Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 marca 2011

zabawa

żeby ten piękny słoneczny dzionek się utrzymał, to proponuję zabawę :)

Gdyby wszystkie książki na świecie miała napisać jedna osoba, to był/byłaby to ..., ponieważ ...

nie mogę się doczekać Waszych odpowiedzi!

wtorek, 29 marca 2011

książki najbardziej nieprzeczytane

Zupełnie na początek powiem Wam, że cały czas zapraszam do poprzedniego posta, gdzie wciąż trwa rozmowa o antykwariatach i wszystkim, co z nimi związane.
Kilka osób pytało się mnie, czy porozmawiamy na blogu o pewnym rodzaju książek, który istnieje nieoficjalnie i mało kto lubi się przyznawać, że też takie posiada. Już jakiś czas temu zauważyłam, że sama mam ich całkiem sporo. Nazywają się one "książkami najbardziej nieprzeczytanymi". Charakteryzują się tym, że posiadają tajemną siłę, która nie pozwala dotrzeć do końca. Choć bardzo chcemy i zaczynamy kilka razy, one i tak znajdą sposób, żeby nas przechytrzyć i nie dać się okiełznać. "Książki wyzwolone", jeśli wolicie takie określenie.
Mogą to być również takie książki, które bardzo dobrze znamy, wiemy o czym są, potrafimy o nich rozmawiać, ale tak na prawdę nigdy ich nie czytaliśmy. Istnieją gdzieś tam w konstelacji książkowych półek, nawet wyglądają na przeczytane, bo kilka razy mieliśmy je w ręku, kartkowaliśmy, a jednak nie możemy z czystym sercem powiedzieć, że należą one do tych już przeczytanych. Jakby tego było mało, gdy ktoś nas o nie pyta, potrafimy doskonale odpowiedzieć. Wiemy, że są, wiemy o czym są, ale skąd? Nie wie nikt. Zresztą sposobu rozmowy o takich książkach uczy Pierre Bayard w książce pod tytułem "Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało" (swoją drogą polecam tę pozycję, chociaż przyznać muszę, że bardzo cienka, a mimo to jeszcze nie przeczytałam jej do końca).
No i teraz nadszedł ten moment, w którym przyznam się Wam do tego jakie to książki należą do mojej kategorii tych najbardziej nieprzeczytanych:
1. Wyspa dnia poprzedniego Umberto Eco
2. Ulisses James Joyce
3. O sztuce Ernest Gombrich
4. Historia piękna i brzydoty Umberto Eco
5. Tako rzecze Zaratustra Fryderyk Nietzsche
6. Dzieje sześciu pojęć Władysław Tatarkiewicz
No dobra, na  ten moment zamknę listę, bo jeszcze popsuję sobie humor.
A jak wygląda u Was sprawa z książkami najbardziej nieprzeczytanymi?

niedziela, 27 marca 2011

Kupować nowe, czy używane? Oto jest pytanie!

Jakiś czas temu zastanawialiśmy się czy warto pożyczać komuś swoje książki. Potem zastanawialiśmy się, czy warto wypożyczać książki z biblioteki. Dzisiaj chciałabym zastanowić się nad tym, czy warto kupować je w antykwariatach? Już wcześniej pisałam Wam, że razem z moim Tomkiem przywozimy książki, zakupione w antykwariacie, jako formę pamiątki z podróży. Jednak, poza tymi sporadycznymi wizytami, nie często pojawiam się w miejscu, gdzie już przeczytane książki szukają nowych czytelników. Jest jeden antykwariat w Gdańsku, na ulicy Korzennej, gdzie od czasu do czasu coś kupię. Ostatnio była to "Monachomachia, czyli Wojna Mnichów" autorstwa Ignacego Krasickiego oraz "Motylek ze szpilek" Józefa Bułatowicza. Sami widzicie, poza nielicznymi zakupami, większość moich książkowych zdobyczy pochodzi z księgarni.Nie oznacza to, że nie lubię wpadać od czasu do czasu do antykwariatu i przyglądać się tym zatłoczonym i wygiętym półkom. W każdym razie rodzi się pytanie: czy lepiej kupować książki nowe, czy może lepiej używane? Za używanymi przemawia na pewno to, że jest to zdecydowanie bardziej ekologiczne. Taki literacki recykling. Ktoś przeczytał, ja też chcę, więc po co kupować nową, skoro zdecydowanie taniej (kolejny plus) mogę przeczytać starszą. No i pomyślcie o całej szlachetności książki z pożółkłymi kartkami, wytartą okładką i zużytymi zszyciami. Można często zobaczyć jaki fragment cieszył się szczególnym uznaniem, a jak mamy szczęście to znajdziemy notatki osoby, która czytała tę pozycję wcześniej. Jednak co z tymi, którzy lubią zapach nowej książki, jak na przykład ja? Nie ma nic piękniejszego, niż jeszcze nie przeczytana książka, która czeka na podbój. Równiutkie kanty, bialutkie strony, okładka cudownie twarda. Sama nie wiem. Tak samo lubię żółte strony, jak i białe, jednak wydaje mi się, że z tymi pierwszymi to zdecydowanie wolę czytać stare książki pradziadków, dziadków i rodziców, niż takie same niewiadomego pochodzenia. Bo wydaje mi się, że w sprawie książek jestem raczej nieufna, gdyż często sama widzę co ludzie potrafią zrobić ze słowem pisanym. Moje rozwiązanie: na 100 książek z ksiegarni, jedna z antykwariatu. A jakie jest Wasze zdanie?

piątek, 25 marca 2011

książkotrzymacz

Muszę powiedzieć, że te półki (znaleziska ze strony www.digsdigs.com) i ogólnie całe ustawienie pokoju od początku mnie urzekły. Wspaniałe oświetlenie, ogromna przestrzeń i dużo miejsca na książki, przy ogólnym wrażeniu przepustowości.
Żyć nie umierać! Oceńcie sami:

Zastanawiam się która opcja jest lepsza. Czy ta z odsłoniętym oknem, czy może ta z przedzielonym półką pokojem... hmmm....

środa, 23 marca 2011

Okręt w herbie

Jakiś czas temu pisałam Wam o pewnej nowości, jaką była książka "Okręt w herbie".  Tak się złożyło, że moi kochani przyjaciele czytają mojego bloga i właśnie tę książkę dostałam na urodziny (jeszcze raz wielkie dzięki :* ). Dzisiaj, po jej przeczytaniu, chciałabym podzielić się z Wami swoimi wrażeniami (dla pełniejszego odbioru zachęcam do przeczytania posta o tej książce, który napisałam zanim zajrzałam do środka). Oto one:

     Z legendami zawsze jest ciekawie, bo dzięki wyobraźni autora i opowieściom opowiadanym od ucha do ucha, można zdecydowanie ubarwić rzeczywistość. Właśnie z takim nastawieniem podeszłam do lektury legend gdańskich, pt. "Okręt w herbie" autorstwa Franciszka Fenikowskiego. Zostały one wydane przez Słowo/obraz terytoria w 2010. Oczywiście nie była to pierwsza odsłona tej książki. W 1977 roku wydało ją Wydawnictwo poznańskie. Tak czy inaczej uznałam, że po lekturze legend Jerzego Sampa można spróbować innych.
     Po ich przeczytaniu muszę powiedzieć, że raczej nie było warto. A oto dlaczego:
Czytając legendy oczekuje się od nich, że w ciekawy i interesujący sposób opiszą coś, co spotykamy na co dzień i co pozornie wydaje nam się zwyczajne. Na przykład dlaczego właśnie w tym miejscu stoi głaz, albo czemu tak wygląda pomnik, lub z jakiego powodu w ścianę budynku wmurowana jest postać psa. Czekamy na błyskotliwa opowieść o zaklętym rycerzu, o nieszczęśliwej księżniczce, lub o zaczarowanym flecie. Niby wszystko to u Franciszka Fenikowskiego było, ale końcowe puenty legend zupełnie nie satysfakcjonowały czytelnika. Trudno to wyrazić słowami, ale wytłumaczenie przeróżnych zjawisk nie było ani błyskotliwe, ani ciekawe, ani wiarygodne. "Okręt w herbie" prezentuje serię opowiadań tak ponaciąganych, żeby na siłę pasowały do określonych przedmiotów. Czytając je aż chciało sie krzyczeć "Ale przecież nikt normalny by na to nie poszedł!", "Ale przecież tak łatwo to podważyć!", "Ale przecież tu nie ma żadnego oszustwa!", "Ale przecież to nawet nie jest logiczne!", "Ale przecież jedno nie ma związku z drugim!". Zdecydowanie za mało legendarne były te legendy, lub innymi słowy, za mało legendy w legendzie. Są to takie legendy, które nic nie tłumacza i nic nie ubierają w bajkową szatę opowieści.
     Jakby tego było nie dosyć, to blurb całkowicie zdradza zakończenie każdej legendy. "O Szymku Flisaku, który swoimi skrzypkami uciszył groźne psy na Wyspie Spichrzów"... zgadnijcie o czym jest ta legenda. Lub "O sprytnym wartowniku strzegącym Bramy Wyżynnej, którzy oszukał diabła".
Dodajcie do tego jeszcze wiersze powtykane między legendy i macie książkę, która zupełnie nie daje radości.
     Jedyne, co ją ratuję to fakt, że zabrało się za nią wydawnictwo Słowo/obraz terytoria, które ozdobiło ją fantastycznymi obrazkami. Lekko kanciaste i nierzeczywiste budują niesamowity klimat.
     Lecz jeśli ktoś lubi legendy grubymi nićmi szyte... polecam.

poniedziałek, 21 marca 2011

nowość

Oj, dzień pełen wrażeń, stąd post lekko opóźniony. Ale jak to mówią, lepiej późno, niż wcale, zatem jest! Kolejna nowość, którą wyszukałam specjalnie dla Was. Tym raz jest to książka, którą proponuje wydawnictwo Słowo/obraz terytoria "Muleum" Erlenda Loe. Opowieść zaczyna się katastrofą lotniczą i stratą najbliższych członków rodziny. Reszta historii to, według opisu, próba ustabilizowania emocjonalnego bohaterki, uporania się z tragedią i z najbliższym otoczeniem (pojawia się tam kafelkarz z Gdańska i niezrównoważony terapeuta). Akcja książki dzieje się w Olso, a potem w przeróżnych zakamarkach świata. Zachęta tej pozycji zaczyna się od pytania : "Czy pragnienie śmierci może być początkiem nowego życia?".
Sami widzicie, na pewno nie jest to pozycja radosna i relaksująca. Nie opowiada o przyjemnym bieganiu po łące. Odważna nowość wydawnictwa, zwłaszcza w kontekście wydarzeń minionego roku.
Czy to na pewno dobry wybór? Trzeba przeczytać i się przekonać.
Do pierwszego kwietnia książka na stronie wydawnictwa jest w promocji.

sobota, 19 marca 2011

książkoteria

Witam Was Książkomaniacy!
Macie książki na półkach, macie pewnie i na podłodze i na innych różnych meblach. Ale czy macie je na uszach, szyi lub ręku?
Patrzcie, co dla Was znalazłam na stronie albertaonline.org:


 A teraz może jakiś wisiorek?
Ciekawe jakiego rodzaju książkę zmarnowano, żeby powstało takie rękodzieło?
Teraz proponuję Wam wizytę na stronie www.bookearrings.com, gdzie znajdziecie różnego rodzaju książkoterię.
Kolejny wisiorek ze strony www.millionlooks.com? Nie ma problemu, oto on:
No i jeśli ktoś z Was nie przepada za książkoterią, to może skusi go torebeczka? Znaleziska ze strony www.environmentteam.com
 I co? Podoba się Wam?

czwartek, 17 marca 2011

dziecięce czytanie

tym razem proponuję powspominać sobie co nieco. Przy okazji niedawnego sprzątania miałam okazję nie tylko uporządkować książki, które codziennie widzę na moich półkach, ale również i te, które gdzieś tam pochowałam, żeby zrobić miejsce dla nowych i tematycznie bardziej aktualnych. Ale jak powyjmowałam te moje wszystkie dziecięce książeczki, to aż mi się miło na sercu zrobiło. Te wszystkie obrazki, które oglądałam setki tysięcy razy, które uwielbiałam i te, których się bałam. Te niesamowite emocje, obudzone przez tak dobrze znane kształty, kolory i postaci. Niesamowite wrażenie. Można się absolutnie zatracić we wspomnieniach. Na przykład elementarz, z którego uczyłam się czytać. Taki stary, lekko zniszczony i porysowany kredkami jeszcze przez mojego maleńkiego tatę (no dobra, odrobinę też przeze mnie :) ). No i książeczką pod tytułem "Filik", zaczynająca się od wierszyka: "To jest Filik, kotek bury, ma wąsiki i pazury. Dobry jest ten kotek Filik, chce by wszyscy mleczko pili".
Disneyowskie opowiadania bożonarodzeniowe i "Siedem duszków tęczy", bajki Brzechwy wydane w formie ogromnej księgi z kosmicznymi obrazkami. Nie do opisania jest to uczucie wywołane dzięki książkom z czasów dziecinnych. Zgadzacie się ze mną? A może macie jakieś swoje ulubione dziecięce książeczki?

wtorek, 15 marca 2011

nowość

Ciągle te książki, książki, książki. A przecież w tytule jest też kawa. Macie zatem kawę. Nowość wydawnictwa Zysk i Spółka:
"Tajemnice kawy". W telewizji możecie zobaczyć i usłyszeć, że coraz większą wagę przywiązuje się do jakości kawy i sposobu jej podania.Czy ma być w ziarnach, czy mielona, czy może rozpuszczalna, czy instant. Jak ją zaparzać? Czy najpierw mielić i zalewać wodą, czy najpierw gotować esencję, a dopiero potem robić z niej kawę? No i wreszcie o co chodzi z tą kawą ekologiczną? Myślę, że wiele odpowiedzi będzie w tej książce. Samo wydawnictwo zaprasza najpierw do odbycia pewnego kawowego eksperymentu.
Oczywiście książki tego typu nie nadają się dla wszystkich, bo zapewne nie mają zbyt wiele akcji w sobie, a jedynie opis pewnego produktu, ale może warto spróbować? Sara Magdalena Woźny, mająca doświadczenia wypływające ze świata kawy, zaprasza nas w podróż. Jedziemy?

niedziela, 13 marca 2011

niespodziewane spotkania

Uwielbiam dni takie jak dzisiaj. Piękna pogoda, słońce, lżejsza kurtka niż zwykle i mniej obudowane buty. Do tego podróż autobusem, która zwykle daje mi czas na spokojną i nieprzerwaną (aż do mojego przystanka) radość z lektury. No a dzisiaj, poza pożytecznością środków lokomocji, o której pisałam w zeszłym roku doszło coś więcej. Spotkałam jednego z moich ulubionych pomorskich pisarzy : Stefana Chwina. Co prawda nie dane mi było zamienić z nim ani słowa, ale dziwne to było chociażby dlatego, że ostatnio mój Tomek pokazał mi na księgarnianej półce nową pozycję tegoż autora : "Panna Ferbelin". Gdyby nie fakt, że mam ogromną kolejkę pozycji czytelniczych, to już bym ją kupiła. Sami więc widzicie, że Stefana Chwina ściągnęłam myślami.
Za każdym razem, gdy mam okazję go spotkać (jest wykładowcą na Uniwersytecie Gdańskim, gdzie studiuję, więc raz na sto lat zdarza się, że jedziemy tym samym tramwajem, albo autobusem) przypomina się mi pewna przygoda. Otóż jechałam sobie spokojnie tramwajem do babci. Tłok nie pozwalał mi wyciągnąć książki i czytać, więc tylko stałam i obserwowałam otoczenie. Aż tu nagle, ku mojemu ogromnemu zdziwienia, w wagonie przede mną zauważyłam Stefana Chwina! Jakże się ucieszyłam, bo książka, którą akurat miałam była właśnie jego autorstwa ("Dolina radości"). Niewiele myśląc, na kolejnym przystanku, wyskoczyłam ze swojego wagonu i pognałam ku panu Stefanowi. Nawet nie macie pojęcia, jakie zdziwienie malowało się na jego twarzy, gdy podleciała do niego zdyszana małolata z książką w ręce prosząc o autograf. Bezcenne :)
Ciekawa jestem czy i Wy mieliście takie spotkanie pierwszego stopnia z książkowymi autorami.

ps. moja ukochana dedykacja od Stefana Chwina brzmi "Dla Marty, z adrenaliną" :)

piątek, 11 marca 2011

zabawa

post specjalnie na dzisiaj znajdziecie niżej.
a wyżej, czyli tu znajdziecie zabawę:

gdyby wszystkie książki miały jeden kolor, to byłby to ..., ponieważ ...

czekam na Wasze odpowiedzi, zobaczymy na jaki kolor malują literki :)

zaproszenie

Dzisiaj chciałabym Was zaprosić na promocję książki Waldemara Nocnego pt. "Do wkrótce". Odbędzie się ona w Nadbałtyckim Centrum Kultury w Gdańsku, 29 marca o godzinie 18:00.
Czy warto iść? Na pewno tak, zwłaszcza jeśli ktoś mieszka w Gdańsku, bo właśnie stąd jest autor i tutaj dzieje się akcja książki.
Opowiada ona o staraniu ułożenia sobie życia w czasie zmian ustrojowych, "rzeczywistość, w której dwójka bohaterów, ludzi wrażliwych, chwilami włączających się w nurt protestu i rewolucji społecznej, próbuje znaleźć miejsce dla siebie, swojej miłości, swoich aspiracji i marzeń".
Warto iść, przede wszystkim po to, aby przekonać się w jaki sposób autor ujął temat, z którym wielu już się mierzyło i który starano się opisać z przeróżnych perspektyw. Czy zainteresuje czytelnika innowacyjnością, czy może znudzi monotonią? Już sama odpowiedź na to pytanie może być motorem napędowym. Zapraszam!

środa, 9 marca 2011

błogie sprzątanie

kto z Was nie lubi przekładać, układać, dokładać, podkładać i ogólnie -kładać swoich książek? Kto nie lubi ich segregować, opisywać, oglądać, kartkować? No kto? Ja na pewno to uwielbiam. I Chciałabym się z Wami podzielić radością, której zaznałam kilka dni temu porządkując regał z książkami. Długi remont sprawił, że musiałam wszystkie te zakartkowane cudeńka pochować na dno szafy, ale wreszcie przyszedł dzień, w którym mogły one znów ujrzeć światło dzienne.
Roboty było co niemiara,
bo i tyleż samo książek. Różni autorzy, różne style,
różna tematyka, różne wielkości, grubości,
"kolorowości" i wysokości.
Generalnie RÓŻNE.
Praca trwała kilka godzin, ale zakończyła się pełnym sukcesem.

Zatem pytam po raz drugi: Kto z Was uwielbia siedzieć nad swoimi książkami? No kto? :)

(to co widzicie to oczywiście zaledwie ułamek całego księgozbioru, ale chciałam Wam pokazać ogrom chaosu, jaki zapanował na chwilkę w moim rodzinnym domu)

poniedziałek, 7 marca 2011

Teogonia

     „Teogonia”, czyli rodowód bogów. W ten sposób najkrócej można opisać dzieło Hezjoda, epika greckiego, tworzącego około VIII/VII wieku p.n.e. Opisuje on historię narodzin i funkcjonowania bogów, którym cześć oddawali starożytni Grecy. Dzieło przedstawione jest przez Kazimierza Kaszewskiego, który poza przetłumaczeniem, opatrzył je również wprowadzającym komentarzem, który ma za zadanie ułatwić współczesnemu odbiorcy odnalezienie się w świecie greckich wierzeń, kultury i geografii.
    Nie jest to lektura prosta. Zarówno komentarz, jak i samo tłumaczenie Teogonii napisane jest językiem archaicznym. Wiele zwrotów nie jest obecnie używanych, a nazwy bogów, które znamy z lekcji historii, są nieznacznie zmienione. Dodatkowo Hezjod opisuje czasy sobie współczesne. Grecja, w której żyje zdecydowanie różni się od teraźniejszej, zatem należy liczyć się z pewnym przesunięciem znaczeń, z przewartościowaniem pojęć i z odmiennym światopoglądem. Pomocą służy komentarz, napisany w sposób rzeczowy i dosyć klarowny.
     Samą Teogonię trudno ocenić jednoznacznie, chociażby ze względu na to, że mamy do czynienia nie z oryginalnym dziełem, a z interpretacją tłumacza, który musiał w taki sposób operować oryginałem, aby całość była napisana wierszem. Mimo wszystko jest ona źródłem interesującej wiedzy. Dowiadujemy się na przykład, że świat wierzeń greckich jest niezwykle uczuciowy i namiętny. Każdy kolejny bóg powstaje podczas seksualnych zbliżeń, pełnych pasji i żądzy. To może przekonać do historii nawet najbardziej niechętnych czytelników.
     Również odwieczna, damsko-męska zagadka zostaje jednoznacznie wyjaśniona. Po co mężczyznom kobieta? No właśnie, odpowiedź czeka w okolicach 590 wersetu. Dowiedzieć się możemy dlaczego ziemię nawiedzają klęski żywiołowe, a także w jaki sposób okiełznać zbyt rozochoconego męża. Znajdziemy odpowiedź na pytanie jak skutecznie zarządzać firmą oraz jak zdobyć szacunek i uznanie.
     Teogonia dostarcza odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania. A co trzeba zrobić, żeby je odczytać? Na chwilę stać się bogiem…

sobota, 5 marca 2011

książkotrzymacz

Najpierw zobaczcie książkotrzymacz ze strony http://geekygurl.tumblr.com/
 A teraz sami powiedzcie co myślicie. Bo moim zdaniem pomysł na prawdę ciekawy, ale ten kto ma schody w domu ten wie, że te wszystkie schodowe kanty, to idealne miejsce dla zbierania się kurzu. Oznaczałoby to, że książki tam przetrzymywane, byłyby praktycznie cały czas pokryte delikatną warstwą tego ukochanego przez wszystkich daru lenistwa. No bo kto miałby czas wycierać i schody i książki co drugi dzień?
Na szczęście możemy rozpatrzeć też ten przypadek w świecie idealnym, bez kurzu. I wtedy ja jestem na ogromne TAK!
A Wy?

czwartek, 3 marca 2011

czeskie czytanie

Cześć! Dzisiaj chcę Wam pokazać gdzie byłam, jak mnie nie było. Otóż, razem z grupą przyjaciół, postanowiliśmy wyjechać do Czech. Ołomuniec, Brno, Praga i kilka innych miast. Głównie skupiliśmy się na Pradze, którą zwiedzaliśmy przez kilka dni. Muszę powiedzieć, że jest to piękne miasto. Niesamowita architektura, imponujące ornamenty i niezliczona ilość rzeźb i płaskorzeźb. Do tego maleńkie uliczki, w których można nabawić się klaustrofobii, albo uzbroić w całą masą prześlicznych fotek. Zresztą niech liczby mówią same za siebie: zrobiliśmy ponad 3 tysiące zdjęć!
Podczas zwiedzania Pragi natrafiłam na kilka klimatycznych miejsc, w których można było kupić książki i to właśnie te miejsca chciałabym Wam pokazać.
Na początek ja i Pałac Książek. Brzmi imponująco, prawda?
W każdym razie miejsce to było ogrooooomne! Trzy piętra książek w przeróżnych językach. Niestety nie starczyło nam czasu na ich przewertowanie, bo jak sami widzicie robiło się ciemno, a co najgorsze, głodno.
Następne miejsce było zdecydowanie bardziej klimatyczne, ale również znacznie mniejsze:



Najbardziej podobały mi się te witryny na zewnątrz, z przeróżnymi plakatami i zachęcaczami do czytania.
A teraz popatrzcie na ten antykwariat:
Okiennice na drzwiach (pewnie drzewienice), secesyjne wywijasy na witrynie. Absolutna magia.
No ale idźmy dalej, do następnego sklepu, który mieści się niedaleko od muzeum Kafki:

Jak sama nazwa wskazuje było tam bardzo dużo angielskich książek. Popatrzcie, bardzo dużo księgarenek miało wystawkę z książkami. Niezbyt wygodne podczas deszczu, ale przy pięknej pogodzie na prawdę zachęcające i zmuszające takiego podróżnika jak ja do chwilowego postoju.
A teraz zobaczcie jak fantastyczne miejsce znalazłam w czeskiej Wenecji:
I sami powiedzcie, czy tam nie jest pięknie?
No, ale wreszcie znalazłam kawałek czasu i razem z ekipą weszliśmy do jednego z antykwariatów:
Kupiłam tam czeskie wydanie książki pt."Besidka divek" z 1894 roku. Co prawda nie znam czeskiego, ale razem z moim Tomkiem mamy taki mały zwyczaj, żeby przywozić stare książki w oryginalnym języku kraju, który właśnie odwiedzamy. Wszystko zaczęło się od prezentu, który od Tomka dostałam, a była to książka francuska "Lourdes" Emile Zola, a co najśmieszniejsze, również z 1894. Totalny przypadek, ale jaki przyjemny.
No tak, ale idźmy dalej:
Kolejny antykwariat i kolejna wystawka. Na prawdę trudno było zwiedzać, gdy na każdym kroku tak kusiły półeczki wypełnione książkami.
Sam zatem widzicie, że Czechy to również miejsce pełne klimatu i opowieści. oczywiście nie tylko z tego Czesi są znani. Najlepszym dowodem jest to, że bardzo dużo czasu, poza polowaniem na księgarnie, spędzaliśmy polując na... piwiarnie :)
A na koniec tej czeskiej przygody, czeski kot:

wtorek, 1 marca 2011

Przygoda fryzjera damskiego

No proszę. Minął trzeci miesiąc pisania bloga i zaczyna się czwarty. Czas gna jak opętany. Tak czy inaczej postanowiłam zacząć marzec od przedstawienia Wam recenzji książki, która sprawia, że z optymizmem patrzę w przyszłość. No bo wiecie... skoro ktoś napisał coś takiego znaczy, że jest nadzieja na absolutnie fenomenalne książki!

To właśnie jest najpiękniejsze w czytaniu książek. Jedna z nich pokazuje Ci kolejną i kolejną i w ten sposób znajdujesz łańcuszek, potem sznurek, aż w końcu natrafiasz na wielką okrętową linę książek. Po prostu wiesz, że skoro ktoś tak pisze, tak puentuje, tak buduje akcję, to inne jego książki koniecznie trzeba poznać.
Mowa oczywiście o współczesnym mistrzu pióra Eduardo Mendozie. Ten hiszpański pisarz wprowadza czytelnika w niezwykle pieczołowicie skonstruowany świat przedstawiony. Każdy jeden, najmniejszy fragmencik jest dopasowany do całej reszty, dopasowany do klimatu, dopasowany do stylu. Absolutne pisarskie mistrzostwo i spójność.
Pierwszy raz również zdarza się tak, że notka na blurbie całkowicie oddaje to, co możemy znaleźć w książce. Każde słowo pochwały jest uzasadnione i znajduje odzwierciedlenie w tekście. Specyficzne poczucie humoru, poukrywane między zdaniami. Ironia, celne i cięte uwagi, przenikliwość w obserwowaniu i komentowaniu współczesnych mechanizmów rządzących światem polityków i bogaczy.
Głównego bohatera poznajemy w nienajlepszym momencie jego życia. Co prawda może opuścić szpital dla obłąkanych, ale nie ma za bardzo perspektyw na przyszłość. Jedyne miejsce, gdzie może się udać to mieszkanie jego siostry Candidy, gdzie, od jej męża, dostaje propozycję aby rozpocząć karierę jako pomocnik w zakładzie fryzjerskim. Zatem zaczyna pracę, porządkuje zrujnowany salon, uczy się sztuki fryzjerskiej, wynajmuje skromne mieszkanie. Jednym słowem tworzy wkoło siebie rutynę, w której jednak nie jest dane mu żyć, bowiem pewnego dnia, w salonie zjawia się kobieta, która składa mu propozycję nie do odrzucenia. Kradzież dokumentów, morderstwo i cała plejada przebierańców to zaledwie mały kawałek tego, czemu będzie musiał stawić czoła nasz adept fryzjerstwa.
Nie ma, w tej powieści, żadnej złej rzeczy, może poza zbyt urwanym zakończeniem, po którym szukamy po podłodze, czy aby na pewno żadna karta nie wypadła. Tak czy inaczej, nie widzę powodów dla których nie powinno się zaliczyć tej książkowej pozycji. Więcej! Widzę powody, dla których nie zaliczenie jej to wstyd i hańba.
Czemu warto? Bo zwrotów akcji jest tam więcej niż liter, a zaskakujących wydarzeń więcej niż kartek. Niemożliwe? Zapraszam do lektury.