ta sama książka otrzymała ode nie tytuł najbardziej szokującej.
Najbardziej krwawą książką został "Wilczy miot", a żeby czytelników zbić z pantałyku dodam, że została ona również książką najbardziej romantyczną
najbardziej ckliwą książką (e-bookiem) jest "Jądro życia"
najbardziej naiwny okazał się "Wielki smród"

autorem roku 2011 zdecydowanie zostaje Eduardo Mendoza. Tylko on potrafi wywołać u mnie tyle emocji!

Ot i koniec podsumowania,
następne w roku 2012!
Strzeżcie się książki i nie zawiedźcie mnie!


niedziela, 29 stycznia 2012

Podróżnik stulecia

     Książki. Kochamy je i nienawidzimy. Kochamy za to, że są, nienawidzimy za to, że jest ich tak wiele. Kochamy je za to, że dają nam możliwość odbywania niewiarygodnych podróży, nienawidzimy za to, że czasami droga, po której prowadzą, jest zbyt trudna. Aby więc odpowiednio przedstawić Czytelnikowi kolejną książkę, autor tego tekstu przyrówna ją od ospy.
     Żeby opinia ta była stuprocentowo szczera i dobrze zrozumiana, musisz, drogi Czytelniku, pozbyć się odczucia, jakie wywołuje samo wspomnienie ospy, która w szerszych kręgach znana jest jako choroba i raczej nie wywołuje pozytywnych odczuć. Niech dzisiaj ospa stanie się na chwilkę stanem umysłu, bez negatywnego, chorobowego wydźwięku.
     Ospa. "Podróżnik stulecia" (dzieło wydawnictwa DobraLiteratura, dla których gratulacje za obiecującą okładkę i wygodny format). Więc nigdy nie zachorowaliśmy na ospę. Okazuje się jednak, że w okolicy ktoś znajomy zachorował (o tej książce prawie każdy coś słyszał), uznajemy zatem, że może trzeba by podejść, bo przecież z ospą jest tak, że im wcześniej się ją przechodzi, tym lepiej (poza tym, skoro słychać opinie, że książka ciekawa, to czemu nie). No i tutaj, drogi Czytelniku, zaczyna się problem. Pozwolisz, że autor tego tekstu, przeskoczy odrobinę w czasie i założy, że jesteś już na setnej stronie. Właśnie teraz pojawią się wszystkie chorobowe objawy. Książka jest tak skonstruowana, że budzi dwa, całkowicie skrajne odczucia. Kochasz ją i nienawidzisz jej z całej siły. Chcesz być chory, bo wiesz, że trzeba, bo jednak coś cię do tego ciągnie. Raz, że z głowy, dwa, że zwolnienie z pracy (przyjemny język, bardzo ładnie opisane detale powieści, każda koronka sukni i każde odbicie słońca, lawirowanie między postaciami tak zgrabne i wyważone, po prostu opisowy ideał), jednak z drugiej strony swędzi i denerwuje (niestety, wątki polityczne, filozoficzne, i ogólnie wszystko to, czego doświadczysz, drogi Czytelniku, podczas spotkań u panienki Sophie, to bezkształtny bulgot, sprawiający wrażenie, jakby autor się po prostu chwalił wiedzą).
     Maści zdecydowanie nam nie pomogą (samych opisów jest zdecydowanie za mało, żeby wynagrodziły nam te nieszczęsne spotkania). Jedyne co nas trzyma, przy życiu to obietnica rychłego wyzdrowienia i zaprzestania swędzenia (wątek erotyczny, między głównymi bohaterami, kryminalne odskocznie od monotonii dialogów).
     A skoro o dialogach mowa, to musisz wiedzieć, drogi Czytelnik, że stanowią one osobny i uciążliwy problem. Pisane bez odstępów, oddzielane jedynie przecinkami, pozlewane z akcją, nie pomagają w rozeznaniu się kto mówi, co mówi, kiedy mówi, a nade wszystko- po co?
     Czytelniku, czuj się uprzedzony przez autora tego tekstu, że te wszystkie wychwalania Andresa Neumana, te wszystkie nagrody i morze sprzedanych książek nie zmusza cię do zachwytu. Pozostań obiektywny i cierpliwy, bo na końcu czeka nagroda, jedyne co trzeba zrobić, to przejść przez ciemny labirynt.


za skrajne emocje dziękuje portalowi sztukater.pl oraz wydawnictwu Dobra Literatura

piątek, 27 stycznia 2012

hasła, jak małe książki

Nadszedł czasy, aby porozmawiać o encyklopediach. Każdy z nas na pewno je ma. I nie tylko encyklopedie. Mogą też być słowniki, leksykony i inne takie zbiory różnych haseł. Przeglądamy je, ale czy zdarza się nam je przeczytać? Czy zdarza się, że bierzemy taką książkę do ręki, robimy herbatkę i siadamy w fotelu, żeby poczytać?
Jest to trudne, bo nie ma tam żadnej spójności, poza tematyką i kolejnością alfabetyczną. Wiedzy jest tak wiele, w tak szybkim czasie podanej, że często nie jesteśmy w stanie jej przyswoić. Czy przez to encyklopedie nie tracą Czy nie są skazane na wieczne nieprzeczytanie?

wtorek, 24 stycznia 2012

cytat

Książki maja taką niesamowitą naturę, że czasami sprawiają, że zaledwie kilka słów zapada nam głęboko w głowę, lub porusza nas ich niezwykła trafność, lub po prostu estetyka.
Stąd też pojawi się kategoria cytat
Oczywiście przy ogromie książek wybór cytatów robi się bardzo trudny, bo przecież nie można przepisać ich wszystkich. Dlatego wybierać będę te, które nie opuszczały mnie minimum dzień. Taka top lista. 
Zacznijmy od cytatu z książki, którą aktualnie czytam (już niedługo recenzja) "Podróżnik stulecia".

"...to tak jak z książkami, patrzysz, jak piętrzą się w księgarni, i chciałbyś otworzyć je wszystkie, dowiedzieć się przynajmniej, jakie wrażenie robią. Myślisz, że być może właśnie tracisz coś ważnego, patrzysz na nie i czujesz się zaintrygowany, kuszą cię, mówią ci, jak nikłe jest twoje życie, a jak ogromne mogłoby być".


obrazek pochodzi ze strony www.treehugger.com

poniedziałek, 23 stycznia 2012

sobota, 21 stycznia 2012

Popart



No cóż... Książki o sztuce bywają uciążliwe. Z jednej strony chcesz pooglądać, z drugiej strony nie zawsze jesteś gotowy na porcję suchych faktów. Dlatego ważne jest, żeby autor potrafił w taki sposób stworzyć informacje o artyście, żeby były równie interesujące, jak prace tego drugiego.
Oczywiście, jeśli autorowi się to nie uda, to zawsze może wybronić się samymi pracami artysty. Chwała więc popartystom za ich prace, bo inaczej książka "Popart" nie miałaby niczego ciekawego do zaoferowania.
      Na szczęście wydawnictwo Arkady postanowiło dodać coś od siebie. Szata graficzna, jaką opatrzyli książkę, to pierwszy punkt, który ratuje tę pozycję. Warto zatem, kupując ją, nastawić się na oglądanie, a nie na czytanie.
      "Popart" składa się z kilku rozdziałów, a każdy z nich opisuje jednego popartystę. Całość mówi oczywiście o kierunku w sztuce, jakim jest popart. Na początek więc czytelnik (oglądnik) musi zmierzyć się ze spuścizną Andyego Warhola, co jest łatwe do przewidzenia, zważywszy na fakt, że jest to jeden z ważniejszych artystów tego nurtu.
      Kolejne spotkania to Jasper Johns, Robert Rauschenberg, Roy Lichtenstin, Tom Wesselmann i trzynastu innych. Każde takie spotkanie to odrobina tekstu, który ominęłabym głównie dlatego, że brak w nim iskry, brak zachęty, brak spójności w kontekście całej książki. Czytelnik musi przebić się przez całą masę pojęć, które dla laika są niezrozumiałe, a dla profesjonalisty zbyt suche. Opisywanych obrazów albo nie ma, albo są dopiero kilka kartek dalej, co nie ułatwia zagłębiania się w istotę sztuki popartu.
      Poza tekstem, w spotkaniach uczestniczą obrazy, rzeźby i wszelkie dzieła, z samymi artystami na czele. Czasami występują także członkowie ich rodzin, lub przyjaciele. Wszystkich ich i wszytko to, możemy oglądać na fotografiach, które są jedynym, aczkolwiek bardzo silnym argumentem przemawiającym za tą książką. Oglądając dany obraz skupiamy się tylko na nim, jest wyraźny, odosobniony i opisany. Nic nie blokuje naszych rozmyślań, nic nie blokuje wchłaniania wrażeń. Piękna jakość, wyraziste kolory, fenomenalna faktura. Album, który może być dumny ze swojej albumowatowości.
      No dobrze, okazuje się, że jednak fotografie to nie jedyny argument za. Drugim argumentem jest szata graficzna i ogólna jakość wydania. Okładka, która dużo wytrzyma, zanim się zniszczy. Grube, delikatne stronice. Żółto-czarne zaproszenie na kolejne spotkania i cytat.
      Wiecie kiedy ta książka byłaby idealna? Gdyby usunąć z niej te literki, które nie służą do złożenia imion mistrzów. Ale trudno, niech zatem zapisane strony pozostaną i zadziałają jak papierek, po rozpakowaniu którego dorwiemy się do słodkiego cukierka. Bylebyście nie wyrywali ich i nie wyrzucali do kosza...


za album dziękuje portalowi sztukater.pl oraz wydawnictwu Arkady

środa, 18 stycznia 2012

czytanie w kurtce

Od jakiegoś czasu możemy odwiedzać coraz więcej miejsc, gdzie można jednocześnie posiedzieć z kawa, herbatą i poczytać książkę. Są też księgarnie, takie jak empik, w których możesz oprzeć się o filar (kiedyś były tam kanapy, ale chyba zbyt duża ilość ludzi, którzy niekoniecznie przychodzili tam z zamiłowania do książek, zaszczycała je swoją obecnością), półkę, czy po prostu o ścianę i troszkę poczytać. W innych księgarniach również nie jest to zakazane, ale tylko w empiku ludzi jest na tyle dużo, że darmowy czytelnik nie rzuca się za bardzo w oczy.
Z jednej strony jest to bardzo wygodne. Czekamy na kogoś, mamy dużo czasu, nie zabraliśmy książki, a nie za bardzo mamy gotówkę, żeby ją wydać. Wpadamy zatem do księgarni, wybieramy książkę i czytamy. Czy po prostu idziemy do kawiarni, nie mamy towarzystwa, więc z półki wybieramy książkę i zaczytujemy się w rytm pociągania łyków z kubka. Nic bardziej idealnego.
Ale teraz postawmy się z drugiej strony, czyli osoby, która ma gotówkę, chce kupić książkę i wcale na nikogo nie czeka. Lub tej, która ma ochotę na herbatę z przyjacielem, a przy okazji chce kupić sobie książkę. Co łączy te dwie osoby? Chęć kupna książki.
Więc niech zdarzy się tak, że obie one sięgną po książkę, którą wcześniej w ręku mieli osobnicy opisani w drugim akapicie. Księgarniana książką jest wygięta w miejscu, w którym ktoś ją czytał i rozszerzył, aby lepiej dotrzeć do tekstu. Kawiarniana książka ma podobne objawy, do których czasami dochodzą malutkie plamy z napojów i okruszki z ciastek.
Możemy oczywiście założyć, że osoba, która darmowo czyta książkę poczuje się zobligowana do dbania o nią jeszcze bardziej, niż jakby była jego, ale niech się zdarzy, że tak się nie stanie?
Nie zdarzyło mi się jeszcze zobaczyć w księgarniach obniżki na książki zniszczone, a zniszczonych książek widziałam całe półki. Porwane okładki, zagniecione kartki i porozklejane wierzchy.
Czy więc powinno się darmowo czytać książki i herbaciano je przeglądać?

niedziela, 15 stycznia 2012

książkotrzymacz z głosowaniem

Hej, hej, hej.
Głosowanie na blog roku ruszyło, więc jeśli ktoś ma ochotę zagłosować, to zapraszam!
Esemes o treści "E00195" na numer 7122.
Cieszy mnie też, że kasa z tych esemesów nie idzie ot tak, do kieszeni, tylko jeszcze robi coś dobrego. 


A poza tym nawoływaniem, to jeszcze mam dla Was książkotrzymacza, ze strony www.likecool.com:


i co Wy na to?
prościej się nie da. To znaczy da, ale wtedy zostajemy sam na sam z kawałkiem deski.
Cudownie wielofunkcyjny, cudownie gałęziasty. Ot, książkotrzymacz...

czwartek, 12 stycznia 2012

toruńskie czytanie II

Do Torunia zawitałam dwa razy. Za każdym razem, poza rewelacyjną zabawą z przyjaciółmi, pilnie szukałam wszelkich objawów książkowości. O pierwszej wyprawie mogliście poczytać wcześniej, a o późniejszej też już co nieco napisałam. Nadeszła więc pora, aby uzupełnić wpis z 13-ego listopada i pokazać Wam o co wzbogaciła się nasza pierwsza wyprawa.
Ogólne tendencje, co do Torunia, znacie. Piękne miasto, bardzo dobre jedzenie, piwiarnie i winiarnie warte wejścia, no i przepyszne pierniki. Niestety z księgarniami słabo, bo prawie wszystkie bazują jedynie na najtańszych książkach, tzw. kiermaszowych oraz na podręcznikach. Brak też klimatycznych miejsc, takich, jakie można było napotkać w Pradze. Na szczęście książkofila nic nie zraża i w każdej księgarni znajdzie coś dla siebie. 
Zaczynajmy zatem kolejną książkopodróż przez Toruń:
Na początek uzupełnię krajobraz już nam znany. Księgarnia językowa, z podręcznikami, której nie wypatrzyłam wcześniej.


Również i tych "tanich książek" nie dopatrzyłam się wcześniej.


Jak ostatnim razem spacerowałam po Toruniu, książki było nieco droższe, a że listopad to czas przecen, więc i księgarnie nie chciały być gorsze. Oto rezultat:


Następną księgarnie już Wam prezentowałam. W lipcu powstało zdjęcie, ale wtedy księgarni tej nie odwiedziliśmy. Tym razem stało się inaczej, a głównie za sprawą przemiłego pana, który w taki sposób objawił się nam na ulicy:


Skręciliśmy więc i oto znaleźliśmy się przed księgarnią.


Jak widzicie, przygotowuję się do wejścia. Rękawiczki do torby, zmiana okularów i na polowanie. Dobrze sami wiecie, że widok książek jest powalający, więc jak już jestem w księgarni, to nie mogę powstrzymać się przed zrobieniem zdjęcia. Oto i one:


Z łupami w torbach (oczywiście opłaconymi :) ) udaliśmy się na dalszy spacer.
Oczom naszym ukazała się przepiękna Książnica Miejska, im. Mikołaja Kopernika (PWN pomoże nam rozszyfrować ten wyraz)


Trudno nam było uchwycić ją cała, więc niestety tylko taką fotkę możecie oglądać. Ale ja zawsze powtarzam, że lepiej tak, niż wcale.
Księgarni więcej nie znaleźliśmy, ale za to książkowe elementy jeszcze się przewijały. I tak w Toruniu można bawić się w takim oto klubie:


Również mieszkańcy Torunia biorą czynny udział w rozprzestrzenianiu się słowa pisanego, a dowodem niech będzie to oto ogłoszenie:


Mniej więcej, jeśli nie chcesz książki, zostawiasz ją na półce w lokalu. Ktoś na pewno będzie ją chciał. Taki antykwariat z ręki do ręki i absolutnie za darmo. Pięknie!
Ale słuchajcie, najlepsze zostawiam na koniec.
Otóż w jednym z lokali, gdy zmożona potrzebą udałam się do toalety, oto co ukazało się moim oczom:



Książka we wiadrze, do tego na delikatnym łańcuszku. Absolutny odlot! Nie byłam na to gotowa! Przynajmniej wiedziałam, skąd ta długa kolejka...
A gdy na koniec zobaczyłam na podłodze to:


w duchu gratulowałam Torunianom pomysłowości.
Bogatsza o książkę, wspomnienia i fotki, odjechałam do Gdańska.


zachęcam do czytania o książkopodróżach

wtorek, 10 stycznia 2012

Al Pacino

     Recenzent napotyka wiele trudności, gdy przychodzi mu wypowiedzieć się na temat wywiadu. Bo w sumie nie ma tutaj wielkiego pola do popisu. Może psycholog miałby się na czym wykazać, może dziennikarz, lub filmoznawca. Ale recenzent? Recenzent książkowy? Co on może powiedzieć? Że akcja interesująca? Akcji nie ma! Że język zbyt potoczny? Ale to przecież rozmowa, nagrana na dyktafon i przepisana. Nawet o bohaterach nic nie powie, o sposobie prowadzenia postaci, bo tam jest tylko pytający i pytany. Recenzent nie porywa się na psychoanalizę, nie powie jaki jest pytany, nie wypowie się na temat złożoności pytającego.
     Co więc recenzent może powiedzieć o książce "Al Pacino", wydanej przez wydawnictwo Axis Mundi, a podanej czytelnikowi w formie wywiadu przeprowadzonego przez Lawrenca Grobla? Myślę, że starczą dwa słowa: jest fantastyczna!
      I najwygodniej będzie porównać ją do wina.
      W sklepie win jest wiele, więc wybieramy je przede wszystkim po kraju pochodzenia. Skąd pochodzą te najlepsze (wiadomo, że gdy spotyka się Lawrence Grobel i Al Pacino nie może wyjść źle). Potem, gdy stajemy przy odpowiedniej półce, z odpowiednim krajem (tutaj daję Wam pole do popisu) przychodzi czas, aby zdecydować się na jakieś konkretne. Często pomocne są etykietki (okładka jest absolutnie fenomenalna. Bardzo zmysłowe i tajemnicze zdjęcie Ala Pacino, spowite w czerń, do tego wypukłe srebrne litery, obietnica czegoś intrygującego).
      Ominiemy fragment z niesieniem wina do domu, szukaniem towarzystwa (Al Pacino się o nie postara, wyszukując historie o swoich przyjaciołach i wrogach z branży) i przejdziemy od razu do picia.
Gdy nalewamy wino do pierwszego kieliszka, słychać bardzo charakterystyczny i przyjemny dla ucha dzwięk (wstępem opatrzył tę książkę Ernest Bryll, krytyk filmowy, a kilka słów od siebie dodał Al Pacino).
      I potem przychodzi czas na pierwszy łyk, który ma zdecydować o tym, czy wino warte jest naszego zachodu. Po przeczytaniu pierwszej strony czytelnik może mieć pewność, że obojętnie ile wydał, są to pieniądze wydane mądrze i przyjemnie. Pytania zadawane przez pytającego są nietuzinkowe, bezpośrednie i całkowicie odkrywające każdy zakamarek pytanego. Sam pytany odpowiada ciekawie, przejmująco, szczerze i filozoficznie. Nie jest to typowa rozmowa o pieniądzach, filmach i biografii. To rozmowa o życiu, sztuce, teatrze i Szekspirze. Gdy dodam, że o wzlotach, upadkach, szczęściu i płaczu może zabrzmieć lekko banalnie, ale niech będzie, że nie mamy akurat w domu kryształowych kieliszków i musimy posiłkować się tymi szklanymi (kieliszki są niezależne od wina, więc zrzucam je na karb moich umiejętności).
      Z każdym kolejnym łykiem czujemy przyjemne ciepło, robi się nam niezwykle błogo i jedno co wiemy na pewno, to to, że za żadne skarby nie przestaniemy pić tego wina (od książki nie da się oderwać, i chociaż pytania się czasami powtarzają, ponieważ książka ta to zbiór wywiadów z kilku lat, to jednak odpowiedzi zawsze są inne i za każdym razem równie interesujące).
      Dopiero sam koniec książki, podobnie jak dno butelki, nie za bardo może przypaść do gustu. Po pierwsze dlatego, że koniec jest końcem, po drugie dlatego, że czeka na nas już tylko podsumowanie, które właściwie nic nowego nie wnosi, a nie pozwala oddać się rozmyślaniom nad ukończoną pozycją.
      Czy chcemy iść po następne wino? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że czytelnik musi zmierzyć się z ogromną pokusą, aby obejrzeć każdy film, o którym mowa w książce. Jeszcze raz prześledzić sceny, które Al Pacino tak bardzo lubił, których nienawidził, nad którymi najmocniej pracował, a podczas których improwizował.
      Sam widzisz czytelniku, że nie ma sensu mówić jakim Al Pacino objawił się podczas wywiadu. Czy był wrażliwy, czy był romantyczny, czy był melancholijny, czy arogancki. Grunt, żeby przekonać się jak mówi Al Pacino, gdy jest prawdziwy. 


za książkę dziękuję wydawnictwu Axis Mundi oraz portalowi sztukater.pl

poniedziałek, 9 stycznia 2012

książkotrzymacz

wiecie już, że lubię przestrzenne miejsca, białe, czyste książkotrzymacze. Dlatego właśnie ten okaz, który znalazłam na stronie www.bonluxat.com, tak bardzo przypadł mi do gustu.
Wprawdzie nie może być on pełen książek, żeby nie zepsuć efektu, ale przecież książki tak wyeksponowane wyglądają lepiej i dumniej. Pamiętajcie, że w idealnym świecie, w którym ten książkorzymacz mam, mam też ogromne mieszkanie, w którym mieści się wszystko, co trzeba.


niedziela, 8 stycznia 2012

spacer na deszczu, czyli ckliwy post

tym razem nie będzie książkowo, tym razem będzie romantycznie. Tym razem pokażę Wam fotki z mojego spaceru po parku, w deszczu. Jako, że dzień wolny, wspólnie z mężem zdarza mi się rzadko, więc wybraliśmy się do Parku Oliwskiego. Kto nie był, niech idzie. Jest tam pięknie, a co najlepsze, nie ma znaczenia jaka jest pogoda (odsyłam Was do Wikipedii, gdzie możecie poczytać co nieco o tym cudownym miejscu)
Do tego park ten kojarzy mi się z dzieciństwem, bo to właśnie tam spacerowałam z dziadkami. Dzięki temu w mojej głowie na przemian pokazują się różne wspomnienia i w zabawny sposób łączą się z teraźniejszością. Coś jest, czegoś nie ma, coś przeniesiono, coś dostawiono. 
Co prawda nie ma już mojej ukochanej rzeźby węża, ale przynajmniej pozostał po niej cokół i mam co wspominać. Sam park jest zdecydowanie mniejszy, niż był jak byłam mała. Ale to zdecydowanie kwestia perspektywy. 
Oto kilka fotek. Może nie należą one do tych najbardziej genialnych, ale jako tako pokażą Wam jeden z moich ulubionych parków. 
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to drobne zejście z tematu.








środa, 4 stycznia 2012

jedną nogą w fikcji...

powinnam już spać, bo idę do pracy na 4-tą rano i koniecznie nie mogę się spóźnić, ale dzisiaj do mojej głowy zapukało kilka pomysłów i myśli. Nie mogę zasnąć ze świadomością, że jutro mogę nie złapać tego nastroju, w jakim jestem dzisiaj, teraz. Dlatego właśnie muszę napisać to dzisiaj.
Niedawno wyszłam z kina. Oglądałam "Dziennik zakrapiany rumem" (nie chcę rozmawiać o tym, jak bardzo irytująca jest taka barbarzyńska zmiana tytułu). Nie będę pisała Wam o tym czy film był dobry, czy nie, czy Johny Depp był cudowny czy nie. Nie znam się na filmach i pewnie nigdy nie będę.
Ale jazda do domu utwierdziła mnie w przekonaniu o wielkim wpływie nastroju filmowego na samopoczucie chwilkę po seansie. Wychodząc z kina, dopijając herbatę po skończonej emisji filmu w domu, wyłączając komputer po obejrzeniu, człowiek jest w transie. W pewnym sensie czuje się tak, jakby był gdzieś tam w kącie dziejącej się akcji. Przez chwilkę czujemy się jak zakochana dziewczyna, zdradzony mąż, mafiozo, dziennikarz, morderca, lub ktokolwiek występuje w jakimkolwiek filmie.
Gdy kobieta jest ciemiężona na ekranie, biada mężowi, który napatoczy się kobiecie widzowi. Gdy na filmie bohater jeździ wypasionymi furami z zawrotną prędkością, biada mi, która siedzi na fotelu pasażera, a za kółkiem mąż w transie (już mniej więcej wiecie, jak wyglądał mój powrót do domu).
Przez chwilę przenosimy się w czasie i przestrzeni, a także osobowości. Doprawdy niewiarygodne.
I teraz przejdźmy do sedna sprawy. Czy książki też tak potrafią?
Owszem, zdarzało mi się czuć sympatię, współczucie i całą gamę innych emocji i odczuć do bohaterów powieści, ale czy kiedykolwiek czułam, jakbym była w ich skórze? Nie wydaje mi się. Czy na prawdę potrzeba zmysłu wzroku, żeby tak głęboko zatopić się w historii?
Czy może to raczej magia wielkiego ekranu i zaciemnionej sali? Powiedziałabym, że raczej nie, bo w domu możemy doznać tego samego. Czyżby nasza wyobraźnia była za słaba? Czy może w tym jednym książki muszą ustąpić miejsca filmowi?
Trudno mi odpowiedzieć na te pytania. Jak zwykle to bywa z problemami, pozostanie tylko echo znaku zapytania i przedarty bilet z kina.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

książkosztuka w okno puka

Co dalej w roku 2012? A może odrobinka sztuki? Dawno już Wam nie pokazywałam co też z książek może powstać. W tym przypadku potrzebujemy kilka podobnych książkowych egzemplarzy, nożyczki i mnóstwo wolnego czasu, a także odrobinkę wyobraźni. 
Tym razem chcę Wam zaprezentować prace Kylie Stillman, które znalazłam na stronie www.crookedbrains.ne.
Kylie urodziła się w 1975 roku w Australii. Żyje i pracuje w Melbourne.
A co z tej pracy wychodzi? Te oto dzieła sztuki:






Jestem pod wielkim wrażeniem. I chociaż znowu pojawia się ten problem, o którym wiele razy dyskutowaliśmy, że jest to niszczenie książek, to jednak sama mam w swojej kolekcji kilka takich, których nie byłoby mi żal pociąć. A pomysł na lecące ptaki jest absolutnie fantastyczny i mam nadzieję go kiedyś wykorzystać.

niedziela, 1 stycznia 2012

Allen na scenie

I oto nastał rok 2012. Zacznijmy go zatem recenzją książki "Allen na scenie", wydanej przez wydawnictwo Rebis

     To, jak książka wygląda, jak jest wydana, jest bardzo istotne. I nawet, jeśli zdaje się komuś, że to nie ma znaczenia, to i tak podświadomie, efekty wizualne książki wpływają na jakość czytania.
     Wiadomo, że wydawnictwa waloryzują niektóre pozycje. Pewne tytuły są dla nich bardziej wartościowe, inne odrobinkę mniej, dlatego, gdy trzyma się w ręku książkę w twardej oprawie, z posrebrzanymi literkami, a do tego dołożonej okładce papierowej, w pięknym, minimalistycznym stylu, to można odetchnąć- na pewno nie trzymamy w ręku gniota.
     Trzymamy Woodiego Allena.
     Książka ta to pięć historii, które napisane są w formie sztuki. Mamy zatem podział na role, mamy i didaskalia. W głowie od razu kotłuje się myśl- zebrać grupę znajomych i na scenę! Z czytaniem jest odrobinę gorzej, bo czasami trudno nadążyć za szybko płynącą akcją i wymianą zdań. Kto to powiedział?! Kto mu odpowiedział?! Co mówił?! Czemu?! Niech jednak to nie zniechęci nikogo do książki, bo po kilku stronach można się przyzwyczaić.
     O czym są te historie? Lepiej nie zadawać trudnych pytań. Każda z nich jest jedyna w swoim rodzaju i każda z nich ma swój odrębny i interesujący tor. Chociaż czasami urywa się tam, gdzie powinna dalej trwać, to jednak można zaryzykować stwierdzenie, że jest to element zamierzony, budujący odpowiedni klimat.
     Przed czytelnikiem jawi się książka napisana językiem kompletnym, skończonym, zgrabnym i błyskotliwym. Nic dodać, nic ująć. Każde słowo sprawia wrażenie przemyślanego. Rzuconego mimochodem, a jednak z pełną świadomością. Słowa pozorne, a mimo to absolutnie rzeczywiste. Taki paradoks czytelniczy, który u Allena przekłada się również na specyficzny klimat filmowy. Ale niech nikt się nie martwi. Nie trzeba znać Allena Reżysera, żeby docenić Allena Pisarza. Zresztą i tu i tu jawi się on jako Allen Autor i to powinno każdemu wystarczyć.
     „Allen na scenie” to książka z kategorii tych, które wywołują uśmiech na twarzy podczas czytania. Zabawne scenki, ciekawe riposty, absurdalne postaci, przewrotna fabuła. Lektura na jeden wieczór, przemyślenia na kilka dni. Co też autor nam mówi?
     A złe strony? Nieumiejętność powiedzenia „dosyć”. Gdy śmieszne zdania, stają się zbyt śmieszne, a zadziwiający przebieg akcji dziwi aż nazbyt. Czasami zbyt nachalne pukanie do świadomości czytelnika i zbyt głośny krzyk: „Widzisz, jakie to zabawne?”. Najbardziej obrazowe będzie porównanie Allena Autora do cioci, która tłumaczy powiedziany wcześniej dowcip. 
     Ale jak to bywa z ciocią, śmiejemy się z dowcipu, a potem w duchu, z tłumaczącej cioci. Co zatem zyskujemy? Podwójne dobry humor. I niech to, na początek, zachęci Was do Allena. Resztę znajdziecie sami, zapewniam, nie będzie trudno!


Za książkę dziękuję wydawnictwu Rebis i portalowi sztukater.pl